SCENA XLIX
Salon. Ferdek ściera kurz z mebli, nuci pod nosem i gibie się w rytm muzyki
Ferdek: Jedna baba drugiej babie wsadziła…
Halina (wchodzi) : Ferdek! Co ci jest! Martwię się o ciebie! Od tygodnia ci za wesoło, a teraz… Ostatni raz sprzątałeś w osiemdziesiątym drugim jak cię jeszcze obchodziły moje groźby o adwokacie…
Ferdek: A nic, nic…
Halina: Ferdek! Ja nie tylko jako twoja żona, lecz również jako służba zdrowia…
Ferdek: No mówię ci, że nic się nie dzieje! (nuci i sprząta tanecznym krokiem dalej)
Mariolka (wchodzi) : O matko!
Halina (załamuje ręce) : Matka nie ma pomysłu co z nim zrobić…
Mariola: Ale ja mam pomysł. Zatkajmy mu gębę watą.
Halina: Mariola! To wcale nie jest śmieszne!
Mariola: No pewni, że nie. Od tych jego podśpiewujek już mnie głowa rozbolałą, normalnie!
Halina: Akurat podśpiewujki to najmniejszy problem. Czy ty widziałaś, żeby kiedykolwiek on sprzątał?
Mariola: Nie, dlatego najwyższy czas, żeby zaczął sprzątać!
Halina: Mariola, przypominam, że ty również mogłabyś posprzątać chałupę od czasu do czasu, zamiast oglądać całe dnie tych swoich sułtanów Farelmanów i innych Suchych Piętów!
Mariola: Akurat Mas-uche Pienty to straszny zgred się teraz zrobił. Kompletnie skrejzował. Dosłownie jak ojciec! Co nie ojciec?! Słyszałeś co przed chwilą powiedziałam?!
Ferdek: Tak, tak. Wszystko słyszałem. (Podgwizduje i dalej sprząta)
Halina: Mariola, to wcale nie jest śmieszne!
Mariola: No jak nie, jak tak?! Zobacz, z ojca można normalnie cisnąć bekę, a on ma na to normalnie, centralnie wywalone. Ojciec, stary zgred się z ciebie zrobił i straszny krejzol! Co nie?
Ferdek: (nie zwraca na nią większej uwagi, sprząta) Tak, tak. Oczywiście córuś!
Mariola: (śmieje się) Widzisz mamuśka? Wcześniej to już by mnie od glutów zwyzywał.
Halina: Ty się nie nabijaj z chorego ojca, bo to nieetyczne! Chodź, musimy mu znaleźć jakąś pomoc.
(obie wychodzą, Ferdek rozmieszcza pieniądze po różnych kątach mieszkania)
Ferdek: (utyka banknoty do starego akordeonu, mówi sam do siebie) Dla Halinki… (wciska kasę do naciętej puszki po piwie) Dla Waldusia… (resztę gotówki rozmieszcza gdzie się da: pod parapetem, w doniczce, za obrazkiem) No, a ty glucie zasmarkany smarku jeden nic od zgreda krejzolonego nie dostaniesz! (śmieje się)
SCENA L
Halina i Mariola wychodzi na korytarz. Spotykają Janusza.
Halina: O! Dobrze, że pana widzę, panie Januszu! Ja już nie wiem co robić… (Mariola rozbawiona wychodzi na klatkę, gapiąc się w telefon)
Janusz: To bardzo proste. W pierwszej kolejności pożyczyłbym 5 zł potrzebującym sąsiadom, a resztę dał na lokatę. Jest ona mało opłacalna w stosunku do inwestycji, ale zważywszy na fakt, iż nie znają się państwo na inwestycjach, a i tak wystarczy państwu do końca życia…
Halina: Ale o czym pan mówi?
Janusz: Jak to o czym? To małżonek się nie podzielił radosną nowiną? Nie wierzę, aby tego nie zrobił! Przecież pan Ferdeczek to sama skóra i dobre serce! Mamona nigdy by go nie zepsuła, a już na pewno nie tak szybko!
Halina: Jaka nowina? Jaka skóra? Jaka mamona? Nic z tego nie rozumiem…
Janusz: (szyderczo) Zrozumiałe… Skoro szanowny pan Ferdek nie ujawnił pani tej „tajemnicy”, czuję się w obowiązku go wyręczyć.
Halina: Wie pan dlaczego mu tak odbiło?!
Janusz: Oczywiście! Przyczyną jego wariacji jest coś chorobliwego, obrzydliwego że tak ujmę… strasznego, ogromnego! Ale jednocześnie bajecznego i nieosiągalnego…
Halina: (spięta, szarpie Janusza za rękę) Niech pan nie owija w bawełnę, bo ja zaraz zawału dostanę z tej niepewności!
Janusz: No to trudno. Ja próbuję tutaj zbudować napięcie, dodać klimatu, a szanowna pani sąsiadka mi przeszkadza! Na czym to skończyłem? A… bajecznego i nieosiągalnego dla zwykłego, przeciętnego zjadacza chleba, BOGACTWO!
Halina: (spięta, lecz po chwili wybucha śmiechem, lecz szybko się uspakaja) Panie Januszu, żart się panu naprawdę udał, ale wybaczy pan. Nie jestem aktualnie w nastroju do żartów.
Janusz: Ale ja wcale nie żartuję. Pani mąż naprawdę jest w posiadaniu zawrotnej kwoty 65 miliardów 913 milionów 470 tysięcy 605…
Halina: (blednieje) Ile?!
Janusz: 65 miliardów 913 milionów 470 tysięcy 605… Guarani paragwajskich oczywiście. W przeliczeniu na złotówki, przy obecnym kursie będzie to dokładnie 40 milionów. Tak już mam, że lubię podawać ceny w mojej ojczystej walucie. Polskim przyjaciołom, rzedną miny gdy chwalę im się swoim majątkiem.
