To jest odcinek "pełny" i przede wszystkim solidny, spora część w klimacie 5 sezonu, było miejsce na przesłanie, ale nie było też ani nudno ani pretensjonalnie. Kiedyś byłem mocno uprzedzony do tego odcinka, więc dobrze, że go nie oceniałem (jak zresztą większości z tego sezonu) ze względu na tematykę i faktycznie, nie musiało być to akurat sranie na wycieraczkę, bo no jak wiemy z takich odcinków jak "Wiem Co Jem" Sobiszewscy mimo, że są osobami inteligentnymi co akurat nie ulega wątpliwości to lubią bardzo prymitywny humor o sraniu, pierdzeniu itp, zresztą Sobiszewski swoje "undergroundowe" początki miał jeszcze niżej niż sranie i pierdzenie, ale nie idźmy w to. Tu wyszło to dość subtelnie, a żarty nie były aż tak złe, może poza tą kaszanką bo "hehe wiecie co to przypomina nie? hehehe".
Na plus początek, widzimy, że wizyty Paździocha o 3 w nocy wcale nie są tak improwizowane i Ferdek czasem potrafi się przygotować
, tym razem co prawda Paździoch przychodzi w innym celu, ale i tak w końcu skusza się na picie z sąsiadem mimo początkowego sprzeciwu. Wszystkie te sceny były całkiem zabawne. Może jedynie scena z trójką sąsiadów na korytarzu nie wykorzystana. Potem mamy świetną rozmowę w kuchni kiedy Kiepscy dochodzą do wniosku, że bardzo dobrze tak Paździochom - bardzo lubię takie sceny w tym serialu.
Trochę gorszy, ale nadal dobry wątek krat, te przede wszystkim owocowały w jedną z lepszych scen w tym sezonie, jak i nie najlepszą. Czyli bardzo typowo sitcomowa komedia pomyłek na korytarzu, świetnie napisana, zabawna i dobrze zagrana, aż się czuło to napięcie. Na plus szczególnie reakcja Paździocha na Ferdka który zapomniał wziąć papieru do kibla "Zero planów, wieczna improwizacja, jak w tym kraju ma być normalnie z takimi ludźmi jak pan"
.
Później Pupcińscy jak na nich to nie byli źli nawet, obiadek był średni, ale nie słaby. No, ale już tak blisko było odcinka bez nich, szkoda. No, ale nic.
Zakończenie bardzo dobre, było zabawnie, ale nie zabrakło drugiego dna; o niesprawiedliwości dnia codziennego. To gówno na wycieraczce jest takim szeroko pojętym nieszczęściem przeznaczenia, które jak byśmy nie obchodzili to i tak nam się przytrafi i własnego losu się nie oszuka. Znaczy, ja nie wierzę w przeznaczenie, ale to można przełożyć na wiele uniwersalnych gruntów.
6,5/10 - bo były dwie świetne sceny, ale brakowało humoru większego niż zaśmianie się pod nosem (poza tym tekstem na korytarzu).
Plus już na prawdę mogłoby nie być tych Pupcińskich.