Serial upadł, ale postanowiłem wrócić do starego dobrego pisania fanfików, a więc proszę:
Nie wiem, czy fabuła nie jest zbyt zagmatwana jak na Świat Według Kiepskich, ale uznałem, że nawet i ten serial potrzebuje trochę jakości po serii chłamu, jaka przetoczyła się w jego smutnych ostatkach. Rzecz jasna, wszystko to tylko w naszej wyobraźni, choć nie ukrywam, że większość fanfików jest lepsza niż serial właściwy.
Mam zaszczyt przedstawić po długaśnej przerwie scenariusz odcinka serialu zwanego dawniej "Kiepskich świat", a nazwa jego:
PRZEMINĘŁO Z CUKREM
Streszczenie: W Kamienicy Kiepskich otwiera się nowa cukiernia, która szybko staje się popularna w okolicy. Po krótkim czasie w niezbyt jasnych okolicznościach okazuje się, że lokal należy do klanu Paździochów. Ferdynand Kiepski domyśla się, że coś jest na rzeczy i że jest to kolejne oszustwo Paździocha i jego rodziny. W sprawę zamieszany jest również prezes Kozłowski...
Konwencja: Powiedzmy, że sezon 28 z modyfikacjami, ale chciałem bardziej po prostu się pobawić, niż trzymać się reguł.
Persony:
-Ferdynand Kiepski
-Halina Kiepska
-Mariola Kiepska
-Waldemar Kiepski
-Jolasia "Pupcia" Kiepska
-Marian Paździoch
-Janusz Paździoch
-Helena Paździoch
-Kazimierz Badura
-Arnold Boczek
-Staś, właściciel sklepu
-Robotnicy
-Tłum ludzi
-Michał Wisienka
-Prezenterka w TV
i inni
Scena 1
Salon Kiepskich. Ferdynand śpi, na stoliku kilka puszek po piwie. Z TV dochodzą dźwięki. Do pokoju wchodzi Halina w stroju pielęgniarki z papierową torbą w ręku.
Halina: Ferdek! Ferdek! Wstawaj, Ferdek!
Ferdek: Co... co... co jest kurde? Co mnie budzisz kurde Halincia?
Halina: A co to jest! A co to! Chlasz piwsko jak zawsze! A ty już swoje lata masz! Żebyś ty wiedział...
Halina kładzie pakunek na stole i zabiera puszki. Patrzy na Ferdka z dystansem.
Halina: Żebyś ty wiedział, ilu to ja takich mam na oddziale... Że sobie piwko lubią wypić, winko, wódkę, a potem co? Wątroba siada i kaplica! Ostatnio to był taki pijak, Sławomir Ochlapa, pięćdziesiąt lat miał, Ferdek, pięćdziesiąt! Młodszy był od ciebie! I wykitował na wątrobę, o! Trzy dni leżał i Arrivederci Roma!
Ferdek: A co tam, a dupa tam, a gówno tam, Halincia, niewprawione to wszystko młode, wontrobę to prawda trzeba szanować prawda, powoli przyzwynczajać trzeba, prawda... Bo to organ wrażliwy jest normalnie, jak i te inne kiszki...
Halina kręci głową
Ferdek: I jak młode tak piją renkreacyjnie to kurde normalne, że wątroba siada i szlus, bo to trzeba często, a w małych ilościach. Bo ty, Halincia, wiesz, że ja alkohol to tylko w małych ilościach, bo ja jestem Polak i katolik normalnie i ja se alkoholu nie używam, kurde.
Halina: Ty mi tu głupot nie pierdziel, bo ja do roboty chodzę i widzę jak kończą tacy jak ty!
Ferdek: A co tam, a dupa, dupa, dupa, Halincia, co ty se widzisz, ty se widzisz co chcesz widzieć, a czego nie chcesz widzieć, to nie widzisz, a ja żem se wczoraj normalnie programa oglądał kurnturalnego kulninarnego z tym no kucharzem Robertem Makarewiczem i tam normalnie mówili, że alkohol spożywany z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach, o!
Halina: Tak? Już naprawdę byś na swoje lata ograniczył trochę to chlanie, bo ani się nie obejrzysz i ci, sru! Organ po organie wysiądzie i ci trzeba będzie pod kroplówką dupsko podcierać... A ty nic! Ani na spacer żaden, ani na wycieczkę, ani na przechadzkę, nic! Siedzisz tutaj tylko i pierdzisz w ten zapierdziały fotel!
Ferdek: Bo ja już jestem, Halincia, stary człowiek, schorowany, to ja odpoczynku potrzebuję i aktywności takie mnie męczą, bo to zaraz katara będę miał, grypę i dopiero będzie kaplica, szlus!
Halina: Ty to już tak rzadko z chałupy wychodzisz, że nawet nie wiesz co się dookoła dzieje!
Ferdek: Ale jak se nie wychodzę normalnie, jak se wychodzę, normalnie.
Halina: Tak! Do Stasia! Już nawet do kościoła chodzić nie chcesz!
Ferdek: A bo mi ten Boczek erosoman jeden i faryzeusz zajął miejsce w ławce i kurde nie ma gdzie siedzieć, bo moje miejsce zwyczajowe zajęte. A ja se nigdzie nie będę indziej siadał, bo tam to jest miętka normalnie podkładka na ławce, a gdzie indziej nie ma, bo bida na parafii jest i nic nie zrobią normalnie, bo brać to każden jeden chce, a rob...
Halina: Pierdu pierdu! Nic, kompletnie nic! Nic nie wiesz co się dzieje w tym Wrocławiu!
Ferdek: A co się ma dziać, a co się ma dziać, jak się nic nie dzieje, bo Polska biedny kraj, rozkradany tu przez tych, tu przez tamtych, tylko się bije jeden z drugim, a ciągła grabież jest, reprynwatyzancja majątku, prawda, państwowego...
Halina: A na końcu ulicy drzewka zasadzili piękne! A kwiaciarnia się nowa otwarła za rogiem... A koło fontanny postawili, o! Nowego krasnoludka!
Ferdek: A co tam, dupa tam, krasnala żem w życiu nie widział, ha!
