Po dłuższej nieobecności na forum zamieszczam scenariusz, który niedawno stworzyłem w oparciu o swój własny pomysł, który kiedyś zamieściłem w temacie "Pomysł na nowe odcinki".
[center]
Gospodarz domu
Scena 1[/center]
Salon u Kiepskich. Ferdek wyleguje się w fotelu ucinając sobie drzemkę, po chwili do pomieszczenia wbiega Halinka wracająca z dyżuru.
Halina: Ferdziu, Ferdziu, budź się natychmiast, Ferdziu.
Ferdek: Co jest Halinka, co tak żeś wpadła jak oparzona?
Halina: Mam ci do zakomunikowania bardzo ważną rzecz. Ale pierw ściągnij te nogi ze stołu (
Krzywo patrzy)
Ferdek: Halińcia, ja musiałem te nogi tak wyżej umieścić żeby krążenie usprawnić, prawda, bo mnie akurat rozboleli właśnie.
Halina: Ta, ciekawa jestem od czego?
Ferdek: Jak to od czego, po ciężkim całodniowym myśleniu o robocie mnie tak rozboleli.
Halina: O widzisz Ferdziu, ja właśnie w tej sprawie. Akurat ten problem jest już poza tobą.
Ferdek: Nie rozumie Halinka, co ty chcesz mi przekazać tą metamforą?
Halina: Bardzo jasny i klarowny komunikat. Wyobraź sobie, że przed chwilą, wracając z dyżuru spotkałam na parterze prezesa Kozłowskiego, który wychodził właśnie od Malinowskiego spod jedynki.
Ferdek: Aaa, od tego kretyna, ale zasadniczo co mnie to gówno obchodzi Halinka?
Halina: No właśnie niekoniecznie gówno, ale do tego zaraz dojdziemy. Otóż Kozłowski przyszedł do Malinowskiego…
Ferdekprzerywa) Halińcia, czy ty mnie musisz męczyć takiemi historyjkami? To normalne, życie na osiedlu kołem się toczy, przecie Kozłowski i do mnie nieraz zajrzy towarzysko, a pewno tamten mu wódke postawił.
Halina: Ferdek, dla twojego dobra lepiej daj mi skończyć. A wizyta nie miała charakteru towarzyskiego, tylko administracyjny, jełopie. Prezes Kozłowski przyszedł na okresową wizytację kamienicy żeby sprawdzić, jak Malinowski, jako dozorca, radzi sobie w swoim miejscu pracy.
Ferdek: Łooo, Halinka, to to ja mogę ci jeszcze lepiej jak Kozłowski ocenić, bo ja to obserwuję dzień i noc – przecie tu jest regularny burdel i nagnojone wszędzie po kolana.
Halina: Spokojnie Ferdziu, nie wyprzedzaj faktów, niedługo będziesz miał okazję się wykazać.
Ferdek: A że niby w czym?
Halina: To bardzo proste – zajmiesz miejsce Malinowskiego.
Ferdek: Yyy nie rozumiem, powtórz!
Halina: Okazało się, że z powodu rażących zaniedbań w miejscu pracy został on dyscyplinarnie zwolniony przez Kozłowskiego ze stanowiska dozorcy naszej kamienicy. W tej sytuacji ułatwiłam prezesowi zadanie i natychmiast podsunęłam mu twoją kandydaturę na ten etat.
Ferdek: Halinka, ja nie wierzę własnym uszom, co ty ze mnie chcesz zrobić?
Halina: Chcę cię wreszcie uczynić człowiekiem pracy ty nierobie od 30 lat! I nawet nie próbuj się stawiać, bo wiesz co zrobię. A teraz idę zająć się swoją robotą.
Halina wstaje i wychodzi do kuchni.
Ferdek: (
do siebie) A dupa tam, przecie Kozłowski i tak mnie nie zatrudni, nie zrobi mi tego po tylu latach znajomości.
Mimo wszystko lekko przerażony Ferdek rozmyśla jeszcze przez chwilę siedząc w fotelu, po czym podnosi się i idzie oddać się swojej ulubionej czynności, idealnej w trudnych chwilach życiowych.
