Kolejny odcinek napisany według pomysłu Pabfera z kilkoma fragmentami dodanymi przez niego bezpośrednio do scenariusza
Być jak Zofia Malinowska
Pabfer pisze: ↑2022-11-13, 23:27
Być jak Zofia Malinowska
Ferdek i Badura odwiedzają grób Malinowskiej. Prosto z cmentarza idą do Łamańca, gdzie z przerażeniem odkrywają, że... Malinowska została nową kasjerką. Sytuacja powtarza się U Jasia, na Zielińskiego, w Małpce, na Lelewela, w Żabci, na Cieleckiej, w Pszczółce i innych sklepach osiedlowych. Gdy widzą w telewizji, że Malinowska właśnie została nową właścicielką Bigla i Herfurta, biegną po radę do Prezesa. On jednak nie jest w stanie im pomóc, gdyż jego myśli za bardzo zajmuje fakt, że Malinowska wygryzła go ze stanowiska. Wkrótce wchodzą w życie nowe przepisy prześladujące Ferdka i Złomiarzy. Zbiegiem okoliczności Paździochowie otwierają nowy sklep z bardzo tanim piwem, który znajduje się na innym osiedlu, ale jest tam łatwy i szybki dojazd...
Występują
Ferdek: Andrzej Grabowski
Halina: Marzena Kipiel-Sztuka
Paździoch: Ryszard Kotys
Paździochowa: Renata Pałys
Boczek: Dariusz Gnatowski
Badura: Lech Dyblik
Kozłowski: Andrzej Gałła
Malinowska: jakiś ucharakteryzowany sobowtór Zofii Czerwińskiej
Kobieta: Krystyna Tkacz
Ekspedientka I: Krzysztof Dracz -(pomysł Pabfera, bo mi nikt sensowniejszy nie przyszedł do głowy
)
Ekspedientka II: Krystyna Janda -(tak jak wyżej)
Redaktorka: Beata Rakowska
Jasiu: Juliusz Rodziewicz
Strażnik miejski I: Jarosław Gruda
Strażnik miejski II: Jerzy Mularczyk
scena I
Korytarz, od Paździochów wychodzi Helena z plastikową torebką, za nią powoli wyłania się Marian pchający wózek sklepowy z pudłami o nieznanej zawartości oraz skrzynkami pustych brązowych butelek
Paździochowa: Marian! Pospiesz się, W takim tempie, to my do jutra tam nie dojdziemy!
Paździoch: Nie wrzeszcz Helena! Bo sama sobie będziesz to dziadostwo targać!
Paździochowa: Sam jesteś dziadostwo!
(Rozlega się głośny chichot Boczka z kibla)
Paździochowa: Kto to?
Paździoch: Nie kto, tylko co. To Boczek!
(Helena otwiera drzwi od kibla, a tam Boczek, zwija się ze śmiechu)
Paździochowa: No i czego pan rżysz, jak koń?!
Boczek:
(ledwo mówi, ze śmiechu dostaje czkawki) Hihi Dzień dobry… (czka) pani Helenko, jak tam (czka) zdrówko? Hihihi
Paździochowa: Gówno pana moje zdrówko obchodzi! Wypierdzielaj pan do siebie na górę, bo pan tu nie mieszkasz!
Boczek: Hihi (czka) „dziadostwo”, hihihi (czka)
Paździoch: No co pana tak bawi, do cholery?
Boczek: Hihi… No bo pan żeś powiedział (czka) że nie będziesz pan targać hihi tego hihi „dziadostwa” (czka) hihihihi A pani Helenka (czka)… panu tak: „Sam jesteś (czka) dziadostwo” hihihihi
Paździoch: I to pana śmieszy?
Boczek: Hihihi… No i to jak! (czka)
Paździochowa: Marian, no chodź już, szkoda czasu na tego debila!
Paździoch: To pomóż mi pchać ten wózek!
(Helena, niechętnie pcha z Marianem wózek, w drzwiach na klatkę mijają Badurę, niesie ze sobą duży znicz, otwiera im szeroko drzwi i się kłania)
Badura: Uszanowanie, szanownemu państwu.
(Paździochy go ignorują)
Boczek:
(wychodzi z kibla, nieco ochłonął, ale czkawka go dalej męczy)Ooo… Pan Kazimierz (czka). Jaka fajna butelka. (czka) Dej pan łyka.
Badura: Panie, to nie jest żadna butelka. To znicz jest.
Boczek: (czka) Panie, gówno mnie obchodzi co to jest. (czka) Dej pan łyka czegokolwiek, bo mnie (czka) ta czkawka zmorduje. W mordę (czka) jeża…
Badura: Jeśli o to chodzi, to mam zawsze coś na czarną godzinę.
(wyciąga zza pazuchy wino leśne) Ale pozwoli pan, że sam trochę skosztuje, bo mnie strasznie w gardle zaschło.
(wypija je całe, butelkę daje Boczkowi) Na zdrowie.
Boczek: Panie… (czka) Ale tu już nic nie ma. (czka)
Badura: A, to w takim razie butelka do zwrotu.
(Zbiera Boczkowi butelkę, chowa za pazuchę i idzie w stronę drzwi Kiepskich, puka do drzwi, otwiera Ferdek)
Ferdek: Dzień dobry panie Kazimierzu!
Badura: Dzień dobry panie Ferdku. Tak jak żeśmy się umawiali.
(prezentuje znicz)
Ferdek: Jaki wielki! Skąd żeś pan takiego wytrzasnął?
Badura: Panie Ferdku, nie mogę powiedzieć. Tajemnica zawodowa. Ale chodźmy już, bo czas goni.
Ferdek: Już, już, zaraz, zaraz.