Halina: Ty to nawet nie wiesz co się w kamienicy dzieje.
Ferdek: Co ja mam nie wiedzieć jak ja tu już tyle lat w tej kamienicy mieszkam i ja tu wszystko wiem, gdzie każde drzwi, gdzie kibel, klatka schodowa i tak dalej. I ja tu lokatur jestem i miejsce swoje we tym domu znam, wiesz?
Halina: Ale że cukiernię na parterze od ulicy otworzyli to nie wiesz!
Ferdek: A cukiernię, cukiernię. Od ulicy! Od ulicy to i se ten, płatny zabójca i terrerorysta chodzić może i to mnie gówno obchodzi, bo ja we środku mieszkam i bezdomnym nie jestem.
Halina: Wiesz co? Ty to naprawdę jesteś stary piernik. Leń śmierdzący i dziad stary! A ja taka dobra byłam... I kupiłam co nieco z tej cukierni na skosztowanie. Pączusie!
Ferdek: A to trzeba było mówić, że kupiłaś pączki normalnie, bo ja se pączków lubię zjeść, szczególnie po małej ilości alkoholu, bo tłuszcz to normalnie Halincia i cukier alkohol se rozkłada i nie ma promila żadnego, o! Bo cukier to normalnie we fernmentacji bierze udział.
Halina: Z ciebie to normalnie jest ostatnia dziadyga!
Ferdek wyciąga z paczuszki na stole pączka z lukrem i zaczyna go nieestetycznie jeść.
Ferdek: Taki pączek kurde, a marmolady to nie dały, żydy jedne, kiedyś to jak się pączka kupowało to aż tryskało marmeladą, a teraz to suche wszystko jak wiór...
Halina: (wyraźnie zdenerwowana) FERDEK! TY MNIE DO SZAŁU DOPROWADZASZ! BIERZ TEGO PĄCZKA I WYNOŚ SIĘ Z TEGO POKOJU, ALE JUŻ! BO JAK NIE, TO SIĘ SPOTKAMY!
Ferdek: U adwokata, u adwokata, wiem! Jak mnie się tu tak traktuje to ja wychodzę, idę i nie wiem, kiedy wrócę, o!
Halina: A idź! Idź i chlej sobie wódę z Badurą, no dalej, dalej! A nie, przepraszam! Gdzie tam twój tyłek leniwy się ruszy aż tak daleko!
Scena 2
Ferdek wychodzi gniewnie na korytarz z resztką pączka, dojada go i siada na stołku obok WC. Z drzwi na klatkę wychodzi Prezes Kozłowski w garniturze nieco utytłanym cukrem-pudrem. W ręku Kozłowski trzyma tackę z posypanymi cukrem ciasteczkami i zajada jedno po drugim. Na widok prezesa Ferdek wstaje i nieco się rozchmurza.
Ferdek: Oooo! A witam panie prezesie kochany, jak tam się sprawy we spółdzielni mają?
Kozłowski: Witam, witam, panie Ferdku! A nic, normalnie! Po staremu - biurokracja, oszustwa i jeden wielki pierdolnik! Wzięło i mi dziś dwadzieścia plików dokumentów wessało do niszczarki, kurka wódka! A przychodzę... Przychodzę, bo słyszałem, że ktoś tu chce... firmę rejestrować!
Ferdek: Jakie firmę, panie prezesie, jak tu normalnie tylko nieróbstwo jest, bezrobocie, nawet ja chwilowo bez pracy jestem, ale ja już jestem stary człowiek, normalnie i już nie ta energia dawna i...
Kozłowski: Wszystko rozumiem, panie Ferdku, rozumie się! Człowiek na te lata to powinien odpocząć sobie, dupę na fotelu usadzić, a nie! Tylko praca, praca, robota, robota! Foka mi też wytchnąć w domu nie daje! Gotować jej się nie chce, kurka wódka! A jak sobie tego... placka ze śliwkami w zeszłą niedzielę zażyczyłem to najpierw było pół godziny awantur, a na koniec - zakalec!
Kozłowski zjada ciastko i kontynuuje z pełnymi ustami.
Kozłowski: Toteż sobie wstąpiłem do cukierenki ciasteczek nakupić, tę, co tutaj w kamienicy otworzyli. Niedawno, jeszcze dwa dni temu lokal był pusty, a teraz! Ciasteczka, panie Ferdku, ptysie, eklereczki, sreczki, pączusie, kawusie, normalnie palce lizać!
Ferdek: A no wiadomo, panie prezesie, wiadomo, ale ciastków to ja se za bardzo nie lubię, a bardziej lubię no... wie pan co!
Prezes klepie Ferdka po ramieniu.
Kozłowski: Rozumie się, rozumie! Jutro, panie Ferdku, przyjdę to się napijemy. Szwagier mi taki bimberek przywiózł, jak ta lala!
Ferdek: A kto se interesa w kamienicy robi?
Kozłowski: Aaaa... To jest panie Ferdku tajemnica państwowa, tajemnica spółdzielni mieszkaniowej, niestety tego wyjawić nie mogę. Urząd zobowiązuje mnie do pełnej, całkowitej dyskrecji! Rozumie pan? No!
Ferdek: A to jak tajemnica spółdzielni, to tajemnica, rozumie się, panie prezesie. No, ja se będę za potrzebą, więc...
Kozłowski: No, do widzenia, panie Ferdku! Niech pan pamięta - jutro, powiedzmy... Punkt siedemnasta, po angielsku, kurka wódka! Na herbatkę!
Ferdek: No, o! Do widzenia, do widzenia!
Ferdek wchodzi do WC, tymczasem Kozłowski rozgląda się dookoła i dyskretnie wchodzi do mieszkania Paździochów nie pukając.
Scena 3
Salon Kiepskich, noc. Ferdek śpi w dziennym ubraniu na kanapie przykryty kocem i nie może zasnąć. W tle słychać stukot, szuranie, itd.
Ferdek: Kurde, człowiek po całym dniu próbuje spać, a tu mu będą armagiedon pod uchem robić...
Ferdek przez kilkanaście sekund przewala się na kanapie, w końcu wstaje i idzie do sypialni. Szturcha lekko śpiącą Halinę.