Halina: Ale, jak do tego doszło?
Janusz: Nie wiem! Choć mam podejrzenie, że pozyskał je w sposób niezwykle niemoralny i zły. Na przykład puścił kupon totolotka 5 złotych zamiast pożyczyć tą kwotę mnie. A teraz symuluje chorobę psychiczną, aby odwrócić pani uwagę.
Halina: Ale dlaczego nic mi o tym nie powiedział?
Janusz: Jak to pani delikatnie powiedzieć… Niemoralne i złe osobniki tak mają, że knują za plecami rodziny, w dodatku symulując rozmaite zaburzenia psychiczne, w celu odwrócenia uwagi. Całe szczęście, że ja się o tym dowiedziałem. Inaczej żyłaby pani w nieświadomości.
Halina: Zaraz się rozprawie z tym jelopem! Samolub wąsaty! (dziarskim krokiem podąża w kierunku mieszkania)
Janusz: (pod nosem) Tak, tak pani sąsiadeczko. Niech będzie zadyma i niech będzie draka! I żebyście rozwolnienia podostawali od tego bogactwa!
SCENA LI
Salon Kiepskich. Ferdek właśnie wkłada ostatni plik banknotów za Pana Tadeusza i słysząc Halinę, siada na fotelu i udaje, że śpi. Halina wpada wściekła.
Halina: FERDEEEEEEEEEEK!!! (Ferdek udaje, że chrapie) FERDEEEEEK!!! Słyszysz?
Ferdek: Nie słyszę, bo śpię.
Halina: FERDEEEEEEK!!!
(Przebitka na Janusza, który stoi na korytarzu i wkłada sobie w uszy słuchawki od smartfonu, na którym puszcza relaksacyjną muzykę klasyczną. Przebitka na Halinę, która robi dziką awanturę Ferdkowi, bardzo żywo gestykulując. Nie słychać jednak jej wrzasków, lecz spokojną muzykę klasyczną Janusza. Znowu przebitka na Janusza. Na zmianę kilka przebitek na „niemą” awanturę u Kiepskich oraz na Janusza.)
SCENA LII
Sypialnia Kiepskich. Noc.
Halina: Ferdek, śpisz?
Ferdek: Śpię, bo co?
Halina: Bo ja nie mogę… Nie mogę uwierzyć, że tak postąpiłeś…
Ferdek: Ty nie masz wierzyć, tylko spać żeby rano do roboty wstać żeby pieniądze zarabiać!
Halina: Bezczelny jesteś!
Ferdek: Dobranoc.
Halina: Wiesz co? Wiesz co? Wiesz kim ty jesteś?
Ferdek: Multimiliarderem!
Halina: Zaraz ci się to skończy! Zaraz ci ukrócę! (zapala światło, bierze kartkę, długopis, siada przy stoliku i zaczyna liczyć)
Ferdek: A co ty robisz? Dej żesz spać! Musisz rano do roboty wstać żebym miał co jeść!
Halina: Sporządzam rachunek za mamusię!
Ferdek: Jaki rachunek? Za jaką mamusię?
Halina: Oddasz wszystkie reparacje co do grosika, okupancie jeden!
Ferdek: Mamusia już dawno nie żyje, sprawa uległa przedawnieniu!
Halina: Ja ci tu zaraz ulegną przedawnieniu! Albo natychmiast albo jeszcze szybciej oddajesz mi… zaraz… ile tam wyszło… 39,5 miliona za mamusię albo się spotkamy…
Ferdek: U adwokata?
Halina: W Norymberdze!
Ferdek: Przecie ona nigdy w życiu tyle nie miała!
Halina: Doliczyłam straty moralne, a poza tym odsetki rosną! Ciesz się, że pół miliona ci łaskawie zostawiam do dowolnej dyspozycji!
Ferdek: Co do tej dowolnej dyspozycji… to jak już musisz świrować pawiana, to nie mogłabyś ciszej? Bo jak wszyscy usłyszą, to potem się o moich ciężko zarobionych pieniądzach dowie ten, którego imienia nie wolno wymawiać i ta dyspozycja będzie już trochę mniej dowolna…
Halina: O kim ty mówisz?
(nagłe walenie do drzwi)
Prezes (off) : Panie Ferdku, otwieraj pan!!! Wiem, że pan tam jesteś!!!
Ferdek: No i wywołałaś hienę z lasu!
Halina (kładzie się) : Pogoń go. Ja muszę spać żeby rano do roboty wstać żebyś miał co jeść.
Ferdek (krzyczy do Prezesa) : Tu automatyczna sekretarka! Nikogo nie ma w domu!
Prezes (off) : A ładna ta sekretareczka?
Halina: Idź go pogoń, bo sobie nigdy nie pójdzie…
Ferdek (wzdycha) : Idę, idę, idę… (otwiera drzwi) Czego?
Prezes: Panie Ferdku, pamiętasz pan jak sąd kazał panu wypłacić mi 400 000 zł?
Ferdek: Nie pamiętam, a co?
Prezes: A ja pamiętam! Po 4 latach zostało panu do zapłaty jedyne 399 985 zł 42 gr! A wiem, że masz pan z czego!
Ferdek: Pan nie wierzy ludziom! Różne plotki po osiedlu chodzą… Ja już rzekomo kilka razy umarłem i Edzio i pan też… I co? W to też pan wierzysz?
Prezes: Panie Ferdku…
Ferdek: A ciekawe jak pan żeś do mnie trafił, skoro pan tu nigdy nie byłeś…
Prezes: Dobrzy ludzie pokierowali…
Ferdek: Panie BYŁY Prezesie… (podkreśla słowo ,,były”)
Prezes (zniecierpliwiony) : Panie Ferdku, nie strugaj pan głupa, bo od strugania głupa to ja tu jestem! Powiem wprost- przyszedłem panu darować ten dług! Przemyślałem wszystko, nawróciłem się i pożałowałem i przyszedłem przeprosić!