[center]
Scena 2[/center]
Korytarz. Ferdek zmierza w kierunku kibla. Wychodzi zeń Arnold Boczek.
Boczek: Aaa uszanowanko panie Ferdku, a gdzie to se pan tak popylasz prędziuchno?
Ferdek: Właśnie tam, gdzie żeś pan przed chwilą niestety przebywał. I obawiam się, czy po czymś takim będę w stanie tam wytrzymać.
Boczek: Panie, nie obrażaj pan, bo tak się składa, że ja dzisiaj akurat nie mam obstrukcji bolesnej.
Ferdek: Taa, a co, żeś się pan na dietę bezglutową przerzucił czy co?
Boczek: Jaka tam dieta panie, koniec miesiąca idzie, w portfelu już kurz się zbiera, to ja już panie na samych resztkach jadę co mnie zostali, bo już nawet kapuśniak na świńskim ryju żem opędzlował do samego końca.
Ferdek: A no widzisz Pan, każden jeden ma swoje problemy.
Boczek: A to pan panie Ferdku jakiego masz problema na ten przykład?
Ferdek: A dajże pan spokój, szkoda nawet mówić. Ale jedno panu powiem: ciesz się pan, że pan nie musisz stawać przed takimi dylemantami, jako ja staję, o. Bo teraz panie to ja żem jest w takiej sytuacji że ani w te, ani we wte. Do widzenia panu.
Ferdek chowa się do kibla, Boczek wraca do siebie na górę.
[center]
Scena 3[/center]
Wieczór, sypialnia Kiepskich. Ferdek rozmawia z Halinką w pościeli przy zapalonej lampce.
Ferdek: Halińcia, powiedz mnie, jak ty sobie to w ogóle wyobrażasz?
Halina: A nie wiem o czym mówisz kochany.
Ferdek: Nie zbywaj mnie, Halinka. Ty dobrze wiesz, do czego ja piję. Jak to jest możliwe, że ty człowieka z takimi aspirancjami jak ja chcesz zdegradować do roli ciecia osiedlowego?
Halina: Ferduś nie ciecia, tylko dozorcy, albo jeszcze ładniej - gospodarza domu – naszego domu zresztą.
Ferdek: Halinka ty mnie nie czaruj, ty mnie lepiej powiedz, jak ja sąsiadom naszym długoletnim w oczy spojrzę?!
Halina: No wiesz Ferdek, ja cię zapewniam, że jak oni zobaczą cię uczciwie pracującego i dbającego o nasze wspólne dobro to na pewno zyskasz uznanie w ich oczach.
Ferdek: Halinka, opamiętaj że ty się. Przecie oni mi będą po złości jeszcze więcej gnoić niż Malinowskiemu, a zwłaszcza ta menda Paździoch jak się dowie. Ja utonę po uszy w gównie osiedlowym, Halinka!
Halina: Ferdziu, nie dramatyzuj, bo ja tobie przypominam, że ty już jesteś stary cap i pora najwyższa już wyjść z tej domowej piaskownicy. Albo przyjmujesz tę robotę od Kozłowskiego z otwartymi rękami, albo ja cię wydupcam za drzwi. Apropo, jutro masz umówione z nim oficjalne spotkanie na którym objaśni ci co i jak.
Ferdek: A niby gdzie?
Halina: Jak to gdzie, u Stasia, przecież wy tam zawsze najlepiej się dogadujecie w każdej sprawie. Dobranoc.
Ferdek obraca się na bok zniesmaczony.
[center]
Scena 4[/center]
Następny dzień. Sklep osiedlowy u Stasia. Kozłowski siedzi już z puszką piwa w ręku, na stoliku leży teczka z dokumentami. Nadchodzi Ferdek, Kozłowski wita go donośnie już z daleka.
Kozłowski: A dzień dobry panie Ferdeczku, właśnie na pana czekam, siadaj se pan na dupie wygodnie.
Ferdek: Witam panie Prezesie.