(zakłada płaszcz i buty, razem z Badurą, zmierzają w kierunku wyjścia, zaczepia ich Boczek)
Boczek: Panie... (czka) Ferdku, dej pan coś do (czka) picia, bo ja zara (czka) nie wytrzymie!
Ferdek: Panie Boczku… Nie dam, bo nie mam. Ale żebym chociaż miał, to i tak bym nie dał.
Boczek: Panie… (czka) ale ja czkawkie bolesną mam! (czka)
Ferdek: W takim razie… wstrzymaj pan oddech na trzy godziny. Na pewno pomoże.
(Ferdek z Badurą wychodzą, Boczek nadyma usta i wstrzymuje oddech)
scena II
Brama cmentarza, Ferdek i Badura opuszczają przez nią cmentarz, Badura cały czas trzyma znicz
Ferdek: Oj… Pani Malinowska… święta kobita… zawsze dawała na zeszyta…
Badura: Nie sposób zaprzeczyć, panie Ferdku… Święta kobita, za świecą teraz takiej szukać!
Ferdek: Jak ona u Stasia sprzedawała, to aż się chciało do sklepu iść. A teraz? Panie… drożyzna taka u tej Adelajzy. Piwo po 5 złotych i w ogóle atmosfera taka, jakaś niemiła. Wie pan że ja tam już od dwóch miesięcy nie chodzę? Zara, zara. A czemu, żeś pan tego znicza tam nie zostawił Malinowskiej?
Badura: Bo on jest, jakby to powiedzieć… „Wypożyczony”
Ferdek: Jak to „pożyczony”.?
Badura: No normalnie, nie męcz pan. Chciałbym powiedzieć, ale to niestety tajemnica zawodowa. Miałem najpiękniejszego znicza załatwić pani naszej ś.p. Zofii kochanej, to załatwiłem. A teraz niestety towar do zwrotu.
(podchodzi kobieta)
Kobieta: Dobry! Panie, po ile ten znicz duży czerwony?
Badura: Eee… ten?
Kobieta: No a widzi pan tu inny, duży, czerwony znicz?
Badura: Aaa… No to… 200 złotych za niego, droga pani.
Kobieta: Dwie stówy? Co tak drogo?
Badura: Pani kochana, to jest kryształ hartowany ciekłym chlorowodorem! To można młotkiem napierdzielać i się nie potłucze!
Kobieta: Hmm… Opuść pan trochę.
Badura: Pani, no ja też muszę na tym zarobić. Ale pani tak pięknie z oczu patrzy, więc za 150 sprzedam.
Kobieta: No dobrze, biorę.
(Badura przekazuje jej znicz, kobieta płaci i odchodzi, po chwili słychać brzdęk tłuczonego szkła)
głos Kobiety: Oszuści!!! Złodzieje!!!
Badura: Panie Ferdku, spierdzielamy!
Scena III
Pod sklepem „Łamańcem”. Podbiega lekko zadyszany Badura i ledwo żywy, zasapany Ferdek
Ferdek: Panie… Co żeś jej pan… za kita… wcisnął?
Badura: Panie, podstawą w marketingu jest dobra reklama. Niekoniecznie musi być ona prawdziwa!
Ferdek:
(ledwo dyszy)Panie… a czy to nie jest… trochi… niemoralne?
Badura: A od kiedy marketing jest moralny? Ważne że mamy teraz za co pić na tydzień!
(wchodzą do Łamańca, ekspedientka schylona ustawia coś pod ladą )
Badura: Pani droga, dwa wina leśne poproszę.
Ferdek: I Mocnego Fulla!
(ekspedientka podnosi się, okazuje się że to Malinowska, Badura i Ferdek nie poznają jej)
Malinowska: A panowie to z jakiego osiedla pochodzą?!
Ferdek: Z Kosmonautów.
Malinowska: A nie wiedzą, że u nas porządny sklep? I że prohibicja obowiązuje?
Badura: Zaraz ja panią skądś kojarzę…
Ferdek: Kurde!
Malinowska: Co „kurde”? Co „kurde”? Zakaz przeklinania jest w miejscach publicznych! Wy c**** niewychowane, wy!
Ferdek: Pani Malinowska!
Malinowska: No, co „Malinowska”?! Dziwi się jakby ducha zobaczył!
Badura: Panie Ferdku! Spierdzielajmy!
(Badura i Ferdek uciekają przerażeni)
scena IV
Pod sklepem „U Jasia”. Podbiega lekko zadyszany Badura i ledwo żywy, zasapany Ferdek
Badura: Panie, pan żeś widział to co ja?
Ferdek:
(wystraszony, zadyszany) A co... co żeś pan... widział? Też Malinowską?
Badura: Tak. Karwa kawka!
Ferdek: A co żeś pan wczoraj pił?
Badura: No na śniadanie to wino truskawkowe, na drugie śniadanie „Jabolczaka”, Na obiad dwie parówki i lampkę wina do tego… owocowego ma się rozumieć. Podwieczorek to Mocnego Fulla cztery puszki. A do kolacji to „Berbeluchy Dolnośląskiej”. Ale tylko pół litra, bo nie lubię spać z pełnym żołądkiem. A pan?
Ferdek: No ja to tylko Mocnego Fulla. Ale też niedużo. Tak może dwa… góra cztery… czteropaki.
Badura: No to rzeczywiście niedużo. W takim wypadku na pewno nie była to halucynacja poalkoholowa. Chodź pan do „Jasia”. Kupimy połówkę… może trzy. Wypijemy, zapomnimy, i nie wracajmy już do tego.
Ferdek: Dobre.
(Wchodzą do sklepu, ale w środku nikogo nie ma)
Ferdek: Halo! Panie Jasiu, jest pan tutaj?
(Wychodzi Malinowska)
Malinowska: Nie ma Jasia! Ja jestem!
