Nie chce mi się zbyt wiele pisać ale na intenecie znalazłem podobną do reprezentowanych przeze mnie opinii o tym filmie recenzję
Cały film właściwie oparto na dramatach kobiet, których mężczyźni, ojcowie, synowie, bracia, zginęli w Katyniu. Kobiety te szukają prawdy i sprawiedliwości.
Do tego dla świętego spokoju trochę retrospekcyjnych ujęć jeńców przebywających w obozie, które kończy scena ich rozstrzelania, właściwie jedyna scena dotykająca sedna problemu.
Rosjanie w filmie prawie nie występują, za wyjątkiem postaci dobrego, szlachetnego oficera radzieckiego, który chce pomóc jednej z bohaterek! (Tyrmand w Dzienniku 1954 pisze jak majstrowało się socrealistyczne arcydzieła filmowe: Najprzód nieodzowna okazała się postać szlachetnego oficera radzieckiego (…). – vide: Krzystek „Mała Moskwa”).
Można zadawać sobie pytania, dlaczego w tym filmie tak dużo ocierającego się miejscami o kicz sentymentalizmu, a tak mało sedna prawdziwego dramatu. Ale nie to jest najistotniejsze. I tak najbardziej wdzierające się w pamięć i świadomość widza są dwie sceny kończące film.
Pierwsza z nich. Siostra zamordowanego w Katyniu (M. Cielecka) zaraz po wojnie stawia bratu symboliczny grób z napisem, że zginął w Katyniu w 1940 roku. Oczywiście, ledwo to robi, pojawia się tajemniczy samochód i zabierają ją w nieznane tajemniczy panowie.
Druga – młody chłopiec, partyzant, wraca do miasta i jedną z pierwszych rzeczy, jakie robi jest zdarcie na oczach tłumu i milicji, czy też żołnierzy radzieckich, propagandowego plakatu radzieckiego. Oczywiście, kilka minut później po dramatycznym pościgu, chłopak ginie od kul.
Wymowa tych scen jest bardzo czytelna. Polacy to idioci, właściwie chodzący samobójcy, dla których najważniejsze jest puste wymachiwanie szabelką przed okiem wroga (podobnie jak wyssana z palca, a raczej z hitlerowskiej propagandy scena z „Lotnej”, gdzie polscy kawalerzyści atakują szablami czołgi!!!). I jeśli giną, to na własną prośbę. Niestety, panie Wajda, mit kamikadze to nie ta kultura, trochę się pan zagalopował (I proszę mi tu nie argumentować „Powstaniem Warszawskim”, bo się odgryzę). Te dwie sceny to według mnie klucz, według którego film powinni odczytywać zagraniczni widzowie. „Acha, to pewnie ci oficerowie z Katynia też tam Rosjanom coś idiotycznie i bez sensu bruździli, zamiast siedzieć cicho, a więc sami się prosili o śmierć”.
Niech podsumowaniem tego będą niedawne słowa Miedwiediewa, którymi podniecała się Polska jak długa i szeroka od prawa do lewa, „że Polacy zostali zamordowani na rozkaz Stalina”. Nie, moi drodzy, on tego nie powiedział! On powiedział, że Polacy zostali ROZSTRZELANI, a nie ZAMORDOWANI! Mała różnica semantyczna? Wcale nie. Bo rozstrzelać można dezertera, zdrajcę, zamachowca!
PS. Przy okazji warto przypomnieć, że ojciec Wajdy zginął na wojnie, ale nie w Charkowie, jak podaje reżyser na potrzeby filmowego marketingu i własnej aury męczeńskiego autorytetu. Kpt. Karol Wajda, który jest na liście zamordowanych, nie jest spokrewniony z reżyserem!
Małe sprostowanie: młody chłopak nie ginie od kul - wpada pod samochód (vide: scena z uciekającym Maćkiem Chełmickim). Jeśli dobrze pamiętam - on jako pierwszy wyciąga broń.
Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju! - Stefan Kisielewski