Powracam sobie bez zapowiedzi, a bo mogę.
Z powodu wirusa, aby nie obciążać serwerów, wrzucam nowy odcinek w formacie SD. Wybaczcie.
S03E07 - Pół litra literatury
Opis: Ferdkowi doskwiera brak funduszy na alkohol. Także jego sąsiedzi nie mają najmniejszego zamiaru udzielać mu bardzo długoterminowych pożyczek. Jednak szybko przychodzi olśnienie - spory zapas alkoholu w postaci wódki czeka w wydrążonych książkach znajdujących się w meblościance. Kiepski zaczyna spożywać znajdującą się w literaturze wódkę, nieświadomy, że wraz z nią wchłonie zawartość książek…
Obsada:
Ferdek - Andrzej Grabowski
Halina - Marzena Kipiel-Sztuka
Paździoch - Ryszard Kotys
Boczek - Dariusz Gnatowski
Janusz - Sławomir Szczęśniak
Gościnnie występują:
Kozłowski - Andrzej Gałła
Doktor - Piotr Gąsowski
Włosak - Waldemar Barwiński
Redaktorka - Beata Rakowska
SCENA I
Piwnica. Ferdek przeczesuje graty i pudła, rozpaczliwie czegoś poszukując. W końcu wyciąga stary, zakurzony album. Do piwnicy wchodzi Boczek.
Boczek: Szczęść Boże, panie Ferdku!
Ferdek: Dobry, panie Boczek.
Boczek: Panie, a co se pan tam masz?
Ferdek: A nic, wie pan, pamiątkie rodzinne se znalazłem, chciałem se poczytać, panie.
Boczek: W mordę jeża… Pokaż pan to!
Ferdek: Coś pan, zwariował? Przecie to pamiątka jest, kurde, święta relikwia, panie. Ja nie mogiem tego dawać do ręki byle komu, panie.
Boczek: Ale…
Ferdek: Żadne ale! Ale to są górale na skale!
Boczek: No panie, raz chociaż pan pokaż. Pan se już to przecie tyle razy widział!
Ferdek: Widziałem, i co z tego? A może ja se chcę to utrwalić, panie? Zresztą co pana gówno interesują moje pamiątki rodzinne, co?
Boczek: Panie, a od kiedy pan się interesujesz? Bo pan żeś zawsze we dupie miał!
Ferdek: Ja żem miał w dupie? JA żem miał w dupie?!
Boczek: No jak nie, jak tak! Bo pan żeś zawsze wszystkie książki, jakie miał, to żeś pan przerabiał na futerał na wódkię, o!
Ferdek: Panie, pan przeinywasz fakty, panie! I ja sobie, proszę pana, nie życzę! A w ogóle to wypierdzielaj pan stąd i paszoł won panu.
Boczek: Właśnie, że se pójdę, ale będziesz pan coś chciał, a ja panu wtedy gówno dam!
Ferdek: Paszoł won!
Boczek spluwa i odchodzi. Ferdek przygląda się albumowi.
Ferdek: Kurde, no grubas jeden pieprzony… Żadnego szacunku dla pamiątek rodzinnych.
SCENA II
Salon. Halina i Mariola siedzą na fotelach i oglądają telewizję.
W telewizorze redaktorka i młody, elegancko ubrany mężczyzna.
Redaktorka: Dzień dobry państwu, witam państwa w programie "Herbata na ławę". Moim i państwa gościem jest dzisiaj kandydat na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, pan… (zagląda do kartki) Krzesimir Włosak.
Mężczyzna: Dzień dobry.
Redaktorka: Proszę nam teraz powiedzieć, panie… (zagląda do kartki) Krzesimirze, wczoraj zarzekał się pan, że ma pan odpowiedź na słowa żony jednego z pana kontrkandydatów, która, przypomnijmy, nazwała swojego męża tygrysem.
Mężczyzna: Owszem, zgadza się.
Redaktorka: Tak, i jako że obiecał pan swoją odpowiedź zaprezentować w naszym programie, ma pan teraz okazję, żeby to uczynić.
Mężczyzna: Pani redaktor, moja odpowiedź jest prosta: przyczajony tygrys, ukryty smok.
