Obejrzenie tego odcinka skłoniło mnie do założenia sobie tu konta, choć przeglądam forum od jakiegoś czasu. Tytułem wstępu czy też przywitania: jestem fanem serialu odkąd pamiętam, jak na program telewizyjny całkiem sporo on dla mnie znaczy, obejrzałem wszystkie odcinki, mnóstwo z nich wielo-, wielokrotnie i z bólem serca oglądam kolejne. Za szczytową formę serialu uważam okres od 2004 do 2007 roku; nie podzielam więc częstego chyba przekonania, że im starsze lata, tym lepsze, jednocześnie nienawidzę lat najnowszych; najstarszych po prostu nie kocham. Mój osobiście ulubiony okres "Kiepskich" to pierwszy sezon po odejściu Waldusia, odcinki 203-244; najchętniej do niego wracam. Teraz już będzie mniej przyjemnie. Od jakiegoś czasu noszę w głowie koncepcję, by serial skończył się na odcinku "Sylwester bez granic" (naprawdę świetnie by się do tego nadawał, wystarczyłoby tylko wpleść jakieś sygnały, że to już pożegnanie; niewiele by było do zmiany). Ciekawy wyznacznik, później naprawdę udanych odcinków było już bardzo niewiele, a przed "Sylwestrem..." trafiały się z dużą częstotliwością. Kilka odcinków później przyszła największa tragedia tego serialu, czyli niejaki pan Yoka (niesamowity gość, w zatrważającym tempie cofa się w rozwoju - jego pierwsze odcinki w porównaniu z ostatnimi są jak... nie wiem, odcinki Khamidova w porównaniu z odcinkami Yoki w ogóle?). I takiemu reżyserskiemu beztalenciu co prawda trafiło się parę bardzo dobrych odcinków (świetna "Masakra" chociażby, miał też wcale ładną serię na przełomie dwusetnych i trzysetnych odcinków), ale w pewnym momencie nadszedł odcinek "Morfeusz", w którym zetknęliśmy się z żenadą na niespotykaną dotąd skalę, co w dodatku okazało się tylko przedsmakiem, bo od tej pory zaczęła się równia pochyła. Następne odcinki jeszcze dało się oglądać bez myśli o wyrzuceniu telewizora przez okno, ale chyba gdzieś tak od "legendarnego" Łonderpolandu - już nie.
To, co obecnie dzieje się z serialem, przekroczyło wszelkie granice przyzwoitości i szacunku do widza. Mój pogląd na tę sprawę oddaje dość dobrze bezkompromisowe stanowisko pana o nicku paździoch91 (pozdrawiam z tego miejsca). Naiwnie łudziłem się, gdy usłyszałem o powrocie Waldusia, że twórcy trochę się opamiętali i wrócą do korzeni, ale nie dość że Waldemar powrócił jako postać do bólu nijaka (on, nijaki!), to jeszcze przytargał ze sobą najbardziej żenującą postać w historii serialu, czyli Jolaśkę (której postać na domiar złego obrzydziła mi lubianą z Teatru Polskiego aktorkę). Ot i kwestia następna, aktorzy. Żal mi ich. Żal, bo z trudem mogę patrzeć, jak poważni aktorzy są ośmieszani przez żałosne kwestie, jakie przypisują im żałosne scenariusze. Z drugiej strony - nie muszą się godzić na taką maskaradę.
Cóż, wylałem swoje żale, wracam już do tematu. Odcinek nr 375 to niemal całkowite zero. Co tu dużo więcej pisać? Przerabiamy to samo od dłuższego czasu. Oglądam nowe odcinki z przyzwyczajenia, bo inaczej chyba nie potrafię (na pewno nie dla szeroko pojętej rozrywki czy przyjemności). Trochę żal mi mówić, że liczę na koniec serialu, ale umówmy się, że ciągnięcie go to uprawianie nekromancji.
Dobrej nocy.
[ Komentarz dodany przez: paździoch91: 2011-11-19, 08:49 ]
Witamy na forum. Jednak bardzo proszę w celach porządkowych aby ogólne opinie na temat serialu zamieszczać w innych wątku, na przykład w tym. A w tych tematach wypowiadać wyłącznie na temat konkretnego odcinka.