Ten odcinek to jednak jest dno totalne. I to PARADOKSalnie nie dlatego, że jest od początku do końca nieudany, bo ma swoje dwa plusy i to w miarę mocne, ale z drugiej strony ma też dwie arcyżałosne, w których naprawdę poziom żenady wybija ponad wszelkie skale.
Zabawny jest początek, czyli obiadek, który to jest oczywiście perfidnym zapychaczem, ale najśmieszniejsze jest w nim to, że pasowałby do każdego innego odcinka, tylko akurat nie do tego.
Bo Halinę irytuje, że nikt nie chce się odezwać, a scenę później marzy o tym, żeby zjeść śniadanie w ciszy.
Potem mamy pierwszego plusa, czyli rozmowa z Boczkiem doprowadzona do granic głupoty.
I ta scena naprawdę może śmieszyć. Zaraz potem jest scena u Stasia, czyli drugi plus, fajna rozmówka o wszechobecności polityka.
Ale potem to już równia pochyła. I to jaka...
Najpierw scena u księdza. Nie jest co prawda nadto żenująca, ale słaba na pewno. Za to scena u baby-Dracza to istne piekło każdego fana. Ale najlepsze, że zaraz po tym będzie jeszcze gorzej, kto by pomyślał, no naprawdę?
Czyli scena u Paździochów, czyli ten Ibisz, Boże, ty widzisz i nie grzmisz... <grzmot w tle> Do tego, to na co zwrócił uwagę Bździuch, jaki to paradoks? Więcej w tym oksymoronu.
Ostatnia scena mogłaby być, a mogłoby jej nie być, wszystko jedno, po takiej dawce debilizmu już mi wszystko jedno.
Za dwie fajne sceny byłoby 1, ale za ponadnormatywną dawkę żenady niestety
0/10.