Ferdek: O! A to ciekawe! W takim razie zapraszam do środka. Porozmawiajmy o tym w 4 oczy. (zaprasza Prezesa ręką)
Prezes: A może być w 6? (wyciąga z kieszeni płaszcza flaszkę wódki z zakrętką w kształcie głowy Kubusia Puchatka)
(przechodzą do kuchni)
Ferdek (stawia na stole kieliszki) : Proszę siadać! (słychać wiercenie) Widzisz pan? Te pana Szwagry nie dają żyć nawet w nocy!
Prezes: To nie są moje Szwagry! Zresztą nie masz pan dowodów, że to oni!
Ferdek: No dobre, to co pana do mnie prowadza, bo na pewno nie dobre serce?
Prezes: Biznes mam!
Ferdek: Nie jestem zainteresowany.
Prezes: Ale posłuchaj pan!
Ferdek (patrzy na flaszkę pełną do połowy) : Masz pan czas dopóki się misiowi wódka nie skończy!
Prezes: Nie bój pan żaby! Ja tu mam całe zoo! (otwiera aktówkę pełną flaszek z główkami zwierzątek z różnych bajek) Tylko dej pan wszystko dobrze wytłumaczyć!
Ferdek: No?
Prezes: Zbliżają się nowe wybory. Mój LEPiK potrzebuje pieniędzy na kampanię. Wziąłbym z Unii, ale teraz jest moda żeby się samemu finansować.
Ferdek: To się pan sam sfinansuj i mnie dupy nie zawracaj, do widzenia!
Prezes: Kiedy nie mogę! Foka mnie w samych gaciach puściła i nie mam z czego!
Ferdek: Jak nie mogie, to przez nogie i znowu mogie!
Prezes: Panie Ferdku! W imię męskiej solidarności!
Ferdek: Wałęsy w to proszę nie mieszać! On by mnie nigdy nie urządził tak jak pan!
Prezes: Miejsce w Sejmie pan dostaniesz!
Ferdek: O! I teraz możemy rozmawiać! Ile tych miejsców?
Prezes: No jeden pan jesteś, to możesz pan tylko jedno dostać?
Ferdek: A ja chcę 10!
Prezes: Przepisy mówią, że 1 osoba może dostać tylko 1 miejsce!
Ferdek: Już pan mnie oczu przepisami nie mydl, bo nikt mnie nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe!
Prezes: Będziesz pan w Sejmie, obiecuję! Słowo Prezesa!
Ferdek: Przecież pan już nie jesteś prezesem!
Prezes: No to słowo Andrzeja Kozłowskiego!
Ferdek: Andrzejów Kozłowskich to jest na tym osiedlu czterech, a kiedyś nawet było pięciu, więc jak przyjdzie co do czego, to mi pan powiesz, że słowo nie tego Andrzeja! Już ja pana kurde znam!
Prezes: Moje słowo!
Ferdek: Pana słowo to nie jest nic warte!
Prezes: Ale miejsce w Sejmie już jest warte bardzo dużo! Taka kasa! (wykonuje gest ręką)
Ferdek: No dobre, to ile pan chcesz?
Prezes: No właśnie… Śmieszne 5 milionów! Wobec pańskich 40 to jest nic!
Ferdek: Czyli odpuszczasz mi pan 400 000 żeby mi zabrać 5 milionów, tak? To ja już wolę te 400 000!
Prezes: Ale się pan odkujesz w kilka miesięcy, bo dorzucam miejsce w Sejmie!
Ferdek: No dobre, tylko jest pewien problem… Moja żona Halina sporządziła mi rachunek za swoją matkę i wedle tego rachunku mnie zostaje tylko pół miliona, a pan chcesz 10 razy więcej.
Prezes: Pana żona? Takie rzeczy? No chamstwo!
Ferdek: Owszem! Chamstwo w państwie!
Prezes: Bezczelność!
Ferdek: Dobrze, że chociaż pan mnie rozumiesz, Prezesiku mój ty kochany!
Prezes: To załatw ją pan tak samo jak ja pana!
Ferdek: To znaczy?
Prezes: Złóż pan pozew do sądu o zniesławienie, bo pan żeś nigdy żadnej Rozalii Kiepskiej nie znał!
Ferdek: Ale żeby tak przeciwko własnej żonie?
Prezes: Dużo kasy pan nie chcij, tylko najważniejsze żeby ona panu nic nie zabrała. A jej też załatwię miejsce w Sejmie i ona też się odkuje i będziecie państwo żyli jak w bajce!
Ferdek: Jakiej bajce?
Prezes: Będziecie mieć państwo tyle kasy, że to może być bajka… O trzech grubych świnkach! Bo jeszcze Mariolkę macie… A Waldusiowi się póki co nie ma jak nic skapnąć…
Ferdek: A pan będziesz zły wilk, co nas pan zjesz?
Prezes: Skądże znowu!
Ferdek: Hmmmmm….
Prezes: No pomyśl pan! Jeden mały pozewik przeciw swojej żonie i potem El Dorado!
Ferdek: Dobre! Namyśliłem się!
Prezes: No i co?
Ferdek: Wypierdzielaj mnie pan stąd w podskokach, bo pana Boczkiem poszczuję!
Prezes: Boczka już tu nie ma!
Ferdek: Ale moja ciupaga wisi, gdzie wisiała niezmiennie od 40 lat! (idzie po ciupagę, a Prezez ucieka)
Prezes (w biegu) : Popełniasz pan duży błąd! Bardzo duży błąd!
SCENA LIII
Rano. Kuchnia. Ferdek i Halina.
Halina: No Ferdziu, to gdzie schowałeś te pieniążki za mamusię?
Ferdek (z poważną miną) : Halino, nie mogie ci ich dać!
