Nowy scenariusz, który zacząłem pisać kilka miesięcy temu, a skończyłem dziś.
Mam nadzieję, że nie jest zły.
S03E05 - Laur węgierski
Opis: Wyjątkowa okazja - imieniny Ferdka - sprawia, że Halina postanawia zrobić mężowi prezent i gotuje mu jego ulubioną potrawę: gulasz po węgiersku. Niestety, podczas gotowania okazuje się, że brakuje jednego ważnego składnika - liścia laurowego. Ferdek postanawia uratować danie i sprowadzić składnik do domu. Po drodze jednak natrafia na nieoczekiwane przeszkody…
Obsada:
FERDEK - Andrzej Grabowski
HALINA - Marzena Kipiel-Sztuka
PAŹDZIOCH - Ryszard Kotys
PAŹDZIOCHOWA - Renata Pałys
BOCZEK - Dariusz Gantowski
MALINOWSKA - Zofia Czerwińska [*]
KLIENT - Jerzy Mularczyk
Scena I
Kuchnia. Halina stoi przy kuchence i coś gotuje. Do kuchni wchodzi Ferdek, podchodzi do lodówki i wyciąga browara. Jednak nie otwiera go, zaczyna obwąchiwać.
Ferdek: Halińcia, a co tu tak pachnie?
Halina: Twoja ulubiona potrawa, Ferdziu. Gulasz po węgiersku!
Ferdek: O ja pierdzielę, Halińcia, żono moja, serce moje, kurde… Przecie ja gulasza po węgiersku to żem ze 20 lat nie jadł… A co to za okazja jest?
Halina: No jak to jaka? Co dzisiaj jest?
Ferdek: Czwartek dzisiaj jest, no co?
Halina: Czwartek którego?
Ferdek: No trzydziestego, no, maj jest trzydziesty, końcówka maja, czerwiec prawie, wczesne lato.
Halina: A 30 maja mamy co?
Ferdek: Aaa, no tak, przecie my rocznicę ślubu dzisiaj mamy!
Halina: Ferdek, rocznica naszego ślubu jest w październiku. A dzisiaj są twoje imieniny!
Ferdek: Moje?
Halina: No a czyje? Dziś jest Ferdynanda, panie kolego!
Ferdek: Patrz, Halińcia, żem na śmierć zapomniał, kurde… No racja, gdzie ty byś gulasza na rocznicę ślubu zrobiła. No a tak jest co świętować! To ja zara przyniesę pół litra i będziem…
Halina: Stój, stój, stój! Żadnego pół litra!
Ferdek: No jak, Halińcia, do gulasza bez wódki, przecie to… Halinka, przecie Polak, Węgier, dwa bratanki, i do… szklanki, i do szklanki, ten… No, to ja przyniesę.
Halina: Ani mi się waż! To są twoje imieniny i ja chcę je spędzić przyjemnie, uroczyście, przy stole, przy świeczkach i tylko we dwoje. Bez akompankamentu butli!
Ferdek: No to chociaż tego browara wypiję, bo tak całkiem na sucho, Halinka, to się udusić można.
Halina: Najlepiej nie pij nic, bo zaraz będziesz musiał wyjść.
Ferdek: Wyjść? Dokąd?
Halina: Do sklepu!
Ferdek: A po co? Przecie piwo w lodówce jest.
Halina: Liścia laurowego nie mam. Kupić trzeba, a ja nie mam jak się ruszyć od tych garów!
Ferdek: A to nie możesz po Mariolkę zadzwonić, żeby przyniesła, albo Walduś przyniesie?
Halina: Marioli nie ma, bo wyjechała do chłopaka do Katowic. I nie ma sensu, żeby Waldek tłukł się aż z Tarnogaju tutaj! Pójdziesz i koniec dyskusji!
Halina wyciąga portmonetkę, wyciąga z niej banknot 10-złotowy, daje go Ferdkowi.
Halina: Masz tu 10 złotych. Kup dwie paczuszki i chcę widzieć 7 złotych reszty z powrotem. Bo jak nie, to zamiast gulasza węgierskiego, dostaniesz figę z makiem.
Ferdek bierze 10 złotych i wychodzi z kuchni.
