WAŻNE:
Pomóż przetrwać forum - zbiórka na dalszą działalność! Przekaż dowolną kwotę przelewem poprzez PATRONITE lub PAYPAL
- KLIKNIJ po szczegóły!
Możesz nas wesprzeć poprzez: Blik, przelew SMS | PATRONITE.PL || PayPal.com (kliknij: paypal lub płatność kartą)
Dla osób, które pomogą ranga Zasłużeni + wyróżnienie nicka kolorem i pogrubieniem. DZIĘKUJEMY!
Hejka, jestem tu nowy. Scenariusz ten (w sumie jego zarys) napisałem prawie rok temu. Bardzo szkoda, że nie ma z nami już Ś.P. Boczka i Ś.P. Paździocha. Ludzie ci pozostawili nam w pamięci niezapomniane i niepowtarzalne postacie. W jakiś sposób może niech i ta krótka opowieść będzie jakąś formą pamięci, bo moje opowiadanie powstawało także z myślą o nich.
Odcinek pod tytułem
KORONA[Ś]WIRUS
Ferdek siedzi w fotelu i popija Mocnego Fulla. Nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Ferdek wstaje i mamrocze, „Pewnie Paździoch, ta menda społeczna”. Ferdek podchodzi chwiejnym krokiem do drzwi, patrzy przez wizjer... i robi się bardzo zdziwiony. Otwiera drzwi.
A przed drzwiami stoi kto? Chińczyk, w chińskim kapeluszu i jedną nogą na hulajnodze. W ręku trzyma paczkę.
– Ja długo jechać, przebyć daleka droga. Pan, pani Kiepskie.
(Chinczyk wyciąga paczkę, a na niej jakiś luźny papier)
– Podpisać.
Ferdek zdziwiony jeszcze bardziej:
– Co, jak ja żem nic nie zamawiał?
– Podpisać.
Ferdek podpisuje, w sumie pociągnięciem długopisu. Chińczyk zabiera papier, a paczkę oddaje Ferdkowi.
– Dzinkować. (Mówi Chińczyk, po czym bierze hulajnoge pod rękę i kieruje się do wyjścia z klatki schodowej)
Ferdek ogląda paczkę, idzie do pokoju, mamrocze coś cały czas, potrząsa pudełkiem. Stawia na stole obok piwa. Zadumał się.
– No, ale jak ja żem kurna nic nie zamawiał... (Ferdek myśli dłuższą chwilę, zastanawia się, popija Mocnego Fulla)
- A będę się... co to kurna może być.
(Zaczyna otwierać paczkę)
(Po otwarciu paczki, wyciąga jakieś trociny, zmięte gazety... styropiany... kręci głową niezadowolony... w końcu, JEST!
Ferdek wyciąga coś bardzo dziwnego, kolorowego, trochę różowego, wyraźnie babskiego. Zwisa z tego kabelek i coś tam jeszcze. Wygląda jak domowa maszynka do trwałej fryzury, albo jakieś urządzenie do regeneracji włosów. Trochę taki hełm na głowę.
– Eee... co to, a na co mi to... to kurna nie dla mnie to.
Potrząsa tym rozczarowany i wkłada z powrotem do pudła. Już ma zamykać pudełko...
I oto nagle z paczki... wyskakuje... Zielona brzydka żelowa kula, z wypustkami. Unosi się w powietrzu. Z paszczy wystaje zwisający jęzor. Kula zawisa przed Ferdkiem...
(Ferdek, oczy jak spodki, zaniemówił najpierw, w końcu mówi)
– A Ty, Ty to kurna co za jeden?
– Jestem koronaświrus.
(Wirus otwiera paszczę, wymachuje językiem z którego spadają na Ferdka kropelki śliny, szczerzy zęby, po czym wnika w Ferdka i znika)
Ferdek jeszcze chwilę siedzi oniemiały. W końcu się otrząsnął, zaczął mrugać oczami. Potelepał głową. Wstaje, mamrocze coś. Nagle zaczyna się wydzierać.
– HALINKA! (Człapie do kuchni)
– HALINKA! (Halinka siedzi w kuchni, ale zabiera się jakby do wyjścia gdzieś. Ferdek mówi do niej)
– Ja bo, bo ja żem coś nieświeżego chyba zjadł. Bo, bo ja, ja jakieś zwidy mam.
Halinka wkurzona:
– Ty pijaku, coś Ty nieświeżego zjadł? Codziennie zupę w garze masz, sama gotuję i jem, a Tobie już kompletnie odbija? A zwidy to Ty od picia już masz! I głowy mi nie zawracaj bo ja do pracy wychodzę.
(Halinka trzaska drzwiami i idzie do szpitala, gdzie pracuje jako pielęgniarka)
Minęło trochę czasu...