Redaktorka: Wybaczy pan, ale… nie rozumiem.
Mężczyzna: Proszę pani, mój kontrkandydat tygrysem jest tylko z nazwy. A ja…
Mężczyzna klaszcze - jak na znak pojawia się człowiek wprowadzający na smyczy żywego tygrysa.
Mężczyzna: Jak pani widzi, ja obracam słowa w czyn.
Redaktorka: O Jezu… A smok, przepraszam bardzo?
Mężczyzna: Jaki smok? Aa… O to się proszę nie martwić. Gdy zachodzi potrzeba, potrafię zionąć ogniem.
Redaktorka: Rozumiem. To może teraz porozmawiamy o programie.
Mężczyzna: Jakim programie?
Redaktorka: Wyborczym!
Mężczyzna: A, to… To jeszcze się nie zastanawiałem.
Znów salon. Wchodzi Ferdek z albumem pod pachą.
Halina: No jesteś wreszcie. Gdzieś ty był?
Mariola: No jak gdzie, mamo? U Stasia, na pewno.
Ferdek: Przepraszam bardzo, ale ja żem u żadnego Stasia dzisiaj nie był…
Halina: No i prawidłowo!
Ferdek: No ale jak już córcia moja o tym wspomniała…
Halina: O Jezu, zaczyna się!
Ferdek: Pożycz mnie 10 złotych, Halińcia!
Halina: Nie dam, bo nie mam, a nawet jakbym miała, to bym też nie dała!
Ferdek: Kurde, no… No, no tak, na pierdoły to ty masz pieniądze, kurde, wydajesz se pieniądze na, na pączki, na ciuchy, na manikury, a na podstawowe poczeby to ty mnie żałujesz!
Halina: Tak, to słucham? Jakie to są te twoje podstawowe potrzeby?
Ferdek: No normalnie no… Ten… To ty, Halińcia, nie wiesz?
Halina: Nie, ja doskonale wiem! I dlatego nie dam ci ani grosza!
Ferdek: Ale, Halinka…
Halina: Żadne ale! Powiedziałam! A teraz ucisz się i daj obejrzeć program.
Zdenerwowany Ferdek szybkim krokiem wychodzi z salonu.
SCENA III
Korytarz. Ferdek wychodzi z mieszkania, nadal niosąc album pod pachą. Z WC wychodzi Boczek.
Ferdek: O! Panie Boczek, dobrze że ja pana widzę! Pożycz mnie pan 10 złotych!
Boczek: A gówno, panie! Figa z makiem, w mordę jeża!
Ferdek: Panie, nie bądźże pan świnia! Przecie panu oddam!
Boczek: Ciekawe, panie, jak pan se piniędzy nie masz. Poza tym ja panu już nie dam nic po tym, jakżeś mnie pan potraktował dzisiaj!
Ferdek: Panie Boczek… Ty świnio pazerna. Nie musisz mnie pan dawać tych pieniędzy, ja pana nie zmuszam. Ale Pan Bóg wszystko widzi. Widzi, jak pan do bliźniego swego w potrzebie dupę zamiast ręki wyciągasz. I jeszcze nie grzmi, ale zagrzmi, a wtedy pan się ze strachu zesrasz.
Boczek: A gówno, panie. A ja i tak panu nie dam!
Ferdek: Tak? To wypierdzielaj pan stąd w podskokach!
Boczek wychodzi na klatkę. Z mieszkania wychodzi Marian i idzie w stronę WC.
Ferdek: O, panie Paździoch… Sprawa jest, panie, niecierpiąca zwłok…
Marian: Nie dam, bo nie mam! A nawet jakbym miał, to bym nie dał.
Ferdek: Ale…
Marian: Przepraszam.
Marian odpycha Ferdka i wchodzi do WC.
SCENA IV
Przed sklepem "U Stasia". Ferdek siedzi przy stoliku z butelką wody w ręku. Przygląda się jej z odrazą, w końcu odkłada ją. Obok niego przechodzi prezes Kozłowski rozmawiający przez telefon.