Halina: A to dlaczego?
Ferdek: Był u mnie Prezes!
Halina: No wiem. I co? Matko! Okradł cię, tak?
Ferdek: Nie. Wysunął pewną propozycję. Pogoniłem go, bo nie wiem czy mu ufać czy może znowu chce nas oszukać, ale potem zacząłem się zastanawiać czy to czasem nie ma sensu i chciałbym to z tobą przedyskutować.
Halina: O nie! Ja z Prezesem w żadne spółki nie wchodzę!
Ferdek: Ale posłuchaj mnie!
Halina: Nie! Nawet nie zamierzam tracić na to czasu!
Ferdek: Ale…
Halina: Pieniądze!
Ferdek: Dam jak mnie posłuchasz!
Halina: Do widzenia panu! Spieszę się do pracy! Wrócimy do tematu wieczorem!
SCENA LIV
Noc. Sypialnia Kiepskich.
Ferdek: Dobre, to możemy już? To posłuchaj mnie… Pan Prezes…
Halina: Czyś ty, człowieku zdurniał do reszty? Czy ty nie rozumiesz kim jest Prezes?
Ferdek: Rozumiem, ale teraz się musi z nami liczyć.
Halina: Dopóki mamy kasę, a jak nam ją ukradnie, to…
Ferdek: Oj… Od razu ukradnie… Raz się brzydko zachował, ale wcześniej się tyle lat przyjaźniliśmy…
Halina: Wyzyskiwał cię!
Ferdek: Ale kilka rzeczy też załatwił…
Halina: No… Ciekawe jakich…
Ferdek: Piwo, wino, wódkie, szampana, nalewkie, raz nawet brandy!
Halina: Skończyłeś?
(walenie do drzwi)
Ferdek: Oho! Ja skończyłem, a Prezes dopiero zaczyna…
Halina: Pogoń go!
Ferdek: Idę, idę! (otwiera Prezesowi)
Prezes: Panie Ferdeczku…
Ferdek: Ja przeciwko rodzonej żonie nie będę! Wypierdzielaj mnie pan stąd na jednej nodze!
Prezes: Ale…
Ferdek: VON!!! (zatrzaskuje mu drzwi przed nosem i wraca do łóżka)
Halina: Pogoniłeś?
Ferdek: Pogoniłem…
Halina: No i dobrze!
Ferdek: No ja nie wiem czy tak dobrze… Porozmawiajmy o tym!
Halina: Ja muszę spać żeby rano do roboty wstać żebyś miał co jeść! Dobranoc!
(wiercenie)
Ferdek: No to se pośpisz…
SCENA LV
Dzień. Kuchnia.
Ferdek: Już się wyspałaś? Bo mamy tu biznesa do omówienia!
Halina: Nie mogłam spać przez te mendy, wrzody i grubasy pornograficzne! W ogóle nie kontaktuję!
Ferdek: Ty sobie tylko usiądź i słuchaj, Halincia, a ja będę mówił!
Halina: Nie! Nie jestem w stanie! Lecę do roboty!
Ferdek: Jak się źle czujesz, to se urlopa weź na żądanie i mnie słuchaj!
Halina: Urlopa to się bierze na wyjazd do Grecji albo do Wenecji! Do widzenia!
Ferdek: Ale…
Halina: Do widzenia! (Halina wychodzi, Ferdek wyjmuje piwo ze siatki, po chwili słychać pukanie do drzwi)
Ferdek: Otwarte!
(wchodzi Janusz)
Janusz: Dzień dobry, panu sąsiadowi.
Ferdek: A pan tu czego!?
Janusz: Przyszedłem po moje 14 złotych.
Ferdek: Jakie 14 złotych?! Jakie twoje?! Co pan pierdzielisz?!
Janusz: Nie pamięta pan? Mam taką brazylijską maść ziołową na kłopoty z pamięcią, mogę sprzedać jak coś. Miał mi pan pożyczyć 5 złotych w zeszłym tygodniu.
Ferdek: Nic nie miałem, bo na totolotka wydałem. A nawet jak miałem to co z tego?
Janusz: No cóż… doszły odsetki.
Ferdek: Jakie odsetki?! Co pan pierdzieli!? Ja żem nic nie pożyczył. A nawet jakbym panu pożyczył, to by chyba panu odsetki narosły!
Janusz: Mi, czy panu. Co za różnica? Zresztą, co to teraz jest dla pana 14 złotych?
Ferdek: Panie, bo jak zara wstanę i nakopę panu do dupy, to pan ruski miesiąc popamiętasz!
Janusz: Proszę się nie unosić, bo panu za przeproszeniem żyłka pierdząca pęknie. Sugerowałbym raczej oddać mi łaskawie te 16zł 30gr.
Ferdek: Jakie 16?! Jakie 30?!
Janusz; Odsetki cały czas rosną…
Ferdek: Kto by pomyślał, że z pana taka menda wyrośnie. Jaki tatuś, taki synek…
Janusz: Odda pan tylko te 17złotych i uciekam.
Ferdek: (wstaje) Paszoł won! Wypierdzielaj mnie stąd! Menda Paździochowa! (wygania Janusza)
SCENA LVI
Noc. Sypialnia.
Ferdek: Śpisz?
Halina: Śpię, bo co?
Ferdek: Bo ja ostatnio odnoszę wrażenie, że unikasz rozmów ze swym własnym mężem…
Halina: Ja? Skądże znowu!
Ferdek: To słuchaj mnie… Z tym Prezesem to jest tak, że…
Halina: Dobranoc!
(walenie do drzwi)
Ferdek: Oho! Już ja chyba wiem kto i po co… (wstaje idzie do przedpokoju, uchyla drzwi na korytarz, a tam prezes)
Prezes: Dzień dobry!