Kozłowski: I co Panie Ferdku, właściwy człowiek na właściwym miejscu! Zaczynamy współpracę. Pańska żona zarekomendowała mi pańską kandydaturę na stanowisko nowego dozorcy. A ja, z sympatii do pani Halinki i do pana oczywiście, odmówić nie mogłem. No bo kto lepiej zna i zatroszczy się o nasze osiedle niż Pan?
Ferdek: No tak panie Prezesie, ale widzisz Pan…
Kozłowski: Panie nie żadne ale, tylko ale...alleluja i do przodu! Zabrałem ze sobą od razu papiery, umowę, to załatwimy rzecz formalnie.
Ferdek: Panie Prezesie bo rozchodzi się o to….
Kozłowski: Nie martw się pan, zus będą płacić, a i urlop ustawowo pan dostaniesz, to w jakim ciepłym miejscu dupe pan wygrzejesz, kurka wódka. (
śmiech Prezesa, Ferdek osowiały)
Masz Pan tutaj listę obowiązków co gdzie i jak, sprzęt służbowy przekazałem pani Halince, ma panu wydać osobiście. No, to ja wpadnę później, bo teraz musze lecieć na posiedzenie zarządu, co by mnie te barany nie przegłosowały. Trzymaj się pan!.
Ferdek: Uszanowanie panie Prezesie.
(
po chwili, gdy Prezes już wyszedł, Ferdek do siebie) Dziadu jeden zdradziecki! Ten kapitalizm to już całkiem ludziom we łbach zamącił, muszę się napić, bo nie strzymię!
[center]
Scena 5[/center]
Salon Kiepskich. Ferdek wchodzi i zastaje Halinkę podczas prasowania.
Ferdek: Halinka! Jak ty mogłaś tak postąpić, ty żeś już wszystko za moimi plecami pozałatwiała i ciemne układy z Kozłowskim żeś zawarła na moją zgubę!
Halina: Tylko nie tym tonem mój drogi. Musiałam postawić cię przed faktem dokonanym, bo niestety, od 30 lat nie mogę liczyć na jakikolwiek przejaw inicjatywy z twojej strony.
Ferdek: A co ty tam za łachy prasujesz Halinka, dla kogo to?
Halina: Dla ciebie, przygotowuję ubranie robocze. Koszula i cieplutka fufajka, żebyś nie zmarzł przy zamiataniu podwórka. A tam w korytarzu pod lustrem stoją walony, zaraz w nie wskoczysz i będzie komplet.
Ferdek: Halinka w życiu, ja się nie pokażę w tym stroju publicznie sąsiadom moim najbliższym!
Halina: Ferdziu, nie oponuj, bo i tak nic nie wskórasz. Jeśli chcesz, możesz się pokazać w garniturze, ale to już u adwokata. A teraz szybciutko do spania, bo musisz spać, żeby jutro raniutko wstać i wystawić kubły ze śmieciami, bo przyjadą odebrać. Jutro twój wielki dzień Ferduś, inauguracyjny!
Ferdekdo siebie) Nie no, ja tego nie wytrzymię! Żeby mnie tylko jutro ta menda nie nakryła na dzień dobry.
[center]
Scena 6[/center]
6:00 rano. Ferdek mknie przez korytarz, niestety zrządzeniem losu z kibla wychodzi nie kto inny, jak Marian Janusz Paździoch w szlafroku.
Paździoch: Ooo, dzień dobry panie Ferdku! A gdzie to pan o tak wczesnej porze zaiwaniasz w ubraniu, czyżbyś Pan chciał być pierwszy w kolejce do Stasia? (
szyderczy śmiech Paździocha)
Ferdek: Panie Paździoch, nie interesuj się pan moją poranną aktywnością, przewietrzyć się idę, bo co, nie wolno?
Paździoch: No wie Pan, jestem szczerze zdziwiony, bo odkąd pamiętam, to o tej porze to zawsze żeś się pan dopiero na drugi bok przekręcał.