Scena II
Sklep “U Stasia”. Ferdek podchodzi do lady, za którą stoi Malinowska.
Malinowska: Dzień dobry, panie Ferdku!
Ferdek: Bry… A co pani taka miła, pani Malinowska?
Malinowska: A bo ja słyszałam, że pan, panie Ferdku, to imieninki ma dzisiaj swoje!
Ferdek: No mam, już 66 imieniny w moim życiu…
Malinowska: Bo ja mam coś, co na pewno pana zaintryguje!
Ferdek: Ta? A co?
Malinowska: A to!
Malinowska wyciąga spod lady wino z dużym napisem “Bombaj” na etykiecie.
Ferdek: A co to za gówno jest?
Malinowska: Bombaj, panie Ferdeczku!
Ferdek: Jaki Bombaj?
Malinowska: Sraki! Wino Bombaj, bardzo polecane przez konsumentów. No nie daj się pan prosić, bierz pan jako prezent imieninowy!
Ferdek: A za ile?
Malinowska: Dziesięć złotych.
Ferdek: Kurde… Zasadniczo po co innego żem tu przyszedł… No ale to jednak wino…
Malinowska: Bierzesz pan czy nie? Bo to ostatnia sztuka, a chętni na jej zakup są.
Ferdek: Ale ja żem liść laurowy chciał… No ale to jednak wino…
Malinowska: Decyduj się pan szybciej, bo sama się tym zaraz upiję!
Ferdek: Kurde, ale gulasz… No ale to jednak wino…
Malinowska: No więc?
Ferdek: A dupa tam! Bierę!
Ferdek daje Malinowskiej banknot i bierze wino.
Malinowska: No i bardzo dobrze, panie Ferdku! No, tylko mi nie chlać przed sklepem, ani nie…
Ferdek: Dobra, dobra, pani Malinowska, grzeczniej, bo za gotówkę kupione!
Malinowska: Patrzcie państwo, Rockefeller zasrany! 10 złotych wydał, a w zeszycie już ma dług 20 razy większy! I ja panu więcej na zeszyt nie dam! O!
Ferdek: Tak? A ja u pani więcej na zeszyt nie kupię!
Malinowska: Proszę bardzo! I bardzo dobrze!
Ferdek: Bardzo dobrze, proszę pani! Bardzo dobrze!
Malinowska: Bardzo dobrze!
Chwila ciszy, Ferdek i Malinowska patrzą na siebie.
Malinowska: I udanych imienin, panie Ferdku.
Ferdek: Dziękuję bardzo. Miłego dnia, pani Malinowska!
Malinowska: Do widzenia, do widzenia!
Ferdek wychodzi, Malinowska pokazuje w jego stronę wała.
Scena III
Korytarz. Ferdek wychodzi z klatki schodowej z winem w siatce i zmierza w stronę mieszkania. Z WC wychodzi Boczek.
Boczek: O, pan Ferdek! A skąd pan takie wino masz we tej siateczce?
Ferdek: Panie, nie interesuj się pan, bo to nie dla pana jest.
Boczek: Panie, nie bądź pan chitry, bo ja, jakbym se takie winko miał, to bym się z panem na pewno podzielił!
Ferdek: Panie Boczek, wiesz pan co to jest?
Boczek: Jak co? Wino!
Ferdek: Mało powiedziane, panie. To jest eksluzywne, zagraniczne, bardzo drogie wino produkcji francuskiej zresztą. Dla eleganckich ludzi, nie takich jak pan.
Boczek: Znaczy, że to pan nie dla siebie bierzesz?
Ferdek: Dlaczego nie?
Boczek: No bo żeś pan powiedział, że to dla eleganckich ludzi jest!
Ferdek: Panie, a zasadził panu ktoś kiedyś kopa w coś?
Boczek: Panie, nie obrażaj pan! Bądź pan człowiekiem i dej pan się napić.
Ferdek: Nie możesz pan się w domu swojego alkoholu napić i dać ludziom święty spokój?
Boczek: Bo ja nie lubię pić sam. Ja bym się wolał z panem napić, posiedzieć se, pogadać…
Ferdek: Z panem to się nawet na trzeźwo nie da rozmawiać, a co dopiero przy alkoholu!