Ferdek siedzi z Waldkiem w pokoju, popijają Mocnego Fulla. Oglądają telewizję. Nagle słychać taki dziwny odgłos... jakby coś kiełkowało... albo strzelał popkorn. Odgłos dochodzi z głowy Ferdka. Milkną obaj, Ferdek zadziera oczy do góry... Waldek siedzi z rozdziawioną miną.
A na głowie Ferdka... zaczęła wyrastać korona. Zielono–żółta. Niezbyt piękna. Ferdek maca się po głowie.
– Co to.. kurna jest. Eee, to mnie swędzi (drapie się, korona rośnie jeszcze bardziej)
Waldek śmieje się:
– He he, korona ojcu rośnie, He he!
Ferdek strzela Waldka w łeb i mówi:
– Ty się z ojca nieszczęścia synek nie śmiej! (Ferdek wydaje się dość przerażony)
Idą na korytarz w bloku, gdzie na ścianie wisi lustro. Oglądają koronę Ferdka.
Waldek śmieje się:
– Ha, Ha, Ha! Tatuś to tera jak ten królik normalnie tera jest.
Ferdek próbuje się znowu drapać. Waldek mówi:
– Te ojciec, Ty lepiej nie drap, bo patrz jak się ojciec drapie to ten, to ono rośnie.
Nagle ze swojego mieszkania wychodzi Paździoch... Staje, zerka w stronę Ferdka. Wytęża wzrok.
– A to co to, coś Ty pan na sobie, przywlekł Panie Ferdku? Czym Pan jest, zainfekowany?
(Waldek śmieje się)
Ferdek odpowiada zły:
– Za–Zafekaliowany to Ty jesteś mendo społeczna jedna, a ja nie wiem skąd się to wzięło i swędzi mnie to (Ferdek robi się zmartwiony, próbuje znów się podrapać po głowie).
W tym momencie na korytarzu pojawia się także Boczek, który wychodzi z kibla. Nagle znów słychać odgłos kiełkowania, ale tym razem na głowie Waldka – i tam również wyrasta szybko mała korona. Waldek przestaje się śmiać i zaczyna się bać.
- Eee tatuś ale co mnie to ten no na bańce wyskoczyło?
– To już, EPIDEMIA! (Krzyczy Paździoch)
Boczek stoi totalnie zdziwiony w miejscu i nie odzywa się, nie mruga nawet oczami.
Nagle wpada przerażona Halinka w stroju pielęgniarki, z wielką zielono–złotą koroną na głowie. Prawie płacze i biegnie korytarzem:
– Mój Boże, cały szpital zamknęli, Sanepid mnie goni, już tu zaraz będą.
Halinka znika w mieszkaniu Ferdka, ale drzwi na korytarzu znów otwierają się. Wchodzi dwóch, może trzech gości w pelerynach i maskach. Na plecach mają butle i pryskają czymś wszędzie na około. Także na Boczka, który stał najbliżej drzwi. Boczek mówi:
– Ale Panowie, Panowie, o co chodzi co tu się dzieje? A dlaczego na mnie? To na nich proszę, ich dezefekować (wskazuje palcem Ferdka i Waldka),
Na to Paździoch, zamykając drzwi:
- To nie ludzie, a potwory! Ja Pana, Panie Ferdku, do sądu Pana pozwę! Za narażanie mnie! (Zamyka w popłochu drzwi, słychać też zasuwane łańcuchy i zamykane zamki)
Boczek cofa się w tył. Jeden z facetów dalej spryskuje korytarz, a drugi oznajmia przez głośnik w skafandrze, że nastała epidemia, wszyscy mają wrócić do swoich mieszkań i nikt nie może wychodzić. Boczek daje nogę, Waldek i Ferdek pod naporem spryskiwacza cofają się do swojego mieszkania. Na koniec ich mieszkanie z zewnątrz, a także drzwi Paździocha zostają oklejone policyjną taśmą z symbolami radioaktywności i biologicznego skażenia.
Minęło trochę czasu...
Cała rodzina Ferdka siedzi z kwaśnymi minami przy stole. Wszyscy mają na głowach zielono–żółte korony, glutawej formy (z ktorych od czasu do czasu coś skapuje), a które od drapania się po głowie jeszcze bardziej tylko rosną. Waldek drapie się, Halinka strzela go w łapę. Ale sama po chwili też zaczyna się drapać.
– No ja kurna dłużej nie wytrzymam już normalnie (mówi Halinka). I do tego nie ma co jeść. Nawet wyjść po zakupy nie mogę.
Ferdek wstaje z fotela:
– Czekaj Ty Halinka, ja mam jeden pomysł. Pod nami sklep przecież jest.
Ferdek podchodzi do okna, i na sznurze z prześcieradeł spuszcza koszyk, z listą zakupów i pieniędzmi. Krzyczy do sklepikarza i wydaje mu polecenia. Halinka dość dumnie mówi:
– No przyznam Ci raz chociaż, że czasem to Ty masz dobry pomysł.