Ferdek:
(przestraszony) Zaraz! Kurde! Co tu pani robi!?
Malinowska: Sprzedaję! Nie widać?! Jan nie widzi, to niech więcej samogonu nie pije. K**** m**.
Ferdek: Panie Badura… Spierdzielamy?
Badura: Spierdzielamy.
Scena V
Pod sklepem „Żabcia” Badura i Ferdek zmęczeni ledwo idą
Ferdek: Panie Kazimierzu… Zadyszką bolesną złapałem… Noga mnie w biedrze boli straszliwie… Idź pan dalej sam… Ja nie dam rady.
Badura: O nie, nie zostawię tu pana. Pierwsza zasada „Kodeksu małego menela” brzmi tak: „Nigdy nie pozostawiaj rannego towarzysza broni, na placu boju, bo się nie obroni.”.
Ferdek: A co jak tam znowu Malinowska będzie?
Badura: Najwyżej spierdzielimy na Lelewela. Tam to jej już na pewno nie będzie.
(bierze Ferdka pod pachę, prowadzi i sadza na ławeczce pod sklepem, a sam wchodzi do środka, za ladą stoi młoda ekspedientka z identyfikatorem, w zielonej firmowej koszulce)
Badura: Panie Ferdku! Chodź pan tu. Tu nie ma Malinowskiej!
Ekspedientka: Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Badura: Poproszę dwa wina leśne i półtorej litra „Berbeluchy dolnośląskiej”.
(wchodzi Ferdek)
Ferdek: I Mocnego Fulla!
Badura: I Mocnego Fulla.
Ekspedientka I: Mhmm. Czy posiada pan może Kartę Patologicznej Rodziny?
Badura: Nie posiadam.
Ekspedientka I: Zachęcam do jej założenia. Przysługują dzięki niej zniżki na napoje alkoholowe. Tyle procent obniżki ile procent ma alkohol. Jest pan chętny?
Badura: Nie dziękuję. Da pani to o co prosiłem? Bo ja z kolegą usychamy z pragnienia.
Ekspedientka I: W takim razie proponuję napój gazowany za pół ceny w ramach programu „Popita+”. Jednak aby skorzystać z oferty należy posiadać Legitymację Alkoholika. Posiada pan taką?
Badura: Nie posiadam i posiadać nie chcę. Niech nas pani obsługuje szybciej!
Ekspedientka I: Okej. Zrozumiałam.
(sięga po wina, wódkę i piwo, wbija je w kasę) A może kot-doga do tego?
Badura: Nie, dziękuję.
Ekspedientka I:
(do Ferdka)A może pan jest chętny?
Ferdek: Pani, ja nie chcę kot-doga. Ja chcę Mocnego Fulla! Dej mnie pani szybciej, bo ja tu się zaschne zaraz.
Ekspedientka I: Okej. Złożone zamówienie to: 2 sztuki butelki 500ml napoju alkoholowego „Wino leśne”, 3 butelki 500ml wódki „Berbelucha dolnośląska” i 1 puszka piwa „Mocny Full”. Czy potwierdzają państwo zamówienie?
Badura i Ferdek: TAK!
Ekspedientka I: W takim razie to będzie…
(klika coś na kasie, próbuje wydrukować paragon, ale występują jakieś problemy) Chwileczkę… Mamy małe problemy techniczne. Może niech kierownik zerknie to. Pani kierownik! Może tu pani na chwilę podejść?!
(Z zaplecza wychodzi Malinowska z identyfikatorem we firmowej koszulce, Ferdek i Badura znów wystraszeni)
Malinowska: A wy tu czego znowu moczymordy?! Wińska wam się zachciało?! Paszoł won! I Żebym was tu więcej nie widziała!
(Badura i Ferdek uciekają ze sklepu, idą szybko chodnikiem)
Ferdek: Panie Kazimierzu, jak pan to wyjaśnisz?
Badura: Nie mam pojęcia, panie Ferdku. Zasadniczo to możliwości są trzy. Albo Malinowska sfingowała swoją śmierć…
Ferdek: Świnko… co?
Badura: Sfingowała, w sensie udawała, że nie żyje a teraz se z nas jajca robi. Druga możliwość to to, że to nie jest Malinowska, tylko jakiś jej sobowtór. A trzecia, że dzieją się tutaj rzeczy o których się fizjologom nie śniło.
Ferdek: Ale jak to możliwe, że ona wszędzie jest w każdym sklepie przed nami? Przecie to niemożliwe jest!
Badura: No tu wyjścia są dwa. Albo pozyskała ona możliwość bilokacji, albo… jest po prostu szybsza od nas.
Ferdek: Ho...homolo...co?
Badura: Bi-lokacji. Nie będę panu tłumaczyć bo to i tak niemożliwe. A zresztą i tak byś pan nie zrozumiał.
Ferdek: No dobre, ale na co ona by miała świnkować śmierć, a potem się z nami do sklepów ścigać?
Badura: Tutaj, zasadniczo, wyjście jest jedno: cholera ją wie.
Ferdek: No, to wiele wyjaśnia… Gdzie tera idziemy?
Badura: Do „Pszczółki”. Samoobsługowy dyskont, to ostatnie miejsce, w którym Malinowska może być.
Scena VI
(market „Pszczółka”, Ferdek i Badura pchają wózek z alkoholem do kasy, siedzi tam ekspedientka II)
Ekspedientka II: Dzień dobry!
(zaczyna skanować butelki) Macie może kartę „Moja pszczółka”?
(podchodzi Malinowska ubrana w koszulkę firmową „Pszczółki”)
Malinowska: Odsuń się dziecko, ja się nimi zajmę.
(odsuwa ekspedientkę i siada na jej miejscu) A kartę „Moja Pszczółka” posiada?