Boczek: A z panem to w ogóle nie można rozmawiać, bo pan nigdy nie jesteś trzeźwy!
Ferdek: Paszoł won!
Boczek: A pójdę, ale wiesz pan co? Będziesz pan coś jeszcze ode mnie chciał, a ja panu gówno wtedy dam!
Ferdek: Ament.
Ferdek wchodzi do mieszkania. Boczek obrażony wychodzi na klatkę.
Scena IV
Kuchnia. Ferdek siedzi przy stole z głową spuszczoną na dół. Halina stoi nad nim z niezbyt przyjazną miną na twarzy.
Halina: Dobrze, ustalmy jedno: po co cię wysłałam do sklepu?
Ferdek: Halinka…
Halina: No słucham!
Ferdek: Po liścia…
Halina: Po liścia. Laurowego zresztą. A ty przyniosłeś?
Ferdek: No wino…
Halina: No wino! Więc co się takiego stało w tym sklepie, że kupiłeś nie to, co trzeba?
Ferdek: Halińcia, no bo to Malinowska mnie w prezencie sprezentowała…
Halina: A, no to jak prezent, to co innego! Więc rozumiem, że kupiłeś mi przyprawę, po którą cię wysłałam?
Ferdek: No… No właśnie nie, bo żem te 10 złotych właśnie na ten prezent wydał.
Halina: Słuchaj mnie teraz uważnie, Ferdek. Gdyby to nie były twoje imieniny, to ja bym ci teraz zwyczajnie zasadziła kopa w dupę i już w tym momencie dzwoniłabym sam-wiesz-gdzie.
Ferdek: No, wiem gdzie.
Halina: No właśnie. Ale jako że dzisiaj masz jednak swoje święto, to masz 10 złotych, idź jeszcze raz do sklepu, kup dwie paczuszki liścia laurowego, a jeżeli dokupisz do tego chociaż jedną, małą puszkę piwa, to ja cię zabiję, rozumiesz?
Ferdek: Halińcia, no co mam nie rozumieć, jak se rozumiem?
Halina: No tego nie byłabym do końca taka pewna!
Halina daje Ferdkowi 10 złotych. Ten wstaje i wychodzi.
Halina: Całe życie z jełopem!
Scena V
Sklep “U Stasia”. Za ladą stoi nie kto inny, jak Malinowska, zaś do sklepu wchodzi nie kto inny, jak Ferdek.
Malinowska: Proszę, triumfalny powrót! Od razu mówię, że na zeszyt nic nie daję, żadne imieniny mnie nie obchodzą, ja alkoholu pijakom już nie sprzedaję!
Ferdek: Pani Malinowska, tu się nie rozchodzi o to, o czym pani myśli, bo ja żem tu jest z zupełnie innych pobudek.
Malinowska: No ja mam nadzieję, że nie z tych, o których myślę…
Ferdek: Co pani, zwariowała? Liścia laurowego do gulasza potrzebuję!
Malinowska: A, to o to się tylko rozchodzi! Uff, to dobrze… No w sumie to jednak niedobrze.
Ferdek: Bo co?
Malinowska: Bo nie mam!
Ferdek: Jak to nie, kurde? To co to za sklep, jak tu nic kupić nie można?
Malinowska: Niech na mnie nie krzyczy, bo to nie moja wina! Dwadzieścia minut temu trzeba było przyjść, bo wtedy jeszcze był!
Ferdek: A kto go kupił?
Malinowska: A odpieprz się pan! Mnie obowiązuje tajemnica konsumencka!
Ferdek: Pani Malinowska, pani wie, że ja w potrzebie jestem. Ja mogę pani obiecać, że ja nie będę na zeszyta brał wódki, o!
Malinowska: Lepiej pan nie obiecuj, bo ja już teraz wiem, że się pan nie wywiążesz! Już panu powiem, nachylże się pan.
Ferdek nachyla się.
Ferdek: (szeptem) No, słucham.
Malinowska: (krzyczy) Arnold Boczek!
Ferdek: A to świnia, kurde… Już ja se z nim pogadam, kurde…
Ferdek wybiega ze sklepu.