Ferdek: Panie, bo ja w odróżnieniu od Pana to se lubię czasem cos zmienić we życiu i żem właśnie podjął taką aktywność, że se idę. A pan to se już lepiej idź do siebie.
Paździoch: A co Pan tam trzymasz za plecami? Co to, miotła? Zamierzasz Pan robić sąsiedzie za stracha na wróble na placu zabaw dziecinnych, czy jak?
Ferdek: Nie dowcipkuj Pan, bo pierw to ja mogę wypróbować tę miotłę na Pańskiej małpiej czaszce łysej.
Paździoch: Sąsiedzie, darujmy sobie te złośliwości i powiedzmy sobie szczerze. Wiem o wszystkim. Wczoraj rozmawiałem z prezesem Kozłowskim i przedstawił mi nowe wieści z życia osiedla.
Ferdek: (
do siebie) O żesz kurde, a to gnida, już sam wygadał.
Paździoch: Zapewne to musi być spełnienie Pańskich najskrytszych ambicji – po tylu latach bezrobocia staniesz się pan człowiekiem dobrej roboty. Ferdynand Kiepski, Gospodarz domu – to brzmi dumnie!
Ferdek: A zasadził Panu ktoś kiedyś takiego porannego kopa w dupę na przebudzenie?
Paździoch: Panie Ferdku, ja mogę teraz z pełnym spokojem wrócić jeszcze pod kołderkę bo wiem, że nad naszym osiedlem czuwa najwłaściwszy człowiek na tym miejscu. Do widzenia!
Ferdek: Menda!!!
[center]
Scena 7[/center]
Podwórko. Ferdek idzie po kubły ze śmieciami, spotyka Boczka.
Boczek: Kogo moje oczy widzą, pan Ferdek o tej porze na nogach?!
Ferdek: A co, nie interesuj się pan, odejdź pan stąd
Boczek: Panie, ja żem se jeszcze nie wyrzucił wszystkiego, bo ja Panie zawsze jak se z rana do rzeźni ide to se pierw śmieci wyniese.
Ferdek: No widze, ileś pan tego wyprodukował, to chyba z całego tygodnia?
Boczek: Panie, to z wczoraj tylko, bo to po produktach żywnościowych wszystko!
Ferdek: Pan to jesteś jednak świnia żarłoczna ponad miarę
Boczek: Panie, ja se za swoje żrę, bo mogie. A pan tak formalnie to co tutaj robisz ze tymi śmiećmi?
Ferdek: Gówno to pana obchodzi, ja se tylko wykonuję takie drobne robótki co mnie prezes Kozłowski powierzył…..
Boczek: Aaaa to ja już tera rozumiem, to Pan żeś zastąpił dozorcę Malinowskiego.
Ferdek: Panie to tylko tymczasowo, sezonowo można powiedzieć.
Boczek: To jak już żeś Pan jest tym gospodarzem, to może byś Pan zajrzał tam do kibla na moim piętrze i posprzątał, to może i bym zaczął nawet korzystać z niego! (
chichot Boczka)
Ferdek: (
do oddalającego się Boczka) Won stąd, ty śmieciarzu zasrany jeden! Śmieci naprodukować to każden jeden potrafi, ale uprzątnąć ich to już nie ma komu. A pierdziele to wszystko, to nie na moje nerwy.
Ferdek wraca do kamienicy.
[center]
Scena 8[/center]
Salon Kiepskich. Ferdek włącza telewizor.
Redaktorka: Dzień dobry Państwu, Kazimiera Sponiewierała, zapraszam na prognozę pogody. W najbliższych dniach we Wrocławiu przewidujemy kumulację wyżu z niżem, objawiającą się intensywnymi opadami i porywistym wiatrem. Radzimy nie wychodzić bez potrzeby na zewnątrz i nie kręcić się jak to gówno w przerębli, gdyż każde ponadnormatywne wyjście z domu może skończyć się uszczerbkiem na życiu lub zdrowiu.