Ferdek:
(wystraszony, mówi niepewnie) Eee… Nie mamy karty Mai pszczółki.
Malinowska: To wypierdzielać!
(w przyspieszonym tempie: Ferdek i Badura wchodzą kolejno do sklepów „Małpka”, na Cieleckiej, na Lelewela, za każdym razem za ladą stoi Malinowska, gdy ją tylko zobaczą- od razu wybiegają)
Scena VII
Klatka schodowa Kiepskich
Badura: Muszę z przykrością przyznać, że tu się chyba rozstajemy…
Ferdek: Czekaj pan, panie Kazimierzu… Byliśmy już we wszystkich sklepach?
Badura: Czekaj pan… Niech pomyślę…
Ferdek: Wierzę w pana, panie Kazimierzu!
Badura: Wydaje mi się, że zasadniczo we wszystkich, panie Ferdku.
Ferdek: O kurde…
Badura: No niestety…
Ferdek: A mnie się wydaje, że o jednym żeśmy zapomnieli
Badura: O jakim?
Ferdek: U Sta… aaa… a, nie, tam to lepiej kurde nie…
Badura: To do widzenia, panie Ferdku
Ferdek (smutno): Do widzenia…
Scena VIII
korytarz Kiepskich, Boczek cały niebieski na twarzy stoi z zatkanym nosem i nadętymi polikami, wchodzi Ferdek- wyraźnie nieswój, Boczek po chwili mdleje i upada, rozlega się ogromny huk
Ferdek: O kurde! Panie Boczek, wstawaj pan!
(kuca nad nim uderza kilka razy coraz to mocniej otwartą dłonią po twarzy, ten w końcu ocknął się)
Boczek: O, pan Ferdek! Ale dziwny sen miałem. Że mnie normalnie na twarzy taki wielki komar usiadł… O taaki
(pokazuje rękoma wielkość komara- ok 0,5 metra) I że przyszedł se Paździoch i go pantoflem chciał ubić, takim z bazaru. Ale go utrafić nie mógł, aż mnie morda rozbolała. W mordę jeża.
(z mieszkania wybiega Halina)
Halina: Co tu się dzieje!? Walło coś jakby bomba wybuchła!
Boczek: A bo ja se czkawki bolesnej dostałem i mnie pan Ferdek zalecił trzynaście godzin bez oddechu stać…
Ferdek: Nie kłam pan! Tylko o trzech mówiłem!
Boczek: To chyba coś se źle usłyszałem… I jak ja tak żem se wstrzymywał to aż żem usnął. I sna miałem takiego że mnie Paździoch butem komara na mordzie chciał ubić, ale go trafić nie mógł.
Halina: Ferdek! Czy ty jesteś normalny?! Przez te twoje durne pomysły, pan Boczek mógł się udusić!
Boczek: Ale pani Halinko. Pan Ferdek, mnie życie uratował. Bo ja żem wcześniej straszliwą czkawkę miał. A teraz se już jej nie mam. W mordę jeża.
Ferdek:
(znów widać, że jest smutny i nieswój) A tak, tak. Czkawka to straszne dziadostwo jest. Straszne…
(Ferdek z Haliną idą do mieszkanie)
Boczek: Dziadostwo, panie Ferdku powiadasz? „Dziadostwo”… Hihi „Dziadostwo”! Hihihihi
(zaczyna się skręcać ze śmiechu i znów dostaje czkawki)
scena IX
Salon Kiepskich, Ferdek i Halina siedzą we fotelach. Ferdek wyraźnie zestresowany, żywo opowiada Halinie, ta słucha z lekceważącym uśmiechem
Ferdek: I kurde ona nas się o kartę pszczółki Mai pyta, a my jej, że nie mamy. A ona nam wypierdzielać kazała. Kurde. I my ją jeszcze potem spotkaliśmy jeszcze na Lewelewela, na Zielińskiego i w „Małpce” nawet i na Lel...lelwa.
Halina:
(lekceważącym tonem) No niesamowicie ciekawe.
Ferdek: I ja się pytam: jak to kurde jest Halińcia możliwe?
Halina: Zasadniczo, to możliwość jest jedna: znowu chlałeś jakieś świństwo z Badurą i zwidów dostaliście!
Ferdek: Ale, ja ci od godziny tłumaczę Halinka, że my żeśmy nigdzie alkoholu nie mogli dostać, bo wszędzie Malinowska była! Chuchnę ci na dowód.
(chucha Halinie w twarz, tą skręca)
Halina: Ale jedzie… tylko wyjątkowo nie piwskiem i nie wódą. Kiedy ty zęby myłeś?
Ferdek: Halinka, nie zmieniaj tematu, proszę cię.
(słychać pukanie do drzwi) Otwarte!
(Wchodzą Paździochy w koszulkach i czapeczkach z logiem „Pod pijanym Marianem”)
Paździochowa: Dzień dobry. Nie przeszkadzamy?
Ferdek: Tak, przeszka…
(Halina mu przerywa)
Halina: Ależ skąd. Proszę, proszę wchodzić.
Paździochowa: My tu tylko na chwilę. Chcieliśmy zaprosić państwa na uroczyste otwarcie naszego nowego sklepu monopolowego „Pod pijanym Marianem”.
Paździoch: Głupia nazwa…
Paździochowa: Oj zamknij się Marian! Słyszeliśmy, że na naszym osiedlu ostatnio się dzieją jakieś nieprzyjemności w związku z różnymi sklepami, dlatego nasz przybytek otworzyliśmy przybytek na drugim końcu Wrocławia. Inauguracja odbędzie się dziś o godzinie 14:00 na ulicy Henryka Batuty 14b.
Paździoch: Obecność obowiązkowa!