Scena VI
Piętro Boczka. Ferdek puka do mieszkania Boczka.
Ferdek: Panie Boczek, otwieraj pan! Muszę z panem porozmawiać!
Boczek: (zza drzwi) Kto tam?
Ferdek: Panie, nie błaznuj pan, tylko pan otwórz!
Boczek: To pan, panie Ferdku?
Ferdek: Pan żeś jest niepoważny! Wyłaź pan, bo pan marnujesz mój czas!
Boczek otwiera drzwi i przeciska się przez nie tak, aby nie było widać wnętrza mieszkania. Zamyka szybko drzwi.
Boczek: Czegoś pan chciał, w mordę jeża?
Ferdek: Panie, ja wiem, żeś pan kupił liścia laurowego, ostatniego zresztą, w sklepie “U Stasia”.
Boczek: No żem kupił, i co z tego?
Ferdek: Pożyczyłbyś mnie pan, bo pilnie potrzebuję!
Boczek: A gówno, panie! Nic panu nie dam, bo sam mało mam, a poza tym mam wyliczone.
Ferdek: Panie, kurde, no nie bądź pan świnia, dej pan chociaż jedną paczuszkę.
Boczek: Sam żeś pan jest chytra świnia, wie pan?
Ferdek: Dobre… Ile pan gęgasz za tego liścia?
Boczek: 20 złotych, panie.
Ferdek: Nie no, panie, nie rób pan sobie jaj z poważnych ludzi, kurde. Tyle to nawet pan na cały gulasz nie wyda! Dziesięć panu dam!
Boczek: A gówno! Za dziesięć to pan mnie możesz co najwyżej w dupę pocałować, w mordę jeża!
Ferdek: W dupę to ja pana zara kopnę!
Boczek: Grzeczniej, panie, bo zaraz 30 złotych będzie!
Ferdek: Panie, kryzys jest, a pan chcesz 30 złotych za głupią przyprawę… Dobre, dam panu te zasrane dwie dychy, tylko czekaj pan tu!
Boczek: Nigdzie się nie ruszam.
Ferdek opuszcza piętro. Boczek chichocze i zaciera ręce.
Scena VII
Kuchnia. Halina siedzi przy stole i stuka paznokciami o ceratę.
Halina: Jasna cholera, no gdzie ten jełop się podziewa?
Wchodzi Ferdek.
Ferdek: Halinka! Halinka!
Halina: No gdzieś ty, chłopie, był? Masz tego liścia?
Ferdek: No ja właśnie w tej sprawie, Halińcia… Daj mi jeszcze 10 złotych…
Halina: Dałam ci już 10 złotych, a nawet 20 ci już dałam. Na co ci jeszcze drugie tyle?
Ferdek: Bo widzisz, Halińcia, to jest przykra historia…
Halina: Niech zgadnę. Malinowska dała ci jako prezent imieninowy okazjonalną butelkę wódki, która kosztowała akurat 10 złotych. Uprzedzam, żebyś nie próbował mnie oszukać, bo moja cierpliwość powoli się kończy.
Ferdek: Halinka, to wcale nie o to się rozchodzi i już nie dajesz mi dojść do słowa. I tak właśnie wygląda demokrancja w tym kraju!
Halina: No, to słucham! Proszę bardzo, ogłoś światu, co ważnego masz do powiedzenia na ten temat! Tylko cię uprzedzam, że za składanie fałszywych zeznań grozi do 8 lat więzienia!
Ferdek: Bo to było tak: szłem se ja do sklepu i żem po drodze bezdomnego żebraka głuchoniemiego, co zbierał na rower na komunię wnuczki, no i tak mi go było, kurde, szkoda, żem mu te 10 złotych do kapelusza wrzucił.
Halina: Już ja się domyślam, kto był tym bezdomnym.
Ferdek: Ta, ciekawe kto?
Halina: Twój kompan od butli ze złomu!
Ferdek: Halinka, przecie tu nie o Badurę się rozchodzi, kurde, przecie żem ci mówię, że on na komunię wnuczka zbierał, a Badura nawet dzieci nie ma!
Halina: No widzisz i już się plączesz w zeznaniach! Wcześniej mówiłeś, że chodzi o komunię wnuczki!
