Słaby odcinek, jak większość nowych. Ale pozwolę sobie na trochę dokładniejszą analizę.
Na plus:
- występ Edzia
- kilka śmiesznych tekstów, m. in. wspomniany już wyżej tekst Paździochowej
- kilka śmiesznych sytuacji, m. in. jak Boczek przyszedł przebrany za górala a potem za Niemca i jak Ferdek upominał Paździocha, że jest trzecia (chyba) w nocy a Paździoch powiedział, że czas na śniadanie i wyciągnął flaszkę.
Na minus:
- przede wszystkim nudny temat przewodni odcinka
- wspomnienie Paździocha, jak grał tej dziewczynie na plaży - to było sztuczne i zupełnie niepotrzebne, no ale nowy reżyser musi się popisać scenami w greenboksie
- sam wątek przeszłości Paździocha, która zmienia się z odcinka na odcinek - to już wkurzające, w innym odcinku mówił, że był latarnikiem
- bezsensowne zakończenie, znów zrealizowane w greenboksie i ta piosenka, którą wykonywali na tym weselu (no właśnie, co to było?
) u Kozłowskiego - piosenka była na melodię z odcinka "Kantry Kurde" czy zepsuli coś, co mi się do tej pory kojarzyło z klasyką tego serialu.
Mam nadzieję, że nigdy nie doczekam 457 odcinka ŚWK.