Czytając opis spodziewałam się odcinka na niskim poziomie i niestety nie myliłam się. Odcinek był po prostu słaby, nudny i nieśmieszny. Pomysł ogólnie nie był zły - ktoś docenia "wdzięki" i urodę Mariolki, po czym dowiadujemy się, że posiada ona ciekawy talent i prezentuje go. Tylko oczywiście wykonanie tragiczne! Dlaczego musiał być to Kozłowski?! A gdzie, pytam się, Boczek i Paździoch? Oni byli jednymi z głównych bohaterów tego serialu, a od dawna schodzą na dalszy plan. Czy twórcy o tym zapomnieli?
Już w pierwszej scenie oczywiście Kozłowski (choć w tym odcinku wypadł dość dobrze) i rozmowa jakiejś babki (widziałam ją już w odcinku "Moje kiepskie życie", "EuroKoko" i bodajże jeszcze "Trzeba zabić tę miłość"; w tym drugim była jedną z klientek w sklepie Ferdka). Jej śmiech mnie drażnił (tak jak poprzednio), sama ta postać też nie przypadła mi do gustu. Ciąg dalszy w parku z Mariolką już lepszy, jednak nadal nic śmiesznego nie mogłam się dopatrzeć... Kolejne sceny - rozmowa Ferdka z prezesem, Mariolką i Haliną neutralne, choć to "coś" jak dla mnie nie zasługuje na miano serialu komediowego. Zwykłe rozmowy, takie zapchajdziury. Występ Marioli i Haliny po prostu kiepski! Piosenka do kitu (kiedyś to były jakieś jajcarskie teksty i aż się chciało w kółko przewijać jakąś piosenkę, a teraz nie można raz do końca wytrzymać z słuchaniem), to całe "show" obu pań również. Same nudy. I tu zaczyna się druga, jeszcze gorsza od pierwszej, część odcinka. Standardowo scenka obiadowa w salonie (który to już raz w tym sezonie?) z Jolaśką w roli głównej. Ferdek tutaj wyjątkowo na plus, ponieważ chyba po raz pierwszy przy tym obiadku nie zwał na lewo i prawo jak stary dziad, tylko się uśmiechał i zachowywał resztki optymizmu. Podobało mi się to, że wreszcie nie obrażał i nie wyzywał Mariolki od glutów, smarków i innych tego typu, lecz, też chyba pierwszy raz od dłuższego czasu - był z niej dumny i nawet ją pochwalił. Ale i tak wszystko popsuła ta cholerna Jolaśka. Jak zwykle była okropna i jeszcze ta jej zazdrość o to, że Mariola robi karierę oraz jej prośba o wzięcie ziemniaków do domu (gotować się nie chce?). Później udawana złość i smutek w toalecie i korytarzu także wkur... denerwowały na maksa. Ona potrafi zepsuć wszystko. Z jakiej racji ta cała Pupcia w ogóle jeszcze jest w ŚwK? Masakra... Przez resztę odcinka mnie denerwowała swoimi żałosnymi manipulacjami i wymuszeniem tego, żeby występować. Jej śpiew był tragiczny (podejrzewam, że według twórców to miało być niby śmieszne, ale na mojej twarzy nawet lekki uśmiech się nie pojawić, a co najwyżej skrzywienie i poirytowanie). Już któryś raz z kolei (bo to nie pierwszy epizod, w którym Jolaśka gra na uczuciach rodziny Kiepskich) dziwię się, jak Halinka może być taka głupia i bronić tę beznadziejną "dziewczynę".
Podsumowując:
Na minus zaliczam przede wszystkim:
- Jolaśkę i Waldka (ja się pytam, po co był w ogóle ten jego "wielki powrót", skoro ciągle pozostaje w cieniu Jolaśki, a ona wszystkim rządzi i gada kilkakrotnie więcej niż on? To już nie ten sam stary dobry Cycu, synek tatusia, który siedział cały dzień w dresie przed telewizorem i pił Mocnego Fulla),
- ogólnie panujący chaos czy co to jest (trudno mi to określić, ale już od pewnego czasu zauważam, że chyba w każdym odcinku wszystko dzieje się jakoś szybko - na zasadzie, że jest jedna scena, nie ma żadnego jej rozwinięcia, a tu już przeskok i kolejna scena, taka jakby działa się już dużo później niż wcześniejsza. Nie wiem czy rozumiecie... Chodzi mi o to, że zamiast rozbudować jakiś temat, to pomijają to i od razu przechodzą dalej, jak już wszystko jest gotowe - dawniej nie było czegoś takiego, a przynajmniej nie tak często),
- nudy, nudy i jeszcze raz nudy! Śmiesznych tekstów było jak na lekarstwo (o ile w ogóle jakieś były), śmiesznych scen też nie...
- Halinka po stronie Jolaśki! Nie ogarniam, jak ona może ją bronić. Strasznie mnie to denerwuje,
- zachowanie Jolaśki na każdym kroku - w kółko jakieś sztuczne ryki, krzyki (dobrze chociaż, że śmiechu nie było, bo tego to już bym nie zniosła) i udawanie biednej i pokrzywdzonej, aby tylko zrobić karierę (zazdrość o Mariolę ją zżera). To jest najgorszy element tego odcinka,
- prawie całkowity brak Boczka i Paździocha (Paździoch chociaż powiedział kilka słów, za to Boczek nic! Oni powinni występować w całym odcinku, a nie... Co to kur...de ma być?),
- końcówka. To już nie można było zrobić po staremu, żeby Cyc z Ferdkiem siedzieli przed telewizorkiem, tylko Yoka musiał wepchnąć ich do greenboxa pod Stasiem?
Na plus:
- wesoły, optymistycznie nastawiony Ferdek,
- to, że Ferdek nie bronił Jolaśki i nazwał ją beztalenciem,
- Mariola gdy krzyczała na Jolaśkę (dobrze jej tak, hehe
). Szkoda tylko, że Halina zaraz musiała stanąć w jej obronie (mogliby ją wszyscy wyrzucić na zbity ryj).
To by było na tyle, jeśli chodzi o plusy. No, może jeszcze w ostateczności już ostatnia, bardzo krótka scena, w której Kozłowski występował zamiast Waldka. Chociaż w sumie to bardziej neutralne jak dla mnie, niż na plus. Do neutralnych zaliczam jeszcze wszystkie występy Kozłowskiego w tym odcinku, ponieważ dało się to znieść, ale nie było się z czego pośmiać w ogóle.
Ogólnie odcinek był poświęcony temu, że teraz komuś normalnemu i skromnemu, ale z talentem jest zrobić karierę o wiele trudniej, bo przyjdzie taka pusta laska (Jolaśka), pomacha tyłkiem do kamery i już wszyscy zadowoleni, mimo, że nic poza tym nie potrafi, ale to do mnie nie przemawia. W Kiepskich przede wszystkim powinien być humor, a nie jak teraz, że oczywiście twórcy w każdym odcinku muszą wcisnąć jakieś przesłanie. To powinien być serial komediowy, jak dawniej, kurde!
Moja ocena to 2/10 (za wesołego Ferdka i wrzeszczenie Marioli na Jolaśkę), mimo, że tak naprawdę powinnam dać 1 (bo cała reszta była do kitu).
I taka mała dygresja na koniec. Żałuję, że Kiepscy to sitcom - bo gdyby nim nie był, to może wreszcie Waldek z Jolaśką by się rozwiedli, heh
(odnośnie ostatniej sceny poprzedniego odcinka).