Ferdek: A czy to ważne? Halinka, wnuczka czy wnuczek, to i tak nie wie, po co do komunii idzie!
Halina: No, a ja za to mam wrażenie, że ty nie wiesz, po co poszedłeś do sklepu!
Ferdek: Ale, Halinka…
Halina: Żadne ale! Proszę mnie opuścić to pomieszczenie i bez liścia laurowego nie wracać!
Ferdek wychodzi z kuchni. Halina kiwa głową z politowaniem.
Scena VIII
Korytarz. Ferdek i Boczek rozmawiają pod WC.
Boczek: Nie ma mowy, panie Ferdku! 20 złotych i to jest moje ostatnie słowo!
Ferdek: Panie, dam panu dychę, zapas papieru toaletowego i będziesz się pan mógł u nas wypróżniać dożywotnio.
Boczek: Ale panie, ja se papier mam.
Ferdek: Masz pan, bo pan kradniesz, wie pan?! Mój papier pan kradniesz!
Boczek: Grzeczniej, panie, bo ja panu w ogóle nie muszę tego sprzedawać!
Ferdek: Nie no, kurde, do czego to dochodzi, żebym ja musiał kupować jakieś gówno u grubasa…
Boczek: Panie, nie obrażaj pan, dobre? I ja w ogóle panu daję czas do wieczora. Do widzenia, panie Ferdku!
Boczek wychodzi na klatkę. Z mieszkania wychyla się Marian.
Ferdek: O, panie Paździoch, słyszałeś pan, jaka świnia się z tego Boczka zrobiła?
Marian: Słyszałem.
Ferdek: Nie miałby pan pożyczyć 10 złotych?
Marian: Nie.
Ferdek: Panie, pan żeś też jest niezła menda, wie pan? Żeby do człowieka w potrzebie się dupą odwracać?
Marian: Pożyczyć nie mam, ale mam propozycję pracy.
Ferdek: Jaką?
Marian: Chodź pan.
Marian ma syna i wychodzi na klatkę. Ferdek idzie za nim.
Scena IX
Bazar Paździocha. Za kasą stoi Helena, podchodzą do niej Ferdek i Marian.
Marian: Helena! Przyprowadziłem ci zmiennika!
Helena: O, dobrze, że pana widzę, panie Ferdku. Mam bardzo pilną sprawę na mieście i muszę wyjść na dwie godzinki. Czy nie mógłby pan przez ten czas popilnować interesów?
Ferdek: A to pan Marian nie może, albo pan Janusz…
Helena: Widzi pan, Janusza nie ma, wyjechał biznesowo za granicę, a z kolei Marian… to stara pierdoła. Z jego ruchami ten bazar zdążyłby w dwie godziny upaść w cholerę.
Marian: Gówno prawda, Helena!
Helena: Już ja swoje wiem! To jak, panie Ferdku? Ja panu zapłacę za fatygę!
Ferdek: A ile?
Helena: No, niech będzie 10 złotych za dwie godziny pracy!
Ferdek: Wie pani, zasadniczo to ja za bardzo nie mogę stać za kasą, bo mnie noga w biedrze boli i nie mogę stać dobrze… Ale mam, że tak powiem, problema finansowego, więc nie chcem, ale muszem!
Helena: Znaczy tak, czy nie, bo ja nie mam czasu na pierdoły?
Ferdek: No dobre, niech będzie!
Helena: I fantastycznie! Marian, idziemy!
Marian: Przecież miałaś iść sama!
Helena: A ja nie zamierzam sama dźwigać tych wszystkich zakupów! Daj spokój, to raptem kilka toreb ciuchów!
Marian: I kilkaset złotych!
Helena: A od kiedy ty się taki skąpy zrobiłeś, złodzieju? Całe życie przepierdzielałeś na głupoty, to teraz mi się coś od tego zasranego życia należy!
Ferdek: Przepraszam bardzo, jakby się tak państwo mogli kłócić w drodze…
Helena: Słusznie! Marian, idziemy!
Marian i Helena odchodzą, Ferdek podsuwa sobie krzesełko i siada na nim.
