No dobra, to może jako uczestnik się wypowiem. Nie wiem co tam w mediach było podawane, jakie ochy i achy były, ale wcale tak wesoło jak niektórzy myślą nie było. Przejdę najpierw do plusów, bo tego jest mniej. Pierwszym była oczywiście możliwość zobaczenia Ojca Świętego (mi osobiście udało się go zobaczyć z 2 metrów, bo przejeżdżał obok mojej grupy) oraz uczestnictwo we Mszach Świętych i Drodze Krzyżowej prowadzonej przez niego. Również koncerty, które były przed nimi/po nich także były ciekawe i fajne, bo niektóre piosenki wpadły w ucho zagranicznym pielgrzymom i w drodze powrotnej sami je śpiewali. Ponadto ilość policji/ochrony i innych służb zabezpieczających była naprawdę ogromna, więc żaden zamach nie mógłby się właściwie udać. Komunia Święta była udzielana bardzo sprawnie, a służby odpowiedzialne za rozdawanie wody robiły to naprawdę genialnie, bo wolontariuszy było bardzo wielu, a wody chyba aż nadto. Sanitariuszy także zatrudniono odpowiednią liczbę (choć ratowników już niestety za mało). Również atmosfera w mieście była niezapomniana. To coś czego nie zapomnę do końca życia i coś co naprawdę daje wiarę w ludzi. Idziesz ulicą, a tu ludzie z całego świata, idą, witają się z tobą, śpiewają, tańczą, chcą się wymieniać pamiątkami i gadżetami, robić zdjęcia, a niektórzy nawet przytulać (były co i raz dziewczyny, które chodziły z kartkami, na których napisane było "Free hugs", raz skorzystałem z okazji
). No i piątkowa Droga Krzyżowa na Błoniach - to było rewelacyjnie zorganizowane wydarzenie - dobra strefa dojścia, dużo toalet, dużo punktów gastronomicznych, spora przestrzeń, fajny koncert po nabożeństwie. Msza w Łagiewnikach po części też - dla mnie było fajnie, ale niektórzy nie zostali tam nawet wpuszczeni mimo posiadania biletów. Ale to tyle plusów. Minusów - przynajmniej ja - znalazłem o wiele więcej.
Po pierwsze: zakwaterowanie. Ja mieszkałem na polu namiotowym ulokowanym na błotnistym wzgórzu, które przez prawie cały czas za sprawą deszczu było bagnem. Moje najlepsze buty są właściwie do wyrzucenia - od góry do dołu brązowe, a do tego za sprawą przyklejania się ich do lepkiego błota zaczęły mi się odklejać podeszwy. Jak się okazało dzisiejszej nocy, namiot był dziurawy i jednemu znajomemu ciekło z dachu na śpiwór, a trójka po przebudzeniu nie miała się w co ubrać, bo zalało im wszystkie rzeczy. Namiot - rzecz jasna - bez podłogi, na koślawej ziemi, a ja trafiłem na wybrzuszone miejsce, i spałem mocno przechylony, a przekręcając się na drugi bok bujało łóżkiem o kilkanaście stopni. Dobrze, że wypożyczyliśmy łóżka (stare polówki, ten "luksus" był oczywiście dodatkowo płatny). Nie myłem się przez cały tamten czas, bo pryszniców było skandalicznie mało, w kolejkach do nich czekało się zwykle ze 2 godziny, a i tak co i raz brakowało wody, więc to wydłużało czekanie. Nawet w o 3 w nocy były spore kolejki. Oczywiście brudna woda wypływała na ścieżkę czyniąc z niej potok błota.
Kolejna rzecz: komunikacja w relacji Kraków - Brzegi. Takiego burdelu komunikacyjnego nie widziałem nigdy. Tramwaje i autobusy dojeżdżały do Bieżanowa, bo tam kończył się tory, a dla samochodów zamykano ulice. Dalej ok. 10 km pieszo. Najlepszą opcją był pociąg do Wieliczki, który jechał szybko, a do Brzegów było potem ok. 5 km. Ale te kilometry pieszo to nie był problem. Problemem było dojechanie na Bieżanów komunikacją w sobotę, a w niedzielę wydostać się stamtąd do innych części miasta. O ile przyjazd w sobotę był rozciągnięty w czasie na prawie cały dzień i kursujące co 2-3 minuty tramwaje zapełnione po sufit jakoś jeździły, to wczorajszy odwóz był co najmniej skandalem. I tak:
Po pierwsze: służby nie kontrolowały zbyt dobrze jak ludzie wychodzą z kampusu. Gdyby wybuchła panika czy coś podobnego, zadeptanie nastąpiłoby po kilku sekundach.
Po drugie: na drogach prawie nie było policji, która usprawniałaby przemarsz.