Ferdek: Halincia... Śpisz?
Halina: Śpię, bo co? Miałeś się tutaj nie pokazywać, nie słyszałeś?
Ferdek: Ja se zara idę, zara idę, tylko tu normalnie stukotanie jakieś, hałasy jakieś, spać się nie da...
Halina: A bo ja nie słyszę? Idź połóż głowę o poduszkę i daj mi spać, bo do roboty trzeba rano wstać... I nie chcę cię tutaj widzieć!
Ferdek: Ale Halincia...
Halina: Już! Paszoł won! Nie będzie mi się tu chlejus obdartus panoszył po nocach!
Ferdek rozgniewany odchodzi z mieszkania. Wraca na kanapę i próbuje spać, ale po kilkunastu sekundach wstaje.
Ferdek: No nie mogię, nie mogię! Zatłukę normalnie!
Ferdek wstaje i udaje się na przedpokój. Bierze ze ściany ciupagę i wychodzi (bez zmiany sceny) na korytarz. Nagle staje w miejscu zdumiony. Widzi jak jacyś ludzie wyglądający na robotników przenoszą do mieszkania Paździochów różne meble i sprzęty - m. in. wielkie, pięknie rzeźbione staroświeckie biurko. Ferdek rozgniewany podchodzi do robotników.
Ferdek: Co to jest, ja się pytam! Hałasowanie normalnie, człowiek spać nie może! Panie, ja to do prokuratury zgłoszę i na milicję!
Robotnik 1: Panie, daj pan spokój! Ja tylko robotę swoją wykonuję!
Robotnik 2: A ja co? Też! Umowa zlecenie, psie pieniądze! Nie wymachuj pan tą ciupagą, no!
Ferdek: Panie, ja wymachuję i będę wymachiwał, bo to jest mój dom, moja kamienica i w większości mój korytarz! I tutaj cisza nocna jest zakłócana i ja tego nie popuszczę! Nie po-pusz-czę!
Robotnik 1: Panie! Ale nie do nas pretensje, dobrze? Tutaj, do tych z tego mieszkania pretensje! My tylko wykonujemy zlecenie!
Robotnik wskazuje na mieszkanie Paździochów. Ferdek rozgniewany wkracza do środka.
Scena 4
Mieszkanie Paździochów, w którym panuje rozgardiasz. Wszędzie porozrzucane papiery, dokumenty, poprzesuwane meble i część nieznanych wcześniej mebli i urządzeń biurowych (jakaś kserokopiarka, niszczarka, kosz biurowy, itd.) Przy jednej ze ścian stoi Janusz Paździoch w biznesowym, eleganckim garniturze i notuje coś w notesie. Nagle, kilkadziesiąt centymetrów od Janusza upada ciupaga.
Ferdek: CO TO JEST, KURDE! REMONTA SE PAN BĘDZIESZ ROBIŁ TERAZ?! PANIE, TRZECIA W NOCY SE JEST NORMALNIE!
Janusz: (gniewnie, ale spokojnie) Ale panie Ferdku, co pan w ogóle robi! Tak nie można! Proszę się natychmiast uspokoić i usiąść!
Ferdek: Co nie można, gówno nie można! A ciszę nocną zakłócać można, co? Panie, ja to zgłoszę! I niech pan nie myśli, że to zostanie pozostawione bez wiedzy policji, prokuratury i innych panie, organów ścigania i sądowniczo-administracyjnych!
Janusz: (do robotników) Panowie! Przestańcie panowie na moment. A pan panie Ferdku niech się uspokoi i usiądzie!
Scena 5
Mieszkanie Paździochów. Janusz stawia na stole dwa kieliszki, wyciąga pół litra wódki i polewa sobie i Ferdkowi.
Janusz: No, na zgodę, panie Ferdku, na zgodę.
Opróżniają kieliszki.
Ferdek: Dobre, panie, pan jesteś uczciwy, normalnie człowiek i ja hałasa wybaczam, ale co to jest panie tutaj? Wszystko normalnie poronzrzucane, poprzestawiane. Remonta se pan robisz, czy co?
Janusz: No cóż... W przyrodzie nic nie ginie, jak to się mówi. Przechytrzył mnie pan. A chciałem wszystko zachować w tajemnicy!
Ferdek: Ale co w tajemnicy, panie, remonta to każden jeden robić może, byleby mieć pieniądze, a to wiadomo, nie zawsze jest, bo ja bym sobie też remonta zrobił, ale uczciwym ludziom to pieniędzy zawsze brakuje...
Janusz: Tylko, że panie Ferdku, skoro już mnie pan ma, to nie jest zwykły remont! Być może zauważył pan, że w pomieszczeniu tym znajdują się sprzęty, meble i urządzenia powszechnie kojarzone z infrastrukturą biurowo-administracyjną.
Ferdek: A no normalnie tu jest przestrzeń biurowo, prawda, administracyjna, panie, jak u prezesa Kozłowskiego, ale ja się pytam - po co?
Janusz: Tego dowie się pan już jutro!
Ferdek: Ale co jutro, jak się można dziś dowiedzieć.
Janusz: Ale panie Ferdku, nie będzie wtedy niespodzianki, elementu zaskoczenia!
Ferdek: A co ja, panie, dziecko jestem, żeby panie jakieś niespodzianki-sasanki mi robić? Ja żem se tu mieszkał, mieszkam i mieszkać będę i ja muszę wiedzieć co tu się wyprawia.
Janusz: Jutro, panie Ferdku, jutro, jutro!
Ferdek: A co tam panie, jak se można dziś wiedzieć.
Janusz: Jutro, jutro, jutro, jutro! A teraz radzę panu do łóżeczka iść, głowę o poduszkę ułożyć, bo jutro dowie się pan o czymś, co pana niewątpliwie bardzo zaskoczy!
Ferdek: Tak? Zobaczymy. Zobaczymy!
Janusz: Mówię panu - niewątpliwie pana zaskoczy.
Janusz polewa Ferdkowi i sobie jeszcze po kieliszku. Obaj opróżniają zawartość.
Ferdek: Niewątpliwie. No, to dobrej nocy!