Ferdek: Dobranoc! (zatrzaskuje mu drzwi przed nosem. Następnie kładzie się do łóżka, ale leży na plecach z otwartymi oczami i nie może zasnąć)
SCENA LVII
Dzień. Salon. Ferdek ogląda TV.
Halina (off) : No i bardzo dobrze zrobiłaś, Grażynko! Chłopów trzeba trzymać krótko!
Ferdek: Ja cię tu zaraz potrzymam krótko! Ja cię tu zaraz potrzymam! (bierze kartkę i długopis i pisze pozew do sądu o zniesławienie, bo nigdy nie znał żadnej Rozalii Kiepskiej)
Edzio (zza okna, off) : O! Dzień dobry, panie Badura!
Badura (off) : Dzień dobry!
Ferdek (podbiega do okna) : O! Panie Edziu! Łap pan list ode mnie!
Edzio: Rzuć pan! (otwiera torbę)
Ferdek (robi z listu samolocik i rzuca prosto do torby Edzia) : I gitara!
(pukanie do drzwi)
Ferdek: Kogo tam znowu?! (pod nosem) Nie ma mnie w domu!
Halina (off) : No Ferdek, otwórz!
Ferdek: (wzdycha nerwowo) Otwarte!
(wchodzi Janusz)
Ferdek: Wypierdzielaj mnie stąd!
Janusz: Ja tylko na chwilkę…
Ferdek: Za chwilkę to to pan zaraz w kontenerze wylądujesz! Albo obok!
Janusz: Ja jedynie przyszedłem po swoje 28 złotych.
Ferdek: (Ferdek z groźną miną podchodzi do Janusza) Panie (spluwa) tfu, Paździoch! Powiedz mi pan jedną rzecz, dlaczego pan żeś się zrobił taka menda i świnia?
Janusz: Wszystko zaczęło się w 1973 roku w Nouestra Qorvica, kiedy jako kilkuletni chlopiec…
Ferdek: Panie, guzik, mnie pana dzieciństwo obchodzi. Pan, teraz ostatnio, żeś się taki wrzód egzotyczny, zagraniczny na zdrowym organizmie naroda zrobił! Jeszcze gorszy jak pana ojciec! Jeszcze 4 lata temu żeś pan taki nie był.
Janusz: Wzdycha ciężko… Helena Paździoch. Mówi to panu coś? To ona ma taki destrukcyjny charakter na psychikę, zdrowie i moralność drugiego człowieka. Czy wie pan, że ona podczas mojej nieobecności zniszczyła bezcenną kolekcję żołnierzyków, wydała wszelkie moje oszczędności, spaliła złośliwie album z fotografiami mojej matki, atlas ornitologiczny zużyła dla oszczędności jako tani zamiennik papieru toaletowego (zanosi się płaczem) a moją ukochaną przytulankę Mohito, którą zresztą od niej dostałem, przerobiła na frędzle do mopa!
Ferdek: Rzeczywiście, bardzo przykre...
Janusz: Mój Mohito potrafił wyrecytować „Pana Tadeusza” w 15 językach! (płacze opiera się Ferdkowi na piersi, temu robi się autentycznie przykro i poklepuje Janusza po plecach. Po chwili odsuwa się, ociera łzy, poprawia okulary) Sam pan widzi, moje życie to pasmo cierpień i upokorzeń. Nawet pan sobie nie wyobraża jak mi ciężko! Nie da się być w takie sytuacji cały czas kulturalnym i ułożonym emigrantem z Ameryki Południowej!
Ferdek: Będzie dobrze. Ułoży się.
Janusz: Nic się nie ułoży! Oddawaj pan te 35,50zł. Bo odsetki ciągle rosną!
Ferdek: Oż ty mendo! Wypierdzielaj mnie stąd! I to już! Paszoł won! (Wyrzuca Janusza za drzwi!)
SCENA LVIII
Noc. Sypialnia Kiepskich. Halina śpi. Ferdek leży na plecach z otwartymi oczami.
Ferdek (prowadzi monolog wewnętrzny, słychać jego myśli) : Czy ja żem dobrze zrobił? Tyle lat małżeństwa sprzedane za judaszowe srebrniki… A co jeśli Prezes znowu nas oszuka? A co jeśli wszystko się dobrze skończy, ale Halinka i tak mi nie wybaczy takiej zdrady? Niby nie zdradziłem jej z żadną kobietą, ale to też zdrada… Czy cel uświęca środki? Nawet jeśli Halinka dobrze na tym wyjdzie? A co, jeśli źle wyjdzie? (kilkuminutowe ujęcie na leżącego i dumającego Ferdka) O kurde, chyba do kibla muszę! (wstaje wybiega)
SCENA LIX
Salon. Ferdek ogląda TV. Nagle pukanie!
Ferdek: Jak to Prezes albo jakiś Paździoch, to zamknięte, a jak to ktoś inny, to otwarte!
Badura (wchodzi) : Uszanowanie!
Ferdek: O pan Badura! Dzień dobry!
Badura: Z prośbą przychodzę. 5 zł chciałbym pożyczyć.
Ferdek: Nie ma problemu! Już szukam! Janusza pogoniłem, ale dla pana zawsze mam! Tylko nie wiem w których spodniach. Dej mnie pan uno momento, porfavor! (wyjmuje z szafy stertę takich samych spodni i przeszukuje)
Badura: No dobre. A co pan znowu masz wspólnego z Prezesem?
Ferdek: Widzisz pan… Problem mam. Natury moralno-fizjologicznej.
Badura: O! To moje ulubiene!
Ferdek (przeszukuje spodnie i w tym czasie opowiada) : Prezes chciał się pogodzić, powiedział, że nie musze mu oddawać pieniędzy za zniesławienie, ale za to chciał kilka razy więcej na kampanię wyborczą.
Badura: I co? Pogoniłeś go pan, tak?
Ferdek: No… Niby tak, ale nie do końca…
Badura: Oj… uważaj pan… Bo ja panu te 5 zł oddam, ale on to pana oszuka!