W międzyczasie do drzwi Ferdka rozlega się pukanie... Halinka otwiera, a tu stoi Paździoch, Żona Paździocha i Boczek. Z wielkimi glutowatymi koronami na głowach. Halinka ich zaprasza, oni wchodzą zmartwieni. Cała trójka narzeka, że już nie mogą wytrzymać od drapania się, tak ich głowy swędzą.
Ferdek ich tymczasem ignoruje. Wciąga z Waldkiem kosz przez okno z powrotem na górę... odwiązują prześcieradła, przenoszą na środek pokoju. A tam w koszu... samo PIWO. Halinka rozzłoszczona do czerwoności)
– Dać pieniądze jełopom to samego piwska nakupiły! No co za durnoty! A ja co z tego piwa może zupę Wam jeszcze ugotuję?
– Halinka ale Ty się nie złość, Ty się nie złość, bo może i jeszcze to piwo nas właśnie uleczy. (Ferdek oznajmił filozoficznie)
(Następnie Ferdek bardzo niechętnie częstuje po jednym piwie Paździocha, jego żonę i Boczka)
(Waldek śmieje się i bierze jedno piwo i otwiera je)
– He he. A właśnie ojciec, bo tu w telewizji mówiły, że pracują nad tą, no oszpecionką.
Halinka w furii:
– Szczepionką, barani łbie! Oszpecony to Ty już głupotą swoją jesteś!
Waldek zrobił się zażenowany, a Ferdek zły mówi:
– Ty, Ty Halinka mi tu synka nie obrażaj. Ale właśnie, nasz Walduś dobrze mówi... Te, to jest synku dobra myśl!
Minęło troszeczkę czasu...
Boczek leży na kanapie, cały przejęty, poci się na twarzy z nerwów. Ferdek przy stole z Waldkiem przy czymś majstrują. Przed nimi stoją puszki po Mocnym Fullu, z których zrobiona jest wielka strzykawka. Są jakieś wężyki, pompka i niby igła. Paździoch jedynie przygląda się i nie odzywa. Jego żona okropnie zmartwiona, siedzi z wkurzoną Halinką w kącie. Ferdek mówi:
– No Panie Boczek, to my już prawie kończymy pracę nad oszpecionką.
– Ale Panie Ferdku, a to na pewno zdrowe? Jest Pan wszystkiego pewien?
Ferdek:
– No pewien to kurna nie jestem, inaczej bym na Panu chyba nie testował.
Boczek ma ochotę wstać, ale Waldek z Paździochem go powstrzymują.
Boczek mówi cały przejęty i z pełną powagą w głosie:
– Ale panowie wiecie, że jak ja z tego żywy nie wyjdę, to ja Was za to skrzywdzenie pozwę.
Ferdek:
– A bzdur Pan nie gadaj Panie Boczek, jak Pan żywy nie wyjdziesz, to mnie pozywać nie będzie już miał kto. A i głowa to Panu przestanie też swędzieć.
(Waldek w śmiech)
(Zbliżają się do Boczka, który wydaje się pogodzony z koniecznościa. Trzymają go, i w żyłę wstrzykują Mocnego Fulla)
(Boczek leży... mruga i przewraca oczami...)
– Panie Ferdku... bo jakoś mi tak dziwnie... i głowa przestaje swędzieć, no.
(Słychać nagle odgłosy jakby się coś chowało i zwijało, i oto korona na głowie Boczka szybko znika, Boczek wstaje cały szczęsliwy)
– Pomogło, Panie Ferdku!
(Paździoch wciska się przed Ferdka)
– To teraz ja!
Minęło troszeczkę czasu...
Zaszczepili się wszyscy, korony poznikały. Do drzwi zapukał sanepid, aby wypytać o objawy. Ponieważ nikt nie ma na głowie objawów, facet lub baba z Sanepidu ogłasza, że oto koniec kwarantanny.
Rodzinka siedzi w pokoju, nastroje różne, głównie Halinka dalej obrażona. Nagle znów pukanie/dzwonek do drzwi... i wchodzi Mariolka lub ewentualnie żona Waldka. Do tej pory jej nie było, bo gdzieś tam coś tam robiła. Wita się z wszystkimi, pyta, dlaczego wszyscy tacy jeszcze przejęci, jakby z jakiejś wojny wrócili. Nagle zauważa pudełko na stole...
Uradowana podskakuje do góry.
– O już przyszło! Tak szybko!
Podchodzi do pudełka, zaczyna je rozpakowywać. Ferdek pyta się:
– A no właśnie, ja się chciałem spytać się, proszę ja Ciebie, co to takiego kurna jest.
Dziewczyna wyjmuje to dziwne coś... zakłada sobie na głowę, widać wtyczkę do prądu, pełno jakichś nie wiadomo czego...
– No jak to, co to jest, no maszynę sobie do regeneracji włosów zamówiłam, no zobacz, sauna fryzjerska, najnowszy model, firmy Korona! (zakłada na głowę)
(Popłoch, panika, krzyki, wszyscy pozostali uciekają przez drzwi z mieszkania)