Janusz: Dobranoc, panie Ferdku! Panowie! Kontynuować!
Ferdek już wychodził, ale obraca się na pięcie.
Ferdek: Panie! Ale jak ja se będę spał normalnie, jak tu takie hałasy są!
Janusz zastanawia się chwilę, po czym wyciąga z kieszeni dwa miniaturowe kawałki gąbki wielkości stoperów do ucha.
Janusz: O, proszę!
Podaje Ferdkowi
Ferdek: A co to?
Janusz: Spongius Paraguaius, panie Ferdku. Inaczej gąbka paragwajska. Niezwykle rzadkie tworzywo występujące w południowo-zachodnim Paragwaju... Miejscowi chłopi wytwarzają z tego niezrównanej jakości ludowe materace wspierające prawidłową postawę... Ale w małej ilości doskonale sprawdza się w roli zatyczek do uszu. Wsadza pan do ucha - i cisza jak makiem zasiał!
Ferdek: Tak? A to dziękuję, dziękuję. No, dobranoc!
Janusz: Dobranoc! No, panowie, do roboty, do roboty!
Ferdek wychodzi, a robotnicy kontynuują pracę. Janusz tymczasem podchodzi do innej części pokoju, gdzie znajduje się coś, co przypomina szyld. Janusz kładzie go na podłodze, kuca i bierze do ręki marker. Na szyldzie jest napisane czarnymi literami "CUKIERNIA POD PAŹDZIO", a Janusz markerem nakreśla kolejną literę, jak można się domyślić, C.
Scena 6
Salon Kiepskich. Ferdek śpi jak kamień, podchodzi do niego Halina w stroju do pracy i trzęsie go za ramię.
Halina: Ferdek! Ferdek! Wstawajże, wstawaj!
Do siebie Śpi jak zabity...
Po kilkunastu sekundach Ferdek budzi się w końcu.
Halina: No wstałeś wreszcie! Ja do roboty idę, ty w tym czasie masz do sklepu iść i kilo ziemniaków kupić na obiad. Pieniądze masz na stole... A wydaj mi na piwsko, to zobaczysz! A zresztą inflacja jest i nawet na najtańsze piwo ci nie starczy. Masz przynieść paragon!
Ferdek: Ale co, że co? Nic nie słyszę, Halincia!
Halina: ZIEMNIAKI KUP! NA STOLE MASZ PIENIĄDZE!
Ferdek: Co?
Halina: Gówno! Wiesz co? Sama sobie kupię, z tobą to normalnie już nic... Tylko adwokat i trumna!
Ferdek: Zara, zara...
Ferdek wyciąga sobie gąbeczki z uszu.
Ferdek: No mów Halincia, bo ja żem se nie słyszał, bo te gąbki paragwajskie żem se miał w uszach...
Halina: Jakie gąb... A zresztą... Słuchaj mnie teraz, bo już więcej się powtarzać nie będę! Na stole masz pieniądze, kup kilo ziemniaków. I przynieś paragon. Pa-ra-gon!
Ferdek: Dobre, kupię, kupię, Halincia, tylko dej mi spać jeszcze.
Halina: Żadnego spania, leniu śmierdzący! Wstawać! Ruszać się! Cokolwiek musisz w tym domu zrobić! Bo nic nie robisz!
Ferdek: Ja nic nie robię? JA NIC NIE ROBIĘ? Przepraszam, ale ja sobie wypraszam takie kłamstwa, bo ja dużo w tym domu robię i ja jestem głowa rodziny i jakby nie ja to tego domu by w ogóle nie było i szlus! Albo by jak u tej mendy Paździocha było, smród, brud i ubóstwo!
Halinka: A na Paździocha to ty nie gadaj! Bo Paździochowie dziś o siedemnastej w piwnicy robią sąsiedzkie zebranie. Obecność obowiązkowa.
Ferdek: Siedem... siedemnastej... Ale ja Halinka normalnie se nie mogę pójść.
Halina: Bo?
Ferdek: A bo co kurde, ja swoje życie prynwatne mam i ja se mogę żyć ja chcę i proszem mi się nie wtrącać.
Halina: Oj Ferdziu... Pójdziesz. Pójdziesz i zero dyskusji! Albo kolejną noc spędzisz sobie nawet nie na tapczanie, ale na deskach korytarza! Tyle mam ci do powiedzenia! Ziemniaki kup i do widzenia!
Ferdek: A dupa, dupa, dupa, dupa.
Halina wychodzi, a Ferdek kładzie się znowu spać.
Scena 7
Sklep "U Stasia". Przy ladzie stoi Boczek.
Boczek: Dwa truskawkowe, jedna Morela Mocna i pół kilo kiełbasy, tej lepszej, w mordę jeża!
Staś: Nie ma kiełbasy! Skończyła się, wyszła, Baranowski wykupił na wesele cały zapas z tygodnia!
Boczek: Jak to nie ma, no w dupę węża! To przynajmniej salcesona pan dej ze galaretą!
Staś: Trzydzieści pięć pięćdziesiąt pięć!
Boczek: Co, panie! Drogo, panie! Dziesięć lat temu to la żem se dziesięć win kupował bo tyle! Oszustwo i zdzierstwo i tyla!
Staś: Nie pierdziel pan, tylko płać pan.
Staś zawija salceson Boczka i kładzie na ladzie alkohol, Boczek tymczasem kładzie banknot pięćdziesięciozłotowy.
Boczek: Zapłacę se, bo mnie stać! Ja nie gołodupiec jakiś, żeby mnie stać nie było!
Za Boczkiem staje Ferdek z workiem ziemniaków.
Boczek: Ooo, panie Ferdeczku, a co to, ziemniaczki tylko? To już pana na piwo nie stać?
Ferdek: A co to pana gówno obchodzi! I w ogóle ja normalnie donosa se na pana złożę, bo ja żem wczoraj widział rano, że pan się wypróżniał na naszym piętrze, a pan się nie możesz wypróżniać, bo pan masz sądowego zakaza dozgonnego!
Boczek: Aaaa pocałujta mnie w dupę! Na wódkie pana nie stać, to od razu zawiść bierze! I obrażać będzie! W mordę jeża!