Kozłowski: Gówno mnie to obchodzi! Talarek w sondażach szoruje po dnie i jeszcze robi pod siebie! Już ja coś powiem wyborcom do słuchu, to mu ten słupek jeszcze spadnie do zera!
Kozłowski zauważa Ferdka.
Kozłowski: No dobra, muszę kończyć, bo mam, ten… Pilne posiedzenie! (chowa telefon) No kogo moje oczy widzą! Pozwoli pan, że posiedzę się z panem tutaj!
Ferdek: Dobry, panie prezesie.
Kozłowski: No, ale coś widzę, że minę masz pan jakby nietęgą.
Ferdek: Panie, kryzysa mam, co tu dużo mówić… Suszy mnie.
Kozłowski: Oj, to niedobrze, panie Ferdku, bo susza to już klęska żywiołowa, panie. Ale powiem panu, że ja mam to samo.
Ferdek: Niemożliwe, pan, panie prezesie? Przecie pańskie życie to jest różami usłane…
Kozłowski: Dobre sobie, panie. Chwastem, proszę pana, i to w dodatku cholernie ciężkim do wyplewienia.
Ferdek: Żona?
Kozłowski: Żona, kurka wódka!
Ferdek: Oj, panie, nie mów pan o wódce, bo mnie się od razu niedobrze z pragnienia robi.
Kozłowski: Panie Ferdku, teraz to na trzeźwo będzie coraz trudniej, zwłaszcza że wybory idą. Także tu, na osiedlu. Talarek, proszę pana, już się tygrysem obwołuje, a z niego to taki tygrys jak z koziej dupy futerał! Prędzej struś, co chowa dupę w piasek!
Ferdek: Zara, zara… Panie prezesie, co żeś pan powiedział? Że z koziej dupy… futerał?
Kozłowski: No wiesz pan, taka figura stylistyczna. Susza już była, to nie chciałem jeszcze trąby przywoływać. Po co komu tyle klęsk?
Ferdek: Panie, pan żeś mnie o czymś ważnym przypomniał!
Kozłowski: O czym?
Ferdek: O futerale!
Kozłowski: A co pan, kurka wódka? Na skrzypcach się pan uczysz grać?
Ferdek: Panie prezesie, zupełnie nie to!
Kozłowski: To w takim razie co?
Ferdek: Powiem panu tak: człowiek nie wielbłąd, pić musi, nawet na pustyni. Do widzenia panu.
Kozłowski: Czekaj pan, czekaj! To pana chyba jest!
Kozłowski podnosi leżący na stoliku album, podaje go Ferdkowi.
Ferdek: Podziękował!
Ferdek odchodzi.
SCENA V
Salon Kiepskich. Ferdek wbiega do pomieszczenia i kieruje się w stronę meblościanki. Stamtąd wyciąga pierwszą lepszą książkę, okładka nie jest dobrze widoczna.
Ferdek: Miałeś pan rację, panie Boczek. Wszystkie niepotrzebne książki…
Ferdek otwiera książkę, która w środku jest wydrążona i znajduje się w niej półlitrowa butelka wódki.
Ferdek: ...Dostały drugie życie.
Ferdek śmieje się, otwiera butlę i popija z gwinta.
Ferdek: Dobra wódka!
Ferdek odkłada książkę na stół. Zbliżenie na okładkę - na niej narysowany samolot i duży napis "Leksykon lotnictwa".
SCENA VI
Korytarz. Pod WC stoją i rozmawiają Boczek i Janusz. W czasie, gdy Boczek mówi do Janusza, z mieszkania wychodzi Ferdek, lekko się zataczając.
Boczek: No i wtedy ja mu, panie, mówię, że co to ja jestem, pewnie, że se mogę polecieć, co to dla mnie za problem jest? Nawet se do tego Czorizo we tej Hiszpanii mogę lecieć po kiełbasę.
Janusz: To ciekawe, no i co?
Boczek: No… I… Się okazało, że nie polecieć, a polecić… Kiełbasę czorizo, w mordę jeża.
Janusz: Aha. Czyli doświadczenia w lataniu to pan nie masz?
Boczek: Wie pan, raz to se już byłem blisko wycieczki do Tunezji, panie, tylko że mnie nie chcieli zniżki dla studentów dać.