Ferdek: No i gitara, wreszcie jakieś dobre wieści. Natura sama sobie poradzi ze sprzątaniem bez mojej pomocy. Najpierw deszczyk spadnie na podwóreczko i se wszystko zmoczy żeby się nie kurzyło, a potem wiatr wszystko zmiecie i szlus. Siły przyrody w służbie człowieka!
[center]
Scena 9[/center]
Podwórko, okolice trzepaka. Wszędzie porozrzucane wszelkiej maści śmieci z przewróconego śmietnika, liście z drzew i inne farfocle. Prezes Kozłowski robi pierwszy obchód od czasu zatrudnienia Ferdka.
Kozłowski: Coś podobnego, a ja mu tak zaufałem. Panie Ferdku, gdzie żeś Pan jest, karwasz twarz?!
Po chwili Kozłowski zauważa głowę wychylającą się ponad ogrodzenie. Podchodzi bliżej i nie wierzy własnym oczom.
Kozłowski: Panie Ferdku, co Pan wyprawiasz do jasnej cholery!? Wszędzie niesamowicie nasyfione, a pan siedzisz sobie na murku w godzinach pracy i piwsko doisz?
Ferdek: (
mocno podchmielony) Panie prezesie, jaa byym chciał Panu taką prawdę wyznać, że Panie nie warto się męczyć. Bo to Panie wszystko się w kółko kręci jak we tej pralce. Ja se dzisiaj zamiotę, a jutro znów będzie nagnojone. Lepiej oddać przyrodzie jej los w jej własne, spracowane tak jak moje, ręce. Ona sama se poradzi i w odpowiednim czasie wszystko uprzątnie i nas też, hyyyh, zresztą.
Kozłowski: Panie Ferdku, w tym momencie jestem zmuszony czynić swoją powinność i wydupcyć pana na zbity ryj dlatego, że pan żeś nie czynił swojej powinności. A pani Halince będziesz się musial pan sam wytłumaczyć, ja nie będę mogl jej w oczy spojrzeć. Żegnam pana.
[center]
Scena 10[/center]
Salon Kiepskich. Halina dyskutuje z Ferdkiem na temat straconej roboty.
Halina: Pięknie, jełopie, po raz kolejny popisałeś się. Taką szansę i to od prezesa Kozłowskiego zmarnować, jełopie durnowaty! A ja musiałam świecić oczami w spółdzielni! Ale skoro ty nie chciałeś, to ja teraz zrobię własne porządki. Jutro punkt 12 u adwokata, rozumiesz?!
Ferdek: Ale co ty mnie Halińcia obwiniasz, ja żem nie miał odpowiednich warunków do pracy. Z przyrodą jeszcze nikt nie wygrał Halinka. A co tam na podwórku takie hałasy?
Halina: Jak to co, pewno Kozłowski już nowego dozorcę znalazł, porządnego, a nie moczymordę ostatnią, to i robota wre!
Ferdek: Wiesz co, ja se tam zerkne przez okno.
Ferdek wstaje i wygląda przez okno. Na podwórku widzi znajomą sylwetkę krzątającą się przy śmietniku, w stroju dozorcy.
Ferdek: O żesz kurde, panie Badura, to Pan żeś jest?
Badura: A no, szczęść Boże pan Ferdek, kurka go mać!
Ferdek: A co pan tam wyczyniasz?
Badura: A no sprzątam se, bo mnie prezes Kozłowski zatrudnił na okres próbny!
Ferdek: Jak to pana, przecie pan nie masz żadnych kwalifikacji w tym kierunku!
Badura: Panie, sprzątać to każden jeden może, trochę lepiej lub trochę gorzej.
Ferdek wytęża wzrok, dostrzega coś podejrzanego.
Ferdek: Zaraz, panie Badura, a gdzie jest trzepak?! Wczoraj jeszcze stał?
Badura: A no żem se go uprzątnął, na złom panie.
Ferdek: O żesz kurde złodzieju jeden! Oddawaj pan własność lokatorską! Pan sprzątasz nie to, co pan powinieneś!
Badura: Panie, a jaka to dla Pana różnica? Ważne, żeby porządek był, kurka go mać!
[center]
KONIEC[/center]