Ferdek: Dobrze mu pan przy tych pasach przy tej kałuży nagadałeś!
Badura: A pewnie, że dobrze! Wiem! Dziękuję za wstawiennictwo!
Ferdek: Nie ma za co. Słuchaj pan dalej. Problem polega na tym, że moja żona się upiera żebym zapłacił jej reparacje za mamusię.
Badura: Za panią Rozalię?
Ferdek: Tak!
Badura: Złota kobita…
Ferdek: No nie wiem… I słuchaj pan… Opędzić się od niej z tymi reparacjami nie mogie, więc Prezes doradził żeby ją do sądu pozwać o zniesławienie, bo ja żem nigdy żadnej Rozalii nie znał, a on w zamian za to załatwi stołki w Sejmie i mi i Halince.
Badura: A to gnój! I co? Pogonił go pan, tak?
Ferdek: No tak!
Badura: Brawo, panie Ferdeczku, brawo!
Ferdek: Ale…
Badura: Co ,,ale”?
Ferdek: Ale potem żem napisał ten pozew do sądu i dałem go Edziowi. (grzebie w spodniach) O! Znalazłem! Jest 5 złotych dla pana!
Badura (wstaje) : Nic od pana nie chcę!
Ferdek: Ale…
Badura: Żegnam! (spluwa i wychodzi)
SCENA LX
Noc. Sypialnia. Ferdek leży na plecach z otwartymi oczami i posępną miną. Myśli. Za oknami słychać kłótnię Oskara i Szwagrów.
Oskar (off) : Bardzo panów proszę!
Szwagry (off) : NIE!!!
Oskar (off) : Ale…
Szwagry (off) : Spierdzialaj pan!
Oskar (off) : Ale bardzo proszę…
Szwagry (off) : VON!!!
Zofia (off) : Patrz, Oskarku, jak to się robi! (za oknem słychać jakieś wybuchy i krzyk Szwagrów. Kamera jednak cały czas pokazuje tylko posępną twarz Ferdka.)
SCENA LXI
Dzień. Kuchnia. Ferdek coś pisze przy stole. Nagle wchodzi Prezes.
Prezes: Świetna decyzja, panie Ferdeczku! Gratuluję!
Ferdek: No nie wiem…
Prezes: Zobaczysz pan! Stołek dla pana, dla pani Halinki, a może i dla Mariolki coś się znajdzie!
Ferdek: No nie wiem…
Prezes: A co pan robisz?
Ferdek: Piszę podanie, że wycofuję tę sprawę ze sąda! Póki Edzio nie przyniósł Halince żadnego pisma, to jeszcze da się to wszystko odkręcić!
Prezes: No bardzo śmieszne! Poczucie humoru to pan zawsze miałeś na najwyższym poziomie!
Ferdek: Ja nie żartuję!
Prezes: Co?
Ferdek: Rodzina jest najważniejsza! A ja nie mam gwarancji, że mnie pan nie oszukasz! Jakbyś pan był zawsze bez skazy, to by była inna rozmowa, ale ja się na panu poznałem!
Prezes: A widział pan kiedyś jakiegoś bez skazy? Co ja? Jezus?
Ferdek: Wypierdzielaj mnie pan stąd! Choćby po wodzie!
Prezes: Tak to nie będziemy rozmawiać! Ja pana zniszczę!
Ferdek: Mnie pan możesz zniszczyć, ale mojego małżeństwa pan nie zniszczysz! Paszoł von!!!
Prezes: Ja jeszcze ostatniego słowa nie powiedziałem!
Ferdek: A ja tak! Amen!
SCENA LXII
Elegancka poczekalnia. Prezes przechodzi przez drzwi z napisem: KANCELARIA PREZESA RADY MINISTRÓW
Prezes: Siema, Stefan, kopę lat!
Premier Stefan: A kogo to moje piękne oczy widzą? Endriu?
Prezes: Biznes mam do ciebie!
(rozmawiają, nie słychać o czym, w tle muzyka)
Premier Stefan: Nie, Endrju, nie, nie, nie! Nie da się tak!
Prezes: Ale jak to?
Premier Stefan: No normalnie. Nie mogę ani sfinansować twojej kampanii, ani załatwić żeby LEPiK wygrał bez żadnej kampanii, ani wsadzić Kiepskiego na dożywocie za całokształt. Zaraz by w Niemczach i Francji zaczęli na mnie pisać kredą na chodniku straszne rzeczy! To by zablokowało moją karierę w Europarlamencie!
Prezes: I nic nie możesz zrobić?
Premier Stefan: No przepraszam…
Prezes: A ja Cię zawsze broniłem przed tym Józkiem z klasy wyżej i nawet czasem ci moje drożdżówki oddawałem!
Premier: I mam z tego powodu zrobić aferę międzynarodową? Gdybyś coś chciał na szczeblu osiedlowym, to proszę bardzo, od ręki, ale nic wyżej!
Prezes (z błyskiem w oku) : Czyli mówisz, że na szczeblu osiedlowym nie ma problemu?
SCENA LXIII
Gabinet Prezesa Rady Osiedla Kosmonautów. Talarek, Prezes, Policja, Premier Stefan, ekipa telewizyjna
Talarek (policja go wyprowadza, on wierzga) : Ja jestem niewinny! Niewinny! Niewinny!
Premier (zwraca się do telewizji) : W zaistniałej sytuacji jestem zmuszony odgórnie zmienić regulamin Rady Osiedla Kastratów…
Prezes: Kosmonautów!
Premier: Osiedla Astronautów i mianować Pana Andrzeja Kozłowskiego, którego nie znam i dzisiaj pierwszy raz na oczy widzę, Prezesem na 17. kadencję z możliwością sprawowania urzędu również przez późniejsze kadencje! No chyba, że pan nie chcesz!