Scena X
Bazar Paździocha. Ferdek stoi za kasą i obsługuje klienta, pokazując mu dość zużyte buty.
Ferdek: To są naprawdę bardzo ładne i eleganckie buty, wie pan? I ja ich panu za mniej niż pindziesiąt złotych to nie sprzedam.
Klient: Panie, ale to jakieś obdarte jest i poniszczone…
Ferdek: Gdzie poniszczone, panie? Fakt, że buty nowe nie są, ale panie, to jest markowa firma, nówki to za cztery stówy idą, wie pan?
Klient: Tak? A… A tutaj to jest napisane "made in China"...
Ferdek: A to pan nie wiesz, że wszystkie najlepsze firmy obuwnicze to w Chinach są?
Klient: Ta? A ja to wszystko w domu chińskie mam. I ubrania chińskie mam, a one są, za przeproszeniem, do dupy!
Ferdek: Panie no, nie rozśmieszaj mnie pan! Pewnie, że chińskie ubrania są do dupy, a nie do noszenia, kurde! Ale buty, panie… Przecież wszyscy sławni ludzie chińskie buty noszą!
Klient: Naprawdę?
Ferdek: No jak nie, jak tak? Cały Hollywood nosi buty od Chińczyków, bo te ich amerykańskie gówna się szybko rozpierdzielają! To jak, bierzesz pan, czy nie, bo ja na to mam kupca!
Klient: A dupa tam! Biorę!
Ferdek: No i gitara! Sześćdziesiąt złotych!
Klient: Jak to? Wcześniej pan chciał pięćdziesiąt!
Ferdek: Kryzys jest, panie! Ceny się co minutę zmieniają! To bierzesz pan?
Klient: No biorę, no trudno!
Klient wręcza Ferdkowi banknot 50-złotowy i dychę.
Ferdek: No! I zapraszam ponownie!
Klient odchodzi, tymczasem telefon Ferdka zaczyna dzwonić. Ferdek go odbiera.
Ferdek: Halo? A, to ty Halinka… No nie ma mnie długo, bo… Bo ten, bo kolejka jest we sklepie. No długa, długa, w drzwiach stoję dopiero, a już od godziny stoję… No muszę kończyć, bo chyba coś ruszyło… No, pa!
Ferdek rozłącza się, powracają Marian i Helena.
Helena: Uwinęliśmy się szybciej! Marian bardzo pilnował, żebym nie wydała za dużo pieniędzy!
Marian: A i tak kilka stów poszło!
Ferdek: Dobre, niech pan da wynagrodzenie i już stąd idę!
Marian: Helena, zapłać panu!
Helena wyciąga portmonetkę i daje Ferdkowi 5 złotych.
Ferdek: Zara, kurde, jakie 5? Dycha miała być!
Helena: Dziesięć to miało być za dwie godziny pracy, a pan pracował godzinę!
Ferdek: No ale zara, przecie ja żem harował jak wół, ja żem… Kurde, panie Paździoch, wiesz pan co? Pan żeś jest chciwa menda, oszust i złodziej, tyle panu powiem!
Marian: A pan żeś jest pazerna świnia i nierób!
Ferdek: O nie, tak dalej być nie będzie… Ja stąd wychodzę i ja dzwonię na kolegium, panie!
Ferdek wychodzi. Do kasy podchodzi klient - ten sam, który przed chwilą kupił u Ferdka buty.
Klient: Przepraszam bardzo, czy tu można zwracać towar?
Helena: Można, a o co chodzi?
Klient: O to, że te buty, które przed chwilą wcisnął mi państwa pracownik, to jest zwykłe gówno! Znajomy mi wszystko wyjaśnił!
Marian: Helena! Tabliczka!
Helena stawia obok kasy tabliczkę z napisem: "Za zakupy zrobione pod nieobecność właściciela właściciel nie odpowiada".
Scena XI
Piętro Boczka. Ferdek zmierza do mieszkania Boczka i szarpie za klamkę. Zamknięte. Ferdek zagląda więc pod wycieraczkę, gdzie znajduje klucz. Wkłada go do zamku, jednak nie przekręca go, gdyż nagle z WC wybiega Boczek.
