To jest odcinek ŚWK z cyklu "policzek dla komedii", badziewie w krystalicznej formie ni kupy ni dupy się nie trzymające, ale od początku:
scena w sypialni z nudną pogaduchą o czekoladkach z alkoholem i narzekania Kiepskiego na swój los - nieśmieszne, serdecznie mam dość tego narzekania Ferdka o byle co
Paździoch nie tyle menda co zwykły, pospolity cham - wezwał policję ws. śmieci na korytarzu, policja przyjechała na sygnale - śmiech na sali.
Kuchenne dialogi

karmienie gołębi przez Halinę i znowu Marian cham...Marian to jest klasyczna menda - donosi i jątrzy dla korzyści materialnej, wyłudzając krwawicę a nie jakiś niedołęga-kapuś-"społeczniak". Za takie nowatorstwo to ja podziękuje, Panie Yoka.
Helena na poziomie, jedzie po swoim mężu do tego stopnia naturalnie że autentycznie wywołuje to uśmiech. Zaangażowanie Heleny w planowanie pogrzebu małżonka mistrzowskie, również ekonomicznie - wiązanka stargowana na 25zł, "4 proste dechy sosnowe i pierdziu Maniu"
Wspominanie ś.p. Mariana - element satyryczny chyba, bo tak: starsze pokolenie, czyli Ferdek i Halina o zmarłym źle nie mówią, bo się nie godzi, natomiast Jolasia i Waldek jadą po Marianie. Pokazanie braku szacunku, mam nadzieję że zamierzone.
Marian jednak przeżył upadek z okna, szedł normalnie, bez bandaży, mimo że 2 sceny wcześniej "już była końcóweczka". Spoko.
I zaczyna się romansidło pełną paszczą. Marian przychodzi oświadczyć Halinie miłość. Badziewna muzyczka, badziewne przerywniki, wszystko wokół niespełnionej miłości Haliny podsycanej tandetną literaturą. Ostatecznie kończy się tak jak się zaczęło - autodefenestracją Mariana. Kiepsko.
1/10, sorry. Helena +1.