Prezes: Nie chcem! Ale muszem!
Premier: Przy okazji- głosujcie na mnie, ludzie!
Prezes: Ja na pana poprzednio nie głosowałem, bo w ogóle nie miałem pojęcia o pana istnieniu, ale przy najbliższej możliwej okazji obiecuję naprawić swój błąd!
SCENA LXIV
Korytarz. Wszyscy sąsiedzi kamienicy przy Ćwiartki 3/4 oprócz Mariana i Boczka oraz Prezes
Prezes: Ludu, mój ludu! Zebraliśmy się tu, aby świętować nowego Prezesa Rady Osiedla Kosmonautów!
Wszyscy: BUUU!!!
Prezes: Wiązać się to będzie z pakietem benefitów!
Paździochowa: Ciekawe jakich!
Prezes: Na początek eksmisja Szwagrów!
Bolesław: Co?
Lolesław: Co ta nasza siostra w tobie widziała, że za ciebie wyszła?
Bolesław: Bardzo dobrze, że cię pogoniła!
Lolesław: Wydaliśmy pieniądze na remont i nie skorzystamy! Kto nam teraz odda?
Paździochowa: I mówisz pan, że to nie są pana Szwagry?
Prezes: Mylą mnie z kimś!
Bolesław: Niby z kim? Przecież to ty, Andrzej!
Prezes (wyjmuje z kieszeni walkie-talkie i krzyczy) : WYPROWADZIĆ!!!
(Wpada banda komandosów i wyrzuca Szwagrów, w tle dramatyczna muzyka, na koniec wszyscy inni sąsiedzi wiwatują)
Wszyscy: PREZES!!! PREZES!!! PREZES!!!
Zofia: A ja mam pytanie.
Prezes: Słucham.
Zofia: Kto teraz będzie mieszkał w ich mieszkaniu?
(Wchodzą Marian Paździoch i Arnold Boczek, ciągną za sobą walizki)
Paździoch: Czego się drzecie! Łeb mnie boli, karwasz twarz!
Boczek: Ale mnie ciśnie po tej podróży! W mordę jeża! (kieruje się w stronę WC)
Paździoch: Wypierdzielaj pan stąd do siebie na górę, bo pan tu nie mieszkasz!
Boczek: Tak?
Paździoch: A tak! Wypierdzielaj w podskokach, grubasie!
Boczek: Ach tak? W takim razie moja noga tu więcej nie powstanie, w mordę jeża! (wychodzi, wszyscy patrzą zdębiali)
Paździoch: I co tak, stoicie jak te widły w gnoju?! Helena, odgrzewaj obiad bo głodny jestem.
Janusz: Tata?! Tato, wróciłeś! (pędzi w stronę ojca)
Paździoch: Wróciłem. I czego tak tą kocią mordę cieszysz?!
Janusz: A ty się nie cieszysz się?!
Paździoch: Niespecjalnie. (reszta sąsiadów stoi jak wryta) No i czego się gapicie?! Za robotę się brać darmozjady!
(Paździochy idą do siebie)
Paździochowa (off) : Marian, dobrze, że cię widzę bo miałam ci nogi z dupy powyrywać!
Paździoch (off) : Ciszej Helena! Łeb mnie boli.
Prezes: (zdumiony) Yyy… No więc tak… Tamtych szwagrów -nie moich rzecz jasna- już nie ma. Macie za to swoich dawnych ukochanych sąsiadów. A to wszystko oczywiście, dzięki mnie, kurka wódka!
Boczek (off, z góry) : W mordę jeża, nowiuśki kibel!
SCENA LXV
Noc. Ferdek z Prezesem gadają w kuchni. Na stole pełno flaszek z głowami zwierzątek z różnych bajek
Ferdek: (w lekkim stanie wskazującym) Panie Prezesie, mogę być z panem szczery? Bo jednak mnie taka jedna rzecz gryzie.
Prezes: (również lekko podchmielony) Wal pan, co panu leży na wątrobie panie Ferdku! Kurka wódka!
Ferdek: Panie prezesie, jak to powiedzieć, żeby pana nie urazić? Bo pan to jesteś ogólnie porządny człowiek, gorliwy patriota, uczuciowy… znaczy uczciwy obywatel, ale ogólnie to jesteś też pan trochę świnia, menda, manipulator i oszust! (Prezes przytakuje głową ze skwaszoną miną)
Prezes: No, w zasadzie… to masz pan może trochę racji. Ale chciałem tylko przypomnieć, że nasza znajomość zaczęła się od tego, że chciałeś mi pan opitolić trefną babkę!
Ferdek: Oj tam, zaraz trefną… no może trochi wybrakowana była… Ale żeby od razu trefna?
Prezes: Chciałeś mnie pan oszukać! Ale… panie Ferdku, co się będziemy kłócić… Było, minęło!
Ferdek: Tak jest! (podnosi kieliszek) Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr! (wypija z prezesem po kieliszku) Ale, przyznaj pan, że pan mną manipulowałeś cały czas!
Prezes: Manipulowałem!
Ferdek: A Szwagry są pana!
Prezes: Już nie, bo już rozwód wziąłem!
Ferdek: Ale były pana!
Prezes: No były, były… Przepraszam!
Ferdek: Ech… no dobre! Co się będziemy kłócić… A powiedz mi pan jeszcze jedną rzecz. Jakim prezesem byłem? Jak pan myślisz?
Prezes: To zależy, czy mam wyrazić opinię obiektywną, czy subiektywną. Subiektywnie byłeś pan dla mnie najlepszym prezesem tego osiedla. Zaraz po mnie, oczywiście. Miałeś pan ideje i zapał!
Ferdek: A obiektywistycznie? Jakim byłem prezesem?