Boczek zabiera resztę i pakuje sobie zakupy do siatki.
Ferdek: Wypierdzielaj pan stąd, bo pan jesteś alkoholik i erosoman!
Boczek: A w dupę mnie pocałujta, o! To jest sklep normalnie publiczny i tu publiczne zakupy się robi!
Boczek odchodzi, a Ferdek kładzie zakupy na ladzie.
Staś: Panie, a pan widział, że tą... Cukierenkę nową otworzyli?
Ferdek: A gówno mnie to panie obchodzi! Ciastka to każden jeden by jadł, a robić to ni ma komu!
Staś: Trzy pięćdziesiąt!
Ferdek kładzie pieniądze na ladzie.
Staś: A wódeczki to nie? Piweczka? Wineczka?
Ferdek: A dupa, panie, nie ma, nie ma! Ja alkoholik nie jestem i ja wódki nie piję! A z resztą to do widzenia!
Bez zmiany sceny Ferdek wychodzi przed sklep. Napotyka się na Waldka i Jolasię, oboje niosą siatki pełne pączków.
Jolasia: A witajże, ojcze kochany, w całym Wrocławiu wielce znany, widzę że ziemniaczki kupujesz i się bynajmniej, raczej nie inaczej, piwem nie alkoholizujesz!
Ferdek: A frytownicę to ty kiedy oddasz, co? Złodzieje tylko w tym państwie polskim!
Waldek: Tatuś, bo my se normalnie ze cukierenki wracamy normalnie, pączków se nakupiliśmy do kawy, będziemy jeść, co Jolanta? A tę cukierenkę to se otworzyli normalnie we kamienicy!
Ferdek: A mnie to gówno obchodzi, a jeszcze ci powiem, że gdyby nie ja, to byś teraz pączków nie jadł, tylko suchy chleb, bo w kraju bieda i tylko ja żem rodzinę trzymał, żeby dobrobyt był!
Waldek: A tatuś weź se spróbuj pączucha jednego, dobre takie, marmelady naładowane, że aż po brodzie kapie!
Ferdek: A pierdzielisz, Walduś, jak ja żem próbował i to suche jak pustynia saharyjska afrykańska jest i ty mi daj spokój i w ogóle to przepraszam, ale ja do domu muszę wracać, bo zakupy żem zrobił!
Jolasia: Pączusie pulchniusie bynajmniej nie suche, lecz mokre całkiem, nawilżone i tryskające marmoladą różaną!
Walduś: I i i nalukrowane, o!
Jolasia: Ty to Cycu zawrzyj się normalnie, bo iść trzeba, bo tramwaj ucieknie i pączek ci marmoladą nie pocieknie!
Waldek: Tak... no to na razie, tatuś, na razie!
Jolasia: Ja też żegnam ojcze strudzony, bo tramwaj będzie spóźniony. Ruszajże się, Cycu!
Scena 8
Salon Kiepskich. Ferdek siedzi przed telewizorem, a Halina, ubrana w nieco odświętną sukienkę prasuje Ferdkowi białą koszulę.
Halina: Przynajmniej żeś kartofli kupił, dupę żeś ruszył i co? Nie lepiej tak? Wyjść, przewietrzyć się?
Ferdek: A dajże mi spokój, Halincia, kupił żem, to żem kupił. A koszulinę to kurde po co prasujesz?
Halina: Jak to po co? Na spotkanie sąsiedzkie. Ma być wyższej rangi, więc nie możesz wyglądać jak kocmołuch.
Ferdek: A co ja się będę stroił jak na wesele albo pogrzeba jakiegoś na spotkanie we piwnicy z tymi Paździochami, oszustami, z tym starym mendą i jego synem nie lepszym wcale?
Halina: Ferdek... Ty to jesteś naprawdę dziadyga i lebiega! Nic, tylko krytykować, obrażać i siedzieć duppen klappen na kanapie.
Ferdek: Co siedzieć, co siedzieć, jak ja żem kartofli kupił, a ja już swoje lata mam i nie mogę chodzić dużo, bo mnie noga w biedrze boli, a poza tym żem se na paluchu dużym odciska zrobił i chodzenie to już nie na te lata, nie na te lata Halincia!
Halina: Pierdu pierdu! No! Koszulę masz wyprasowaną, ja jeszcze na pocztę idę, jak wrócę to masz być przebrany, bo nie możemy się spóźnić.
Ferdek: Dobre, dobre! Ciekawe co te Paździochy, mendy jedne, wymyśliły! Ciekawe!
Halina: Nie zdziwię się jak coś naprawdę pożytecznego! A teraz żegnam! A weź mi bądź w tym dresie zapierdzianym jak wrócę, to kolejną noc spędzisz wiesz gdzie...
Ferdek: A idźże, idźże...
Halina wychodzi. Ferdek z wgłębienia fotela wyciąga "Mocnego Fulla", otwiera i pociąga łyk. Kilka chwil później rozlega się pukanie.
Ferdek: Proszę!
Do salonu wchodzi Prezes Kozłowski.
Kozłowski: Witam, witam, panie Ferdku! Szesnasta trzydzieści, kurka wódka! Pomyślałem sobie, że wcześniej przyjdę, skoro Foka na zakupach, a roboty na dziś już nie ma... To co, panie Ferdku?
Kozłowski wyciąga z nesesera pół litra i stawia na stole.
Ferdek: A, panie prezesie, ja to normalnie się nie napiję, bo te Paździochy jedne będą robić we piwnicy spotkanie i ja normalnie nie mogę, bo mi żona iść każe i ament.
Kozłowski: A to co szkodzi! Wzmocnić się nieco przed zebraniem... Żony pana nie ma, to hulaj dusza! Wypijemy po kielichu, co? Długo nie zajmę, obiecuję!
Ferdek: A jak pan prezes tak ładnie prosi to grzech odmówić, grzech!
Ferdek idzie do meblościanki, wyjmuje kieliszki. Kozłowski polewa i przechyla kieliszek z Ferdkiem.