Janusz: A kiedy to było?
Boczek: No z trzy, cztery lata temu, jakoś tak.
Janusz: Ja z kolei to mam licencję pilota, panie Boczek, którą sobie wyrobiłem piętnaście lat temu w Paragwaju. Tylko że okazało się, że mam chorobliwy lęk przed dużą wysokością. No i nici z mojej kariery pilota.
Boczek: Panie, to jakżeś pan tego kursa zdał, jak pan masz lęk wysokości?
Janusz: Normalnie. Korespondencyjnie.
Ferdek stoi już obok obu mężczyzn.
Janusz: O, dzień dobry, panie Ferdku. Zechciałby się pan przyłączyć do naszej rozmowy? Właśnie wymieniamy się naszymi doświadczeniami w lataniu.
Boczek: Panie Janusz, przecie pan Ferdek to se nigdzie nigdy nie latał. Do Stasia co najwyżej. (Boczek chichocze)
Ferdek: Panie, ja dobrze panu radzę, żeby się pan nie roztwierał niepytany, bo ja se większą wiedzę na ten temat mam niż pan.
Boczek: Ta, to ciekawe?
Ferdek: A tak, panie, ja żem od małego, kurde, latał. Ja żem się wzbijał w powietrze, panie, jak pan żeś jeszcze dupą na podłodze się tarzał.
Janusz: Panie Ferdku, przepraszam, ale… Jakim konkretnie samolotem pan latał?
Ferdek: Ja? Jumbo Jetem, a bo co?
Janusz: Nie no, pan raczy żartować. Wybaczy pan, ale nie sądzę, żeby pan w ogóle wiedział, czym jest Jumbo Jet.
Ferdek: Panie. Boeing 747, szerokokadłubowy, dalekosiężny, pierwszy lot - 1969 rok, rozpiętość 68 metrów, wysokość 19 metrów. Coś jeszcze?
Janusz: Niesamowite, definicja wręcz książkowa… A Airbus?
Ferdek: Jaki?
Janusz: A380.
Ferdek: Proszę bardzo. Szerokokadłubowy, dwupoziomowy, czterosilnikowy, pierwszy lot - 2005 rok, rozpiętość 80 metrów, wysokość 24 metry, konstrukcja najczęściej duralowo-kompozytowa. Mało?
Boczek: Dura-co?
Ferdek: Gówno. A propos, przepraszam bardzo, ale ja muszę skorzystać.
Boczek: Panie, a długo? Bo ja też se chcę!
Ferdek: Jakby to panu powiedzieć… Krótki lot, ale przy lądowaniu mogą być komplikancje.
Ferdek śmieje się i wchodzi do WC.
Janusz: Chodząca encyklopedia, panie Boczek. Kto by pomyślał?
SCENA VII
Sypialnia nocą. Ferdek leży twarzą odwrócony od Haliny, ta z kolei czuwa w pozycji pół-siedzącej.
Halina: Ferdek…
Halina obwąchuje Ferdka.
Halina: Ty piłeś!
Ferdek: Ja, Halińcia? W życiu!
Halina: Nie rób ze mnie idiotki, przecież czuję!
Ferdek: No przecie ja w życiu… No kieliszek czy dwa dla zdrowotności…
Halina: Tak? A ja się ciebie pytam, skąd masz pieniądze na to twoje lekarstwo? Bo co jak co, ale wydaje mi się, że w aptece na zeszyt nie dają!
Ferdek: Halińcia, skąd mam, to mam.
Halina: Ferdziu, czy ty… Znalazłeś wreszcie pracę?
Ferdek: A jeśli nawet, to co?
Halina: A gdzie?
Ferdek: W lotnictwie!
Halina: No tak. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Oj, polatasz sobie dzisiaj!
Ferdek: Gdzie?
Halina: W stronę kanapy. Paszoł won!
Ferdek wstaje, zakłada laczki i wychodzi.
Bez dźwięku przejścia, salon nocą. Ferdek podchodzi do meblościanki i wyciąga książkę. Otwiera ją i wyciąga ze środka wódkę.