Prezes: Obiektywnie? Do dupy! (Ferdek zawstydzony drapie się po głowie) Ale spokojnie. Paździoch kilkanaście lat temu był sto razy gorszym prezesem niż pan! Bo to menda bazarowa była, panie! A pan był z wielkim sercem i taki do ludzi… Prawie taki jak ja! A Paździoch to, to, to…
Ferdek: …wrzód na zdrowym organizmie naroda!
Prezes: Ale niech już pan sobie tym głowy nie zawraca panie Ferdku, mam tu dla pana Karnet Na Tygodniową Wielką Dolewkę Mocnego Fulla, tylko do wykorzystania w Łodzi, bo we Wrocławiu mnie nie lubią. (daje mu)
Ferdek (bierze i się śmieje) : Nic nie szkodzi, bardzo dziękuję! Najważniejsze, że się pan tamtych łysych mendów erosomańskich pozbyłeś!
Boczek (off) : Paszoł won mnie stąd! (Ferdek i Prezes spoglądają się do góry) To mój nowiuśki odremontowany prywatny kibel. Pan mi go uświnisz i będzie chlew jak u pana w kiblu!
Paździoch (off) : Pan mi odbierasz podstawowe obywatelskie prawo do wypróżniania! Ja z tym pójdę do prokuratury, grubasie jeden!
Boczek (off) : Co do mnie, to koło mnie! Wypierdzielaj pan do siebie na dół, bo pan se tu nie mieszkasz! W mordę jeża!
Paździoch (off) : Precz z komuną!
Boczek (off) : Dlaczego panu się zawsze chce wtedy kiedy mnie i tego, czego mnie, w mordę jeża?
Paździoch (off) : Mordę to ja ci zara…
Boczek (off, groźnie) : No… No…!
Ferdek Wrócili?
Prezes: Polej pan, bo na trzeźwo z nimi nie wytrzymie…
Ferdek: Ani ja kurde! (polewa)
(Podkład muzyczny. Ferdek i Prezes piją w przyspieszonym tempie i o czymś rozmawiają. Na dole ekranu pojawia się logo zegara sugerujące upływ kilku godzin.)
(Prezes i Ferdek śpią na stole pijani)
Ferdek (budzi się) : A! Przypomniało mi się coś! Pamiętasz pan jak pana kiedyś w hipermarkiecie zamkli i musiałeś pan wykonać 12 prac Aster… znaczy się Herkulesa chyba żeby pana wypuścili?
Prezes: Co? Ja dawno temu słyszałem takie plotki właśnie o panu!
Ferdek: O mnie?
Prezes: No! O panu! Zamkli pana za wypijanie piw przed dotarciem do kasy, a potem odkładanie pustych puszek na miejsce, ale potem jakiś pracownik zaczął sobie jaja robić z jakimiś mitologicznymi pierdołami, a pan mu wierzyłeś i tak śmiesznie tańcowałeś w miejscu, a myślałeś pan, że walczysz z jakimiś mitologicznymi stworami!
Ferdek: Ja? Śniło się panu!
Prezes: Śniło? No może… Taka opcja też występuje! Ale o mnie też się panu śniło!
Boczek (off, z góry) : Wypierdzielaj mnie stąd, gnoju jeden!
Paździoch (off, z góry) : Nigdy!
Ferdek: Nie będziemy się chyba kłócić jak te dwa dziady, co? To pod tego Herkulesa, co?
Prezes: Pod Herkulesa!
Ferdek (chce polać, ale wszędzie pusto) : Ojoj… Pusto…
Halina: Wchodzi! No nie! Ta kuchnia to istna stajnia Augiasza! Wypierdzielać mnie stąd!
Ferdek: Halina, ja cię upominam! Ty rozmawiasz z politykami wysokiego szczebla!
Halina (zamachuje się) : W podskokach!
Ferdek i Prezes (uciekają) : AAAAA!!!
SCENA LXVI
NAPIS 2 TYGODNIE PÓŹNIEJ
Salon. Ferdek coś pisze. Wchodzi Halina.
Halina: A co ty tam piszesz?
Ferdek: Walduś wysłał list z pytaniem co tam.
Halina: I co mu piszesz?
Ferdek: No mówię Cycowi, że same zmiany kurde- Paździoch z Boczkiem się wyprowadzili, ale w wyniku wielu różnych wydarzeń wrócili jak się Bolesław i Lolesław przeprowadzili na ich osiedle, Edzio odszedł z naszego osiedla, po czym w wyniku wielu różnych zdarzeń wrócił, wprowadzili się nowi ludzie, po czym w wyniku wielu różnych zdarzeń się wyprowadzili, Kozłowski przestał być Prezesem, po czym w wyniku wielu różnych wydarzeń znów nim jest, ja zostałem Prezesem, po czym w wyniku wielu różnych wydarzeń już nim nie jestem, pokłóciłem się z Kozłowskim, po czym w wyniku wielu różnych wydarzeń się pogodziłem, Prezes był w Sejmie, po czym w wyniku wielu różnych wydarzeń znów w nim nie jest, Badura się na mnie obraził, ale w wyniku wielu różnych wydarzeń już jest między nami dobrze, dostałem Karnet na Wielką Dolewkę Mocnego Fulla, ale już mi się skończył. A na koniec- wygrałem se w totolotka, po czym w wyniku wielu różnych wydarzeń znów nie mam tych pieniędzy.
Halina: JEZUS MARIA!!! CO TO ZNACZY, ŻE JUŻ NIE MA TYCH PIENIĘDZY?!?!?!
Ferdek: Spokojnie… Wszystko leży pod łóżkiem pod podłogą, ale lepiej nie mówić o tym Waldusiowi, bo jeszcze będzie chciał pożyczyć…
Halina: Pół miliona jest twoje.
Ferdek: A weź sobie wszystko!
Halina: Jak to?
Ferdek: Przecież i tak ci będę z portfela podbierać, to co za kurde różnica?
Halina: No tak, stara bida…
KONIEC
w końcu