Scena 9
Piwnica. Na krzesełkach siedzą Ferdek, Halina, Boczek i Mariola, a także Badura. Na honorowym miejscu przy stojącej tablicy i prowizorycznej mównicy miejsca zajmują Paździochowie - Marian, Janusz i Helena. Paździochowie są ubrani jak biznesmeni: W dobre garnituru, a Helena w biurokratyczny żakiet. Sąsiedzi też wyglądają lepiej niż zwykle, nawet Badura.
Halina: Panie Badura, a pan co tutaj robi?
Badura: A słyszałem, że spotkanie jakieś, to przyszedłem. Z dobrej woli, pani Halinko. Jako przyjaciel sąsiedztwa.
Ferdek: I to się ceni, panie Kazimierzu, to są prawda relacje międzyludzkie, solidarność, prawda...
Halina: Ferdek... A od ciebie co tak wódą czuć? Znowu piłeś!
Ferdek: Co żem pił, gówno żem pił! Stęchnione powietrze jest tutaj, niewywietrzone, wyziewy, normalnie, a nie wóda, od razu wóda!
Halina kręci głową, z kolei Janusz wstaje i uderza łyżeczką w szklankę, uciszając towarzystwo. Janusz podchodzi do mównicy.
Janusz: Szanowni sąsiedzi! Zebraliśmy się tutaj, aby poruszyć niezwykle interesującą nas wszystkich kwestię... Otóż dotychczas tajemnicą owiana była pewna niespodzianka, którą dla państwa przygotowaliśmy.
Janusz odwraca się do tablicy (jest ona zasłonięta kotarą, ale Janusz nie może jej odsłonić, bo się zaklinowała.
Janusz: Ciociu, pomóż...
Helena: A wziąłeś zasłoniłeś jak eksponat jakiś, to nie dziwota, że się nie chce odsłonić!
Chwilę mocują się z zaklinowaną zasłoną, aż w końcu tablica została odsłonięta. Widnieje na niej zdjęcie cukierni z napisem "Cukiernia pod Paździochem". Sąsiedzi zaczynają klaskać, za wyjątkiem Ferdka.
Janusz: Proszę państwa! A oto niespodzianka! Otóż jak wszyscy z państwa na pewno zauważyli, w naszej kamienicy otworzyła się całkiem niedawno bardzo klimatyczna cukierenka. Tak się składa, że od początku był to nasz rodzinny interes, powstały nie tylko po to, aby móc serwować państwu wyborne słodkości według przepisów najlepszych dolnośląskich cukierników, lecz przede wszystkim - aby integrować brać sąsiedzką, aby wyrwać państwa z marazmu codzienności, aby stworzyć miejsce, gdzie państwo i inni mieszkańcy naszego pięknego Wrocławia będą mogli spotykać się, dyskutować, wymieniać poglądy!
Helena: Przy pysznych ciastkach domowej roboty!
Ferdek: Zara! Zara! Panie! Skąd pan masz na to pieniądze, skąd!
Halina: Ferdek... Ferdek, weź wstydu oszczędź!
Janusz: Tajemnica zawodowa!
Boczek: Panie! A co się pan interesujesz! Jakbyś pan biznesa własnego posiadał, to byś pan wiedział, o! Ale że se pan nie posiadasz, to pan gówno wiesz!
Janusz: W każdym razie mam dla państwa jeszcze jedną, świetną informację: Od tej chwili przez cały kolejny tydzień, wszyscy lokatorzy naszej kamienicy będą mogli jeść ciastka, pączki i inne wyroby do woli ZA DARMO. Podkreślam, ZA DARMO! To specjalna promocja, która ma zachęcić państwa do wzmożonej międzysąsiedzkiej integracji i czerpania radości z życia!
Wszyscy za wyjątkiem Ferdka są bardzo zadowoleni i klaszczą. Badura podnosi rękę.
Badura: Przepraszam... A czy mnie również obejmuje promocja?
Janusz: Cóż... Nie przypominam sobie, by pan zamieszkiwał naszą kamienicę.
Badura: Ale wie pan... Jako przyjaciel sąsiadów!
Helena: O nie! Co to to nie! Co najwyżej zniżka 20%!
Ferdek: O, o, o! Właśnie! Uczciwemu człowiekowi nic się nie da za darmo, nic!
Janusz: Przykro mi! Biznes to biznes, panie Ferdku. Pan wie, jak działa rynek?
Ferdek: A gówno mnie to obchodzi, pan jesteś panie oszust i pan oszustwa finansowe robisz i pan jesteś nie lepszy wcale jak pan, panie Paździoch, a pan jesteś świnia, złodziej i pan żeś to sam wszystko wymyślił!
Paździoch: A pan jesteś niewdzięczny nierób i cham!
Janusz ucisza towarzystwo łyżeczką o szklankę.
Janusz: Pozwolę sobie jeszcze wyjaśnić naszą oryginalną, skądinąd, nazwę lokalu. Otóż cukiernia znajduje się dokładnie pod naszym mieszkaniem, stąd "Pod Paździochem". Kreatywne, nieprawdaż? A propos - w naszym mieszkaniu odtąd będą znajdowały się biura naszej firmy. Interesanci będą przyjmowani od poniedziałku do piątku w godzinach 10:00-15:00, z trzydziestominutową przerwą na business-lunch między 12:30 i 13:00.
Ferdek: Nie, no ja nie mogię! Nie mogię! To jest rozbój w biały dzień, kradzież i panie panu sanepid to zamknie i szlus! I ja pewien jestem, kurde, że to jedno wielkie oszustwo jest i tyle! I ja idę stąd, bo tu się obywatela polskiego pracującego nie szanuje, tylko rozdawnictwo panuje i oszustwo! O!
Ferdek wstaje i wychodzi z piwnicy.
Scena 10
Korytarz. Dookoła drzwi Paździochów są postawione barierki. Na drzwiach jest napis "Cukiernia Pod Paździochem sp. zoo. Kwatera główna. Business interesants przyjmowani są od pn do pt w godz. 10:00-12:30 i 13:00-15:00. Kamera kieruje się w stronę drzwi do WC. Pod nimi leży Boczek, dookoła jest mnóstwo porozrzucanych toreb z nadgryzionymi pączkami, ciastkami, itd. Obok Boczka stoi Badura i Janusz w koszuli biznesowej. Boczek jęczy z bólu.