Boczek: Panie, co pan? Do domu mi się pan chcesz włamywać?
Ferdek: A co pan tam, kurde, robisz, jak pan zawsze wypróżnienie u nas robisz?
Boczek: Panie, nie pańska sprawa, co ja se w moim kiblu robię! Ja się pana pytam, co pan tu robisz?
Ferdek: Panie, masz pan! Daję panu 15 złotych, dej mnie pan ten zasrany liść laurowy!
Boczek: A gówno! Za to, żeś się pan próbował włamać, to ja panu nie dam nic, w mordę jeża!
Ferdek: Panie Boczek, no bądźże pan człowiekiem, no! Ja nie mam tych pieniędzy!
Boczek: To dej pan coś w zamian!
Ferdek: Wino mam, panie, bardzo dobre, "Bombaj", produkt deficyntowy w sklepie, kurde, bierzesz pan?
Boczek: "Bombaj"? Panie, to moje ulubiene wino jest!
Ferdek: To co? Umowa stoi?
Boczek: Stoi, panie! Stoi jak ta wieża w Pizie, nie?
Ferdek: No i gitara! No to dawaj pan tego liścia!
Boczek: Dobre, panie Ferdku. Tylko jak panu zostanie tego gulaszu trochę, to możesz pan dać mnie!
Ferdek: No cóż, nie mogę panu obiecać, że coś zostanie, ale niech panu będzie. Najpierw pan dej liścia!
Scena XII
Kuchnia, wieczór. Ferdek i Halina siedzą przy stole i jedzą wspólnie kolację przy świecach - gulasz po węgiersku. Zarówno Ferdek, jak i Halina, są elegancko i odświętnie ubrani.
Ferdek: No cóż, trochę to trwało… Ale w końcu, Halinko, możemy nacieszyć się smakiem tego gulaszu!
Halina: Oj tak, gulasz wyszedł fantastycznie… Wiesz co, Ferdziu?
Ferdek: No?
Halina: Ja cię chciałam przeprosić za swoje dzisiejsze zachowanie! Ja od początku powinnam była sama pójść do tego sklepu.
Ferdek: No cóż, Halińcia… Wybaczam ci.
Halina: A ty wiesz co? Może my byśmy otworzyli to wino, które przyniosłeś?
Ferdek: Halinka, nie… Po co, zostawmy to wino na jakąś większą okazję.
Halina: Ferdziu, ta okazja jest dostatecznie duża! Przynieś tu to wino, wypijemy!
Ferdek: Nie.
Halina: Co znaczy nie? Dlaczego nie?
Ferdek: Bo to jest chwilowo niemożliwe.
Halina: Jak niemożliwe? Co ty za pierdoły pociskasz?
Ferdek: Bo tego wina już nie ma.
Halina: Jak to nie ma?
Ferdek: Bo to było tak, Halińcia, że ja poszłem do tego Stasia po tego liścia, ale już go wcześniej kupił Boczek, a on chciał 20 złotych za to… Więc ja żem mu dał zamiast tych pieniądzów wino właśnie, no i… Tak było.
Halina: Wiesz co ci powiem? Ja to na twoim miejscu bym się po prostu wstydziła. To, że sam wychlałeś to wino, to jedno, ale te twoje kłamstwa to już mógłbyś sobie darować!
Ferdek: Ale Halinka, tak było, przysięgam ci! Na Boga się mogę przysięgnąć!
Halina: Boga w te swoje niestworzone historie nie mieszaj! I wiesz co, ja ci oświadczam, że my się już naprawdę spotkamy u adwokata!
Ferdek: Ale Halińcia, ja…
Ferdek urywa w pół zdania, gdyż nagle zza okna słychać głośne śpiewy Boczka. Ferdek wstaje i razem z Haliną podchodzi do okna. Na podwórku widać Boczka pijącego wino z gwinta i "tańczącego" obok trzepaka.
Boczek: (pijany) Panie Ferdku… Pana zdrowie piję! Chodź pan, jeszcze trochę zostało! Ta-ra-ra-raaaa…
Ferdek: O! Przypatrz się, Halińcia, co alkohol robi z ludźmi!
Halina uśmiecha się, całuje Ferdka w policzek.
KONIEC