Beznadziejny, filozoficzny odcinek według mnie, żadnych plusów.
Scena pierwsza to obiadek przy akompaniamencie badziewnej muzyczki i podśpiewywanki Haliny o ziemniaczanych placuszkach. Kuchenna pogawędka dopiero nadała jakiś kierunek "fabule" w tym odcinku, więc pytanie: na kiego ten obiadek? Upiększacz zapewne.
Podkiblowe dywagacje Ferdka i Boczka, nieśmieszne, przekrzykiwanie się, wiocha - nie satyra.
Pogaduchy z Haliną w sypialni i ultimatum: odpowiedź na pytanie o paradoks albo adwokat - wtórna ta sypialnia już się zrobiła. Dynamizm zerowy. Śledztwo Ferdka w sprawie powyższej też naciągane - Kozłowski bredzi o szefie rady zarządu (chyba nadzorczej powinno być) żeby poradzić Ferdkowi przebłaganie żony nowymi butami, zapychaczo-scena. Filozofowanie księdza niby jakieś przesłanie miało, ale tak beznadziejnie to złożone było że szkoda gadać.
Kiepski ufając Badurze jako doradcy ds. małżeńskich dorównał intelektualnie tej babie zielnej co papę darła - scena beznadziejna, nie wiem kogo to śmieszy.
I prawdziwy majonez: Marian Paździoch dający 40zł (nawalony chyba był
) żonie żeby objaśniła czym jest paradoks, po czym Helena zmienia się w Ibisza i zapowiada wielki finał. Ja zapowiadam wielki rzyg z mojej strony na takie akcje.
Wszystko skończyło się jak w hepi endzie przysłowiowym: znowu sypialnia, noc, durna muzyka...0/10.