Ferdek: Jeszcze czego… Tak daleko nie będę kurde chodził…
Paździochowa: Ale ma pan przystanek autobusowy 50 m od domu, a wysiada się na przystanku centralnie naprzeciwko naszego sklepiku. W zamian za fatygę oferujemy nad wyraz uprzejmą obsługę…
Paździoch: Jeszcze czego… Zapomnij, Helena!
Helena: A tutaj mamy dla pana specjalny podarunek. Karta stałego klienta, ze zniżką na Mocnego Fulla! Proszę bardzo.
(Wciska Ferdkowi kartę)
Ferdek:
(obrażony) Niech pani wsadzi tą karte temu swojemu pijanemu Mariankowi, nie powiem gdzie.
Paździoch: Wypraszam sobie. Dziś nie wypiłem ani grama alkoholu. Jeszcze.
Halina: Ferdek zachowuj się jełopie!
(Do Paździochów) Mąż tylko tak żartował, oczywiście zjawimy się na otwarciu.
Ferdek: Mów za siebie Halinka…
Paździochowa: No niestety, na nas już czas. Czekamy na państwa. Zwłaszcza na pana, panie Ferdku!
(Paździochy wychodzą, Paździoch szepcze coś na odchodne)
Halina: Ferdek! Co ci znowu odbiło?!
Ferdek: Ja nie mam zamiaru, do tych mendów do sklepu chodzić.
Halina:
(Po chwili namysłu) W sumie… To ja też nie czuję się przekonana. To jednak tylko monopolowy. Nie mogliby otworzyć sklepu z czymś bardziej praktycznym? Z obuwiem na przykład. Pan Marian kiedyś na bazarze sprzedawał bardzo eleganckie buty.
Ferdek: Nie wiem i gówno mnie to obchodzi. Ja tam i tak nie pójdę, bo mnie honor na to nie pozwala.
(dzwoni telefon, Halina odbiera)
Halina: Halo, Kiepska. Aha. Już podaję.
(podaje słuchawkę Ferdkowi) Do ciebie.
Ferdek: Halo… Kto mówi? Aaa… pan Kazimierz. Coo?! Już nałanczam. Tak, tak. Bez odbioru, no.
(odkłada słuchawkę) Halinka weź no Polsata włącz.
(Halina włącza telewizor.)
Telewizor ADEK, Program „Młode Rekiny Biznesu” W studio dwa fotele, na jednym siedzi redaktorka, drugi fotel pusty
Redaktorka: Witam serdecznie państwa ja. Czyli Anna Kasza-Manna w najnowszym odcinku programu „Młode Rekiny biznesu”. Dziś w naszym studiu gościmy postać nietuzinkową. Królową wrocławskich sklepików osiedlowych i dyskontów spożywczo-przemysłowych. Przed państwem: Zofia Malinowska!
(rozlegają się brawa, wchodzi Malinowska, kłania się i siada we fotelu) Dzień dobry pani Zofio.
Malinowska: Dobry, dobry.
Redaktorka: Czy to prawda, że stała się pani właścicielką wszystkich sklepików osiedlowych we Wrocławiu?
Malinowska: No prawie.
Redaktorka: A więc można powiedzieć, że ma pani monopol w tej branży na terenie całego miasta?
Malinowska: Monopol?! A gdzie? W życiu! Ja się brzydzę alkoholem i sklepami monopolowymi, pani redaktor. Moje hasło to „Moczymordą wstęp wzbroniony!”. Zwłaszcza, że dwóch takich meneli, od rana dziś mi dupe trują. I wińska, i piwska i wódy wołają oszczymury jedne.
Redaktor: Czy możemy poznać nazwiska, tych dwóch meneli?
Malinowska: Ależ oczywiście! Ferdynand Kiepski i Kazimierz Badura, dwóch największych pijusów i żuli we Wrocławiu, którym już nigdy w życiu grama alkoholu nie sprzedam!
(widok na salon, Halina patrzy z niedowierzaniem w telewizor, Ferdek oburzony)
Halina: Nie do wiary!
Ferdek: Wierzysz mi tera Halinka? Widzisz te małpę jedną, co mnie kalumniami obrzuca na wizji!
(telewizor ADEK)
Redaktorka: Słyszałam, że to nie koniec pani podbojów na rynku. Podobno od dziś jest pani również w posiadaniu dwóch koncernów spożywczych?
Malinowska: No tak, czego się głupio pyta? Jestem prezesem Bigla i Herfurta.
Redaktorka: Niesamowite! Doprawdy niesamowite! A czy może nam pani pani zdradzić jedną tajemnicę? Jakim cudem udało się pani przejąć tyle sklepów, w tak krótki czasie?
Malinowska: Normalnie, po ludzku. Wchodzę do sklepu, wołam właściciela, zasadzam mu kopa w dupę. O tak:
(prezentuje kopa na manekinie, takim jak od testów zderzeniowych aut) I sklep jest mój.
(widok na salon)
Ferdek: Widzisz wiedźmę? Ona chce swoimi technikami monoplistycznymi odebrać porządnym ludziom dostęp do produktów monopolistycznych. Jedno mnie tylko ciekawi. Jak on żyje, jak ona se już dawno nie żyła?
Halina: To na pewno da się jakoś racjonalnie wyjaśnić. Mi to grubym szwindlem śmierdzi… Wiem! Paździochy!
Ferdek: Co Paździochy?
Halina: To one za wszystkim stoją!
Ferdek: Jak to?
Halina: Nie wydaje ci się to dziwne, że wszystkie sklepy przejęła ta niby ”Malinowska”, a tu nagle Paździochy otwierają sobie sklep z alkoholem? Oni po prostu chcą mieć monopol na sklep monopolowy.
Ferdek: A to mendy jedne. Ale jak to możliwe, że Malinowska se tak nagle ożyła i sprzedaje we wszystkich sklepach?