Ferdek: Żebyś wiedziała że se, kurde, polatam! Żebyś, kurde, wiedziała!
Ferdek otwiera butlę i pociąga z gwinta.
SCENA VIII
Sypialnia nocą. Halinę niespodziewanie budzi dźwięk saksofonu rozbrzmiewający z kamienicy. Ferdka w łóżku nie ma.
Bez dźwięku przejścia, korytarz nocą. Halina wychodzi z mieszkania, natomiast z mieszkania Paździochów wychodzi Janusz.
Janusz: Dobry wieczór, pani Halino. Widzę, że też panią zbudził dźwięk tego instrumentu dochodzący, jak mniemam, z dołu.
Halina: Zbudził, oczywiście! I się zastanawiam, co to za jełop po nocy na saksofonie trąbi… O cholera…
Janusz: Co się stało?
Halina: Mojego jełopa nie ma w mieszkaniu!
Janusz: Pani Halino, wydaje mi się jednak, że pani mąż nie umie grać na saksofonie.
Halina: No to nie mam pojęcia, kto to.
Janusz: Zejdźmy, to się przekonamy.
Halina: Słusznie, panie Januszu!
SCENA IX
Piwnica. Ferdek w garniturze i kapeluszu na głowie siedzi na skrzynkach, trzymając w rękach saksofon. Zaczyna na nim grać improwizowany, bluesowy motyw, po jakimś czasie przerywa i zaczyna "śpiewać", melo-recytując na jednym tonie słowa piosenki, przeciągając ostatnią sylabę.
Ferdek:
Pieski małe dwaaaa
Chciały przejść przez rzeczkę…
(Gra dalej, w tym czasie do piwnicy wchodzą Halina i Janusz. Ferdek przerywa granie.)
Ferdek:
Nie wiedziały jaaaak
Znalazły kładeczkę…
(Znowu gra i przerywa po kilku sekundach.)
Ferdek:
Kładka była złaaaa
Pozdychały pieski dwaaaa…
(Gra po raz kolejny i wieńczy dzieło zgrabną kodą.)
Janusz: No, no, no, panie Ferdku, ja nie wiedziałem, że pan masz taki talent muzyczny.
Ferdek: Panie Januszu, pan jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Ferdek gra krótki, czterosekundowy motyw.
Halina: Ale co w ciebie wstąpiło, jełopie? Przecież ty nigdy nie grałeś… na żadnym instrumencie! Co ci do głowy strzeliło, żeby po nocy miauczeć na tym cholerstwie?
Ferdek: Ech… Prawdziwy jazzman zawsze spotyka się z odrzuceniem.
Halina: Ferdziu, już ja cię znam i z ciebie jest taki jazzman jak z koziej dupy saksofon!
Janusz: Pani Halinko, niech mu pani nie dokłada powodów do cierpień. Wszyscy chcą spać.
Halina: O, już ja mu wywietrzę te jazzowanie z głowy. O, wywietrzę!
SCENA X
Salon. Ferdek leży na kanapie z okładem na czole. Nad nim stoją Halina i Janusz.
Halina: To jest bardzo dziwna sytuacja, panie Januszu. On kompletnie nie pamięta wydarzeń z zeszłej nocy.
Janusz: Znaczy - silny kac, dobrze rozumiem?
Halina: To też, ale chciałam, żeby mi coś zagrał - on kompletnie nie umie grać, nawet trzymać saksofonu nie potrafi.
Janusz: Chwileczkę, pani Halino, zrobię mały test: Panie Ferdku!
Ferdek: (wykrzywia twarz z bólu) Słucham, o co się rozchodzi?
Janusz: Niech mi pan powie co nieco o Jumbo Jecie!
Ferdek: O czym?
Janusz: O Boeingu!
Ferdek: Panie… Kurde, łeb mnie napierdziela, a pan mnie jeszcze zawracasz gitarę jakimiś dżambo dżumami…
Janusz: No widzi pani, pani Halino? Wczoraj podał mi wręcz książkową definicję tegoż.
Halina: Ale jakim sposobem? Przecież on nigdy samolotu na oczy nawet nie widział!