Janusz: Ot, właśnie! Dać człowiekowi palca, a odgryzie całą rękę. Pan, panie Boczek, nie zrozumiał, że nasza promocja nie oznacza objadania się bezkarnego.
Boczek: Panie! Jak żeś pan dobrobyt zrobił, to co pan żałujesz?
Janusz: Z pana to jest naprawdę... Istota godna pożałowania, niewiele różniąca się od mentalności trzody chlewnej.
Badura: Żołądek ma przeżarty, trzeba mu bańki chińskie postawić...
Janusz: A co pan jest, lekarz medycyny?
Badura: Panie, jak panu trzeba doktorat pokazać, to się pokaże, jak profesorat - też się pokaże. A na leczeniu się znam jak mało kto.
Janusz: To wobec tego niech go pan leczy, ja muszę wracać do pracy. Ja muszę sporządzić case study, zwerbować chętnych do pracy, odpowiedzieć na CV pracowników, przeprowadzić business-analysys, nakreślić nowy biznesplan, sporządzić reguły pracy w młodym i dynamicznym zespole oraz wdrożyć zasady logistycznego zaplanowania owocowych czwartków.
Na korytarz wchodzi z klatki Halina z torbą ciastek w ręku. Widzi ona Boczka i Badurę.
Halina: A co panu jest, panie Boczek?
Boczek: Nie wiem, w mordę jeża, boli jak cholera!
Badura: Ja mówiłem, bańki chińskie trzeba postawić...
Halina: Pan, panie Badura, to się lepiej niech nie wypowiada... A pana, panie Boczek, to na Bonifratrów trzeba zawieźć.
Scena 11
Sypialnia Kiepskich, noc. Ferdek i Halina leżą w łóżku.
Halina: A te z makiem, Ferdek, to takie! Palce lizać! Jeszcze takie kajmakiem przekładane... No normalnie niebo w gębie!
Ferdek: Co ty nie powiesz, co ty nie powiesz!
Halina: Ferdek... Wziąłbyś się w końcu przekonał. Paździochowie zrobili uczciwy biznes. Ciasteczka za darmo, eklerki, ptysie... Czego dusza zapragnie! A jak ludzie się integrują! O, ostatnio Dorotka rozmawiała z koleżanką, a tyle czasu nie wychodziła z domu! A to ostatnio Waldek z Jolasią przyszli na wuzetkę... No po prostu idealne miejsce do spędzenia wolnego czasu!
Ferdek: A tam, czasu, czasu... Czas to ja se inaczej spędzać mogę.
Halina: Chlejąc piwsko przed telewizorem? Albo wódkę z Kozłowskim?
Ferdek: Ale przepraszam bardzo, cukier, to Halincia, jeszcze gorsze zło jest jak alkohol! Jeszcze gorsze!
Halina: A to proszę! Specjalnie dla takich jak ty - pięć rodzajów ciastek bez cukru, na słodziku! Nie do odróżnienia! A napoleonka na słodziku - po prostu palce lizać, wziąłbyś spróbował zamiast tego alkoholu.
Ferdek: Jak mnie od słodyczów to zęby bolą.
Halina: A ty ciągle tylko swoje! Nie przekonasz się!
Ferdek: Nie przekonam się kurde, bo to jest biznes Paździochów, a co od Paździocha, to samo oszustwo, zło i to diabeł jest nie człowiek i on nas wszystkich do ruiny doprowadzi i moja noga tam nie postanie, o!
Halina: A to rób, co chcesz. Tylko do mnie po pieniądze na alkohol nie przychodź. Dobranoc!
Ferdek: Dobranoc!
Ferdek i Halina odwracają się i idą spać.
Scena 12
Salon Kiepskich, poranek. Ferdek w piżamie chodzi chwilę po pokoju, po czym podchodzi do okna i odkrywa zasłonę - tam niespodziewany widok: Wielkie wieżowce, dymiące fabryki i ogromne billboardy z napisem "Cukiernia Pod Paździochem". Ferdek przeciera oczy ze zdumienia. Wychodzi na korytarz - jest on zapełniony ludźmi w garniturach i neseserach. Ferdek podchodzi do drzwi Paździochów (przerobionych na punkt przyjmowania petentów)
Ferdek: Otwieraj pan, panie Paździoch!
Zza drzwi wychodzi Helena w żakiecie.
Helena: Interesantów przyjmujemy dopiero za pięć minut! Wypierdzielaj pan stąd w podskokach!
Ferdek ignoruje Helenę i wchodzi do środka: Wewnątrz jest pomieszczenie zrobione na greenboxie - wnętrze biura wyglądające rodem z amerykańskiego filmu. Przy biurkach mnóstwo ludzi, dookoła chodzi Janusz w biznesowej koszuli z poluzowanym krawatem i telefonem w ręku.
Janusz: Tak, tak... Zrób to na jutro... Mietek, prezentację popraw, trzymaj się deadlinów! Do roboty, do roboty, szybciej, szybciej! Jak projekt nowych opakowań? Nie jest gotowy? Niech to... Szybciej, szybciej, trzymajcie się deadlinów! Jak umowy eksportowe na Niemcy, Francję i Szwajcarię... Już, szybciej! Szybciej, bo ojciec się niepokoi!
Pojawia się migawka na Paździocha siedzącego w wygodnym fotelu w szlafroku i z cygarem w ustach. Dookoła porozrzucane są pieniądze.
Paździoch: Dupa boli, panie Ferdku?
Ferdek łapie się za głowę i wybiega z pomieszczenia: Wchodzi na klatkę, chwilę później jest na zewnątrz. Otacza go wielki, przytłaczający krajobraz kominów i wieżowców. Centralnie przed nim jest wielki billboard z twarzą Paździocha i napisem: "CUKIERNIA POD PAŹDZIOCHEM ZAPRASZA - ĆWIARTKI 3/4 WROCŁAW. Ferdek zaczyna krzyczeć. Po chwili obraz faluje, a Ferdek wybudza się ze snu. Jest sam w łóżku.