Halina: Nie wiem. Może jakiegoś sobowtóra znaleźli? Albo i nawet kilka sobowtórów. Nie wydaje ci się podejrzane, że z całego osiedla najwygodniejszy dojazd autobusem do ich sklepu jest z naszej kamienicy? Badura też ma dobry dojazd, tylko z innego przystanka…
Ferdek: No żeby im było wygodniej, a nie mi!
Halina: Ferdek… Przecież oni mają samochód… I to dokładnie tej samej marki, co ty nam kiedyś przepiłeś…
Ferdek: Nie zmieniaj temata! Ale jaki jest sens zarabiać na takich biedakach jak ja lub Badura?
Halina: Bo takich jest wielu… I wiesz… Ziarnko do ziarnka…
Ferdek: No ale czemu ten sobowtór jest akurat Malinowskiej?
Halina: Nie wiem. Może dlatego, że co piąta baba w dolnośląskim wygląda jak ona, a co trzecia jest tak samo pyskata?
Ferdek: Wiesz co Halińcia? Jak tak się na ciebie teraz patrzę, to ty możesz mieć rację.
Halina: Wiesz co, jełopie…
Ferdek: I ja w tej chwili pędzę do prezesa Kozłowskiego, aby coś z tym zaradził. Nie będą mi tu Paździochy sklepów monopolowych monopolizować!
(wychodzi)
scena X
Bogato wyposażony korytarz w domu Kozłowskiego, na jednym z luksusowych krzesełek ustawionych pod ścianą siedzi Badura
Badura: Witam ponownie panie Ferdku. Co pana sprowadza w prezesa skromne progi? A coś pan taki blady?
Ferdek:
(rzeczywiście blady jak ściana) Panie, szczerze? Bo mnie się piwa chce. Ja już taki słaby jestem z jego niedoboru, że se chyba klapne bo zemdleję.
(siada obok Badury)
Badura: Panie, a zobacz pan jak mnie się ręce trzęsą.
(pokazuje trzęsące ręce) To przez niedobór alkoholu w organizmie. Czy wiesz pan, że zdrowy człowiek to powinien mieć co najmniej 1,2 promila alkoholu we krwi? Staśkowi i Bocianowi jak do 0,6 spadło to takiej gorączki i dreszczy podostawali, że musieli zostać w domu. Na złomie w sensie. A pan, w jakiej pan sprawie żeś przyszedł?
Ferdek: W sprawie Paździochów.
Badura: Pan też? To w takim razie wejdziemy razem.
Ferdek: To pan już wie co te mendy kombinują?
Badura: Panie, całe osiedle huczy od tego, że sklep monopolowy otworzyły, a za ś.p. nieodżałowaną Malinowską, którą żeśmy niesłusznie oczernili pośmiertnie, sobowtóra podłożyły, żeby przejmował wszystkie sklepy na okolicy, i w nich alkoholu nie sprzedawał, żeby ludzie u nich kupowały. Przecież to na kilometr śmierdzi szwindlem.
Ferdek: A pan wiesz, że ja z małżonką do podobnych wniosków, żeśmy doszli.
(Od prezesa ze salonu wychodzi zapłakany, z zabandażowaną głową, i ręką w temblaku: Jasiu- właściciel sklepu „U Jasia””
głos Kozłowskiego: Proszę wchodzić! Następny.
Ferdek: O pan Jasiu! A czemu pan płaczesz? Kto tak pana załatwił?
Jasiu: Malinowska mnie wykopała ze sklepu i moją posadę zajęła!
Badura: Ale jak to wykopała?
Jasiu: Normalnie, kopa mi w dupę zasadziła. Sklep zamknąłem, liczę sobie na zapleczu utarg dzienny a ona nagle jakimś cudem drzwi sobie otworzyła, stanęła za ladą i mnie woła, to ja tam poszedłem. Patrzę- Malinowska i jej mówię: „Myślałem że pani nie żyje”. A ona mi na to: „Gówno mnie obchodzi co myślisz! Łamaniec jest już mój, teraz pora na ciebie kanalio!”. I mi takiego kopa zasadziła w zadek, że aż przez drzwi na drugą stronę ulicy wyleciałem. Głowa poobijana i ręka złamana. Oj… jak boli! Ojjj, jak boli!
Głos Kozłowskiego: No wchodzicie czy nie, kurka wódka?!
Badura: Pan wybaczy panie Jasiu, ale my musimy do pana Kozłowskiego.
(Ferdek i Badura wchodzą do salonu Kozłowskiego, ten siedzi nieogolony we fotelu i w dresie i bawi się puszką po „Mocnym Fullu”)
Ferdek: Dzień dobry panie prezesie.
Kozłowski: O co chodzi? A zresztą, nie mów pan do mnie „prezesie”.
Ferdek: O Paździochów się rozchodzi. A dlaczego mam do pana prezesa, nie mówić już „panie prezesie”?
Kozłowski: Bo już nie jestem żadnym panem prezesem! Kurka wódka.
Badura: Że się tak ośmielę spytać: skąd pan ma tą puszeczkę po piwie i dlaczego pan już nie jest panem prezesem?
Kozłowski: U Paździochów piwo kupiłem. Otwarcie sklepu było, może godzinę temu. A prezesem nie jestem bo mnie Malinowska wykopała ze stołka! Normalnie mamy zebranie walne rady osiedla, a ona sobie wchodzi jak gdyby nigdy nic, staje za mną i mi takiego kopa w dupsko zasadza, że ja z tym stołkiem przez okno wyleciałem! A z niej nowego prezesa rady osiedla zrobili i radnego miejskiego. Dobrze, że za oknem oczko wodne było, to chociaż sobie gęby nie poobdzierałem. A wiecie co oni z nią tam jeszcze uchwalili? Zakaz pojawiania się w miejscach publicznych w godzinach od 6:00 do 22:00 marginesu społecznego, czyli pana i pana!