Po trzecie: w pewnym momencie 2 drogi, którymi szli pielgrzymi z różnych sektorów, łączyły się w jedną. Nie było tam nikogo kto by sterował jak ludzie mają iść. Cudem jest, że nikt się tam nie stratował, choć momentami było blisko. Ale mało tego: tymi drogami jeździły karetki i czasem nawet normalne samochody. Cud, że nikogo nie rozjechali. Nie wiem ile karetki jechały na kampus wtedy, ale pewnie koło godziny. Więc gdyby ktoś był ciężko chory, to byłaby to jego ostatnia droga. Następna rzecz: pociągi, którymi można było odwieźć największą liczbę pielgrzymów i w najkrótszym czasie został unieruchomione, ponieważ przez torowisko prowadziła awaryjna droga na wypadek zamachu. Zamachu nie było, ale pociągów i tak nie puszczono. Przez to cały tłum poszedł w totalnym tłoku i duchocie na pętlę tramwajową. Nie widziałem czegoś takiego nigdy: kilkadziesiąt tysięcy ludzi na jednej pętli chcących się upakować do tramwajów. Upchnięci jak sardynki w puszce ujechali maksymalnie 5 przystanków, bo na 5 przystanku ktoś zasłabł w jednym z pierwszych składów i wszystkie inne zostały uziemione. Znajomi jechali jednym z tych tramwajów. Po półgodzinnym oczekiwaniu zostali wysadzeni, następnie pusty skład ruszył w dalszą trasę, a znajomi w trzeciej tego dnia ulewie, musieli iść pieszo. Ja całą trasę, z Brzegów do mojego obozowiska, łącznie ponad 20 km, przeszedłem pieszo nie licząc na farta, że może wcisnę się do przeładowanych dusznych składów. Miałem mokre nawet gacie, bo 4 ulewy nie zostawiły na mnie suchej nitki. Teoretycznie ostatnie 4 kilometry mogłem jechać tramwajem, tyle, że i tamte linie, mimo, że jechały z innej części miasta, nie jeździły. Przez 40 minut przejechał jeden. Autobusów na Bieżanowie nie stwierdziłem prawie w ogóle. Ale były za dwie godziny później. Tyle, że z centrum w stronę Bieżanowa i wiozły 2 osoby, puszczone tak ze 2-3 godziny za późno.
Po czwarte: pakiety. Każdy pielgrzym dostał pakiet i talony na jedzenie. Za pakietem z jedzeniem w Brzegach przeszedłem przynajmniej 12 km, bo jedzenia przyjechało za mało, nie dało się też sprowadzić bliżej tirów z tymi paczkami, a odpowiedzialny za to człowiek, którego zapytałem o to co robić/gdzie iść jeśli nie dostałem pakietu z jedzeniem, a jest już późno i chciałbym coś zjeść odpowiedział "nie wiem, ale możesz mi pomóc posprzątać te śmieci, które tu zostały". Przez to na kampus dotarłem po 22 i praktycznie nic już nie zobaczyłem. A czuwanie skończyło się o 23 i potem tylko nieliczni nie poszli spać... Ale odebrałem swój pakiet. Torba się prawie rozerwała, trochę tam było dobrych rzeczy, jak np. rogalik czy woda, ale sałatki z kurczakiem albo chleba czy jakiejś konserwy to psu bym nie dał. Kości zamiast mięsa i śmierdzi, bo się zgrzało i nadpsuło. Dostałem też plecak, który za chwilę wyrzucę do kosza, bo pourywały się w nim uszy (a miałem w nim jedynie wodę, bluzę i jedzenie, gdybym miał aparat, to po godzinie już by się nie nadawał). Takie tanie chińskie gówno... A, no i w swoim pakiecie nie dostałem płaszcza przeciwdeszczowego. Dobrze, że miałem parasolkę. Ale wiele innych osób także dostało niekompletne pakiety...
No i jeszcze jedno: totalna dezorganizacja. Nikt nic nie wiedział, wolontariusze, a nawet organizatorzy byli niedoinformowani lub po prostu nic nie wiedzieli. A najlepsi byli oczywiście francuscy wolontariusze. Cytuję: "jesteśmy zbyt dumni, żeby mówić po angielsku". Więc nikt się od nich niczego nie dowiedział. Pomijam już takie takie kwiatki jak woda 0,5 litra wody za 5 zł czy 0,5 litra coca-coli za 8 zł w punkcie wydawania żywności czy brak większych punktów żywnościowych na Starym Mieście (znalazłem jeden, za 15 zł dostawało się miskę makaronu z sosem z Biedronki, a niektórzy szczęściarze mogli dostać też odrobinkę mięska. Za takie ochłapy to 5 zł można było wziąć, a nie 15), bo jedzenie można było zawsze na własną rękę kupić.
Podsumowując:
Organizacyjnie: kompletny bajzel. Mieli 3 lata, a nic nie zrobili. Jacyś totalni debile tym zarządzali chyba. Nie żałuję, że pojechałem, ale zamiast fajnej wycieczki miałem surwiwal, za który zapłaciłem wcale nie tak mało. Gdyby nas zakwaterowali w jakiejś szkole czy w jakimkolwiek budynku to mógłbym pominąć te inne mankamenty, bo chociaż bym czysty wrócił, a nie upierdzielony od góry do dołu w błocie (do niedawna podtrzymywali wersję, że żadnych namiotów nie planują, bo w budynkach starczy miejsca dla pielgrzymów). No i przeziębienie po wczorajszym 5-godzinnym spacerku z 4 ulewami też się szykuje.
Duchowo: fajnie, przeżycie na pewno było, dostaliśmy teksty do liturgii, więc można było czynnie uczestniczyć. Ale szkoda, że zostało to w moim i wielu innych przypadkach przyćmione organizacją na poziomie głębokiej Afryki...
Vito_Corleone pisze:Na mnie to zdjęcie zrobiło duże wrażenie
Obrazek
Jako, że widziałem papieża z bliska to się wypowiem. Nie jest to już energiczny człowiek. W sobotę w trakcie Mszy miał też kilka razy chwiejny głos, więc to już świadczy o tym, że niestety wiek swoje robi. Przypomnij sobie jak Jan Paweł II wyglądał w 1999 roku, kiedy miał właśnie 79 lat. A istnieje prawdopodobieństwo, że papież w momencie zrobienia zdjęcia mrugał, stąd te zamknięte oczy. Krytykować łatwo, a zobaczymy jak my będziemy wyglądać w tym wieku.