Scena 13
Mieszkanie Paździochów, wygląda normalnie, poza biurowymi sprzętami z poprzednich scen. Na kanapie siedzą Janusz i Kozłowski. W fotelu obok siedzi zaś nieznajomy mężczyzna z zaklejoną twarzą.
Janusz: Koniec końców, panie prezesie, takie zachowanie jest nieetyczne... Protestuję przeciw temu.
Kozłowski: Co nieetyczne! Panie! Jakbyś pan popracował chwilę w spółdzielni, to by pan dopiero zobaczył co to znaczy, że coś jest "nieetyczne"... Przetrzymaliśmy dziada, konkurs wygrany no to możemy go wypuścić, co?
Janusz: To był pański pomysł!
Kozłowski podchodzi do mężczyzny i zdejmuje mu taśmę z ust.
Mężczyzna: Zobaczycie! Obaj wylądujecie w prokuraturze!
Kozłowski: Co, mnie, prezesa chce pan nastraszyć, kurka wódka? No! Dogadamy się może jakoś?
Kozłowski wyjmuje zza marynarki plik banknotów i wręcza go mężczyźnie.
Kozłowski: No! Masz pan i ani słowa, że przejęliśmy pana biznes!
Janusz: Ja nie rozumiem tylko jednego... Po co te wszystkie rzeczy? Biurko? Kserokopiarka? Po co te stroje, po co ta cała otoczka? Po co miałem tyle mówić na korytarzu o tych wszystkich biurokratycznych bzdurach? Panie prezesie... W Paragwaju biznes robi się prościej.
Kozłowski: Dla pozorów, dla pozorów!
Scena 14
Mieszkanie Kozłowskiego. Kozłowski i Kozłowska siedzą na kanapie. Kozłowski przelicza grube pliki pieniędzy.
Kozłowski: I co? Opłaciło się ten przekręt robić? Opłaciło się! Widzisz Foka, widzisz? Tyle mamy forsy, tyle!
Kozłowska: A mi tam to lata...
Kozłowski: Ale jestem dumny z siebie... Pomysł prima sort! Rozumiesz, Foka? Jakiś gość założył cukiernię na Ćwiartki. To ja co? Zwerbowałem Paździochów, bo oni zawsze mieli łeb do interesów, i w ramach spółdzielczej samopomocy... Przycisnęliśmy gościa, aby oddał biznes Paździochom. Paździochowie napędzili lokal, zrobili mu dobrą renomę... Zawyżali przychody z kasy.
Kozłowska: Tylko po co to?
Kozłowski: Jak po co, jak po co! Na ten konkurs zasrany! Na najbardziej produktywne przedsiębiorstwo na terenie spółdzielni! Konkurs wygrałem, pieniądze zgarnąłem i co? I nikt mi nic nie zrobi, bo co? Prezesowi spółdzielni?
Śmiech
Scena 15
Salon Kiepskich, wieczór. Ferdek i Halina siedzą przy stoliku, popijają herbatę i jedzą kanapki. W TV leci program. W studio reporterka rozmawia z mężczyzną, który jest tym samym mężczyzną, który siedział z zaklejonymi ustami w mieszkaniu Paździochów.
Reporterka: A oto przed nami kolejna ofiara dzisiejszych trudnych czasów dla przedsiębiorców. Pan Michał Wisienka, właściciel cukierni we Wrocławiu, której nazwę i lokalizację zmuszony był zataić z przyczyn prywatnych. A może chce pan jednak powiedzieć coś więcej o pańskim biznesie, byłym już?
Wisienka: Nie, nic! Nie mogę... To znaczy... Żal... Żal w sercu mi na to nie pozwala.
Reporterka: Rozumiem jednak, że w pewnym momencie pański interes zaczął się sypać?
Wisienka: Oczywiście... Wydarzyła się pewna niespodziewana sytuacja, wobec której zmuszony byłem... zmienić pewne strategie lokalu i oddać go w bardziej powołane ręce... Rzecz jasna bez szczegółów. W każdym razie, kiedy znów odzyskałem swój lokal, wszystko zaczęło tak się sypać, że w mniej niż tydzień lokal splajtował. Jestem teraz bez grosza... Nie poratuje mnie pani?
Reporterka: Niestety, ale gówno mnie to obchodzi. Ja tylko prowadzę program.
Przebicie na salon.
Halina: Ferdek... Wiesz co? Coś mi się tu układa... Czy to nie chodzi przypadkiem o tę naszą cukiernię? Spjaltowała? Splajtowała. A Paździochowie przecież dopiero po jakimś czasie ogłosili, że to ich biznes.
Ferdek: Widzisz, Halincia, widzisz... Ja żem ci tyle razy mówił, że Paździochy to są mendy i oszusty przebiegłe i oszustwo zrobiły, piniędze wzięli i sru! Splajtowało, dupa, ament.
Halina: Tylko pytanie, kto dostał te pieniądze.
Ferdek: Jak kto, jak kto! Paździoch dostał, Paździochowa i ten syn jego.
Scena 16
Mieszkanie Paździochów (wygląda już normalnie), wieczór. Przy stole siedzą Helena, Janusz i Paździoch. Helena kładzie na stół kopertę.
Helena: Jest i nasza działka od Kozłowskiego... No, otwieraj, Janusz! Ciekawe ile nam dał za wygranie tego swojego zasranego konkursu!
Janusz otwiera kopertę i wyjmuje z niej monetę 5 zł.
Janusz: Ja wiedziałem, ciociu, że to się tak skończy.
Helena: Ale... Ale... Za tyle udawania, za tyle roboty pięć złotych, ku*wa mać?
Janusz: Najwidoczniej.
Paździoch: Jeszcze do kryminału pójdziemy, karwasz twarz.
Janusz wstaje z kanapy, podchodzi do drzwi i zakłada kapelusz. Uchyla drzwi, chcąc wyjść.
Helena: Gdzie ty idziesz? No i co ty zamierzasz teraz zrobić, co? Roboty tyle, robienia ludzi w debili, Boczek w szpitalu, a ty co? Co niby zamierzasz zrobić?
Oświetlenie robi się bardzo nastrojowe.
Janusz: Prawdę mówiąc, ciociu, mam to gdzieś.
KONIEC