(wskazuje na nich palcem)
Ferdek: Panie, nie obrażaj pan dobre! Ja sobie wypraszam!
Kozłowski: Ale to przecież nie są moje słowa, tylko Malinowskiej. Zresztą, ja jako bezrobotny, też teraz do tego marginesu niestety należę.
Ferdek: A mówili coś jeszcze na tym zebraniu?
Kozłowski: Jak uciekałem, to usłyszałem tylko jak Malinowska mówiła coś o jakimś nowym Parlamencie za kilka miesięcy, ale o co dokładnie chodzi, to nie wiem…
Badura: Panie eks-prezezesie, to wcale Malinowska nie była, tylko jej sobowtór na usługach Paździochów.
Ferdek: No bo one chcą mieć monopola na sklepa momopolowego i chcą się na nas uczciwych ludziach dorobić, a tą ich niby Malinowską wykorzystać do przejmowania władzy i upodlenia prostego człowieka!
Badura: I co robić panie preze… znaczy się panie eks-prezesie.
Kozłowski:
(Myśli chwilę) Należy zakończyć ten zbrodniczy proceder, naprawić dobre imię pani Malinowskiej i… nakopać Paździochom do dupy!
Scena XI
(chodnik miejski, blady jak ściana Ferdek, Badura z drgawkami i ledwo żywy Kozłowski maszeruję do sklepu Paździochów)
Kozłowski: Panowie… Ja nie dam rady. Nie mam siły… Muszę się napić wódki bo zemdleję!
Ferdek: Wstawaj pan, nie ma poddawania, to jest wojna!
(Dwóch strażników miejskich obserwuje sytuację, za nimi na słupie wisi plakat „Uwaga na margines społeczny! Akcja odżulania miasta.” ze zdjęciami Ferdka, Badury, Boczka, Kozłowkiego, Waldka, Staśka i Bociana)
Strażnik miejski I: Ej, Mieciu. Czy to przypadkiem nie jest margines społeczny?
Strażnik miejski II:
(spogląda na plakat za nimi) Ewidentny margines! Łapiemy ich.
Strażnik miejski I: Halo! Panowie!
(Ferdek, Badura i Kozłowski zaczynają uciekać przed strażnikami, Kozłowski jednak dostaje zadyszki i kolki, zatrzymuje się)
Kozłowski: Biegnijcie dalej, sami. Ja nie mam już siły, kurka wódka. Pikawa mi zaraz siądzie.
Ferdek: Ale, przecie pana do ciupy wsadzą!
Kozłowski: Poświęcę się i zatrzymam ich. A wy, biegnijcie nakopać Paździochom od siebie i ode mnie!
(Ferdek z Badurą uciekają, Kozłowskiego łapią strażnicy)
Scena XII
(sklep „Pod pijanym Marianem”, Badura z delirką i blady, słaby Ferdek chcą wejść do środka, ale spotykają przed drzwiami Boczka, który właśnie wychodzi z zieloną puszką „Słabego Fulla”)
Boczek: Ooo… Panowie sąsiady! Jak tam zdrówko? Chyba słabo, bo coś żeśta takie niewyraźne.
Ferdek: Panie, nie interesuj się pan! A zresztą pan jesteś świnia, zdrajca, menda i gnida do tego!
Boczek: Panie, co ja żem panu zrobił, że mnie pan tak przezywasz? W mordę jeża!
Ferdek: Bo pan zakupy i tych mendów robisz! A one chcą mieć sklep alkoholowy do siebie tylko i ceny windować i uczciwym ludziom życie uprzykrzać! A jeszcze do tego… oj… ojej
(słabnie, zaczyna mu się kołować w głowie i podpiera się o ścianę)
Badura: Panie, daj mu pan tego piwa!
(Boczek próbuje napoić omdlałego Ferdka piwem, ale całego go polewa, ten się jednak oblizuje i odżywa, po czym spluwa na ziemię)
Ferdek: Tfuu, panie co to za gówno mi pan lejesz?!
Boczek: No piwo bezalkoholowe „Słaby Full”. Skuteczne we zwalczaniu czkawki. I tanie, tylko 3 złote. A co, niedobre?
Ferdek: W życiu mi pan tego dziadostwa na oczy nie pokazuj!
(wchodzi z Badurą do sklepu)
Boczek: Dziadostwo?
(zaczyna się chichrać) Hihi. „Dziadostwa” Hihihihihi (czka)
SCENA XIII
(Wnętrze sklepu Paździochów wszystkie półki zastawione Mocnym Fullem w butelkach, Za ladą stoi Helena. Paździoch siedzi w kącie przy niewielkich stosikach monet, liczy na kalkulatorze i zapisuje coś w notesie)
Paździochowa: Witamy panów. Co podać?
Ferdek: Jeszcze się pani pyta co podać?! Ja żem przyszłem wam nakopać do…
(rozgląda się po sklepie, uśmiecha się szeroko na widok piwa) do… do…
Paździochowa: No do czego?!
Ferdek: Do… do… dobre to piwko?
Paździoch: Najlepsze. Gówna bym nie sprzedawał.
Ferdek: A po ile?
Paździochowa: Po złoty pięćdziesiąt.
Badura: A wino leśne?
Paździoch: U nas wszystko jest po 1.50zł.
Ferdek: A co to tak tanio?
Paździoch: Możesz pan płacić po 20zł, skoro panu za tanio.
Paździochowa: Zamknij się Marian! Po prostu dla naszych znajomych i przyjaciół mamy specjalną zniżkę. Co więcej może pan u nas zwracać butelki. Kaucja wynosi 50gr. Więc ostateczna cena piwa lub wina to tylko symboliczna złotówka!
Ferdek: Panie Badura? Masz pan może to nasze 150 złotych?
Badura: Mam
(wyciąga banknoty 100zł i 50zł). Poproszę w takim razie dwa wina leśne.
(Paździochowa wyciąga je spod lady)
Ferdek:
(Zabiera Badurze pieniądze i kładzie je na ladzie) A za resztę, Mocnego Fulla!
Scena XIV
(dalej sklep u Paździochów, zrelaksowany Badura popija winko a energiczny Ferdek z rumieńcami na twarzy- piwo. Obydwaj stoją przy wózkach sklepowych pełnych butelek Mocnego Fulla)
Ferdek: Dziękujemy serdecznie miłym sąsiadom!
Paździochowa: Polecamy się na przyszłość. Tylko uważajcie panowie na straż miejską. Oni ostatnio polują na smakoszy trunków nisko i wysokoprocentowych.
Paździoch: Czyli moczymordów! Nazywajmy rzeczy po imieniu, Helena.
Paździochowa: Nie słuchajcie go. Marian na starość zrobił się bardzo zgryźliwy. Ale mam dla panów maski, które uniemożliwią rozpoznanie was przez osoby niepowołane.
Paździoch: One kosztują po 60 groszy!
Paździochowa: Nie przesadzaj Marian. Dajmy im je w gratisie, na zachęte.
Paździoch: 50 groszy!
Badura: Ale my już grosza nawet przy dupie nie mamy.
Paździochowa: To wpiszę was na zeszyt.
Paździoch: Żadnego wpisywania na kreskę!
Ferdek: Mam pomysła! Butelka zwrotna 50gr, może być?
(podaje Paździochowej butelkę po właśnie wypitym piwie) Dawaj pan swoją butelkę.
(zabiera od ust wino Badurze)
Badura: Ale ja jeszcze nie wypiłem!
Ferdek: A to nie szkodzi.
(sam dopija resztę i daje pustą butelkę Paździochowej, ta wydaje im jakieś maski, Ferdek z Badurą, biorą po jednej) Do widzenia pani Helenko! Z pani jest święta kobita, co zawsze da bliźniemu na zeszyta!
(wychodzi z Badurą)
Scena XV
(Badura w masce Kubusia Puchatka i Ferdek w masce Prosiaczka idą chodnikiem i pchają wózki z piwem)
Ferdek: Wie pan co panie Kazimierzu, te Paździochy to jednak bardzo porządne ludzie są.
Badura: Dlaczego pan tak uważa?
Ferdek: No jak to dlaczego? Przecież u nich alkohole po 1,50zł są! I jeszcze butelki zwrotne po 50gr!
Badura: Ja myślę, że jednak źle zrobiliśmy że im nie nakopaliśmy.
Ferdek: No panie Kazimierzu…. Przecież takie ludzie to skarby są! Ja to myśle że oni to najęli tą niby Malinowską, żeby wykurzyć konkurencję, żeby się nam odwdzięczyć za lata krzywd i upodleń ze strony Paździocha.
Badura: Ja jednak mam wątpliwości, co do szczerości ich intencji. I to wino to mi spleśniałą zupą owocową zalatuje. A piwo to też jakieś takie bez smaku.
Ferdek: Bo pan na głodzie jesteś. Jak pan nadrobisz zaległości, i się panu poziom alkoholu w organizmie unormuje to będzie smakować jak wcześniej. I wie pan co? Zamierzam do nich uczęszczać codziennie!
Scena XVI
kilka dni później, sklep Paździochów Ferdek stoi przed a Paździochowa za ladą
Paździochowa: To co zawsze?
Ferdek: Tak, tak.
(Helena stawia 5 butelek) A tu jeszcze pięć buteleczków mam.
(wyciąga puste butelki po piwie)
Paździochowa: Ale kaucja od dziś 35 gr za butelkę. Niestety szkło potaniało.
Ferdek:
(Robi lekko niepocieszoną minę) No dobra...
Paździochowa: To będzie 6,75zł.
Ferdek: Aż tyle?
Paździochowa: Piwo już po 1,70zł. Niestety napoje alkoholowe podrożały.
Ferdek: Znowu?
(kręci nosem i drapie się po głowie) No, trudno się mówi. Takie prawo rynku.
(pakuje piwo do torby) A i jeszcze jedna maska by mi się przydała, bo tamtego prosiaka to mi Boczek podpierdzielił.
(Paździochowa daje mu maskę teletubisia) O kurde! Jaki fajny ufok!
Paździochowa: Teraz do zapłaty będzie 7,50zł.
Ferdek:
(płaci) To do jutra, pani sąsiadko!
Paździochowa:
(szeroko się uśmiecha) Do jutra, panie sąsiedzie!
(Ferdek wychodzi, Helenie schodzi uśmiech twarzy, która przybiera wyraz pogardy) Kretyn...
( przechodzi do zaplecza, gdzie Marian rozlewa jedną puszkę Mocnego Fulla do kilku butelek, a następnie je dopełnia wodą gazowaną., Helena nakleja na nie etykietki „Mocny Full”
Paździochowa: Nie wiem czy to był dobry pomysł, Marian…
Paździoch: Przecie regularnie przychodzi i kupuje.
Paździochowa: A jak się zorientuje?
Paździoch: Że chrzcimy?
Paździochowa: Marian! Ja przecież nie o tym jełopie!
Paździoch: A o kim?
(słychać otwarcie drzwi i dźwięk dzwoneczka nad nimi)
Paździochowa: Poczekaj, jakiś klient…
(przechodzi z zaplecza za ladę i blednieje) Ooooo….
Malinowska: Na innych osiedlach już skończyłam! Teraz czas na was!
Koniec
Wyprodukowano dla Pabfer sp. z o.o.