Janusz: To nie wiem, może przeczytał jakąś książkę i już mu z głowy uleciała.
Halina: Wie pan, to raczej mało prawdopodobne. Mój mąż i czytanie książek nie idą w parze.
Janusz: A mają państwo jakąś książkę o samolotach?
Ferdek: Nie!
Halina: Mamy. Ferdziu, nie pamiętasz? Dostaliśmy od cioci Wiesi jako prezent ślubny.
Halina podchodzi do meblościanki i wyciąga książkę "Leksykon lotnictwa".
Halina: Powiedziała, że skoro ma wyrzucać, to woli oddać nam.
Halina otwiera książkę, która jest wydrążona, w środku zaś znajduje się pusta butla.
Halina: No tak. Mogłam się tego spodziewać!
Janusz: Wie pani, to bardzo wiele wyjaśnia.
Halina: Niby co?
Janusz: Pani pozwoli na słóweczko.
Bez dźwięku przejścia, kuchnia. Halina i Janusz wchodzą i zaczynają rozmowę.
Janusz: Otóż pani Halineczko, czytałem niegdyś taką teorię, jednak nigdy nie chciałem w nią wierzyć… Zasadniczo pani mąż, wydrążając książkę i umieszczając tam butelkę wódki, przelał każde słowo do tegoż właśnie alkoholu.
Halina: Ale jak to jest możliwe?
Janusz: Innego wytłumaczenia tej niecodziennej sytuacji nie widzę.
Do kuchni wbiega Boczek.
Boczek: Pani Halineczko! Afera jest!
Halina: Jezus Maria, gdzie?
Boczek: We piwnicy! Pani mąż się tam okrutnie znietrzeźwia, w mordę jeża!
Janusz: Jak to znietrzeźwia? Przecież leży na kanapie w salonie!
Boczek: Już nie, panie! Siedzi se we piwnicy i doi butlę!
Halina: No już spieprzył! Idziemy!
Wszyscy wybiegają z kuchni.
SCENA XI
Piwnica. Ferdek siedzi na skrzynkach z butlą w ręku i kołysze się na nich tak, że omal się one nie przewracają. Wbiegają Halina, Janusz i Boczek.
Halina: Ferdek, jełopie! Natychmiast odłóż tę butlę albo spotkamy się u adwokata!
Ferdek: (oczywiście absolutnie pijany) Halińcia, nie przeszkadzaj mi… Ja zara przez ciebie… Spadnę z miotły…
Halina: Co ty bredzisz?
Boczek: Pani Halino, przedtem to jeszcze gorzej było. Mówił coś o czarownikach, potem o jakimś kamieniu fizjologicznym, a na końcu to wymachiwał różdżką!
Halina: Jezus Maria! Różdżką?
Boczek: No ta, takim patykiem drewnianym!
Halina: A już się bałam, że trochę czym innym… (wrzeszczy) Ferdek!
Halina podchodzi do Ferdka i zauważa obok jego stóp rozwartą książkę. Podnosi ją i czyta okładkę.
Janusz: Co to jest, pani Halino?
Halina: Jezus Maria, "Harry Kolporter"!
Boczek robi znak krzyża.
Halina: No cóż, do kościoła na niedzielną mszę to my dzisiaj nie pójdziemy!
Janusz: Słusznie. W takim stanie to nie wiadomo, co mu strzeli do głowy.
Boczek: Pani Halinko, nie jest tak najgorzej jeszcze… Bo nasz ksiądz to też se to czytał.
Halina: A skąd pan wie?
Boczek: Sam mnie mówił, w mordę jeża! Ze rok temu kupił se tę książkę.
Janusz: A co z nią zrobił potem?
Boczek: A potem to była taka akcja palenia książek, żeby uratować drzewa i ją spalił.
Halina: No tak, i ja się też spalę, ze wstydu, jak się ktoś o tym dowie.
Ferdek: ...Zły Lord Wallenrod przemienia wszystkich w żaby… Trzeba powstrzymać łysą mendę…
Janusz: Jest gorzej, niż myślałem. Chyba nie obejdzie się bez pomocy specjalisty.
Halina: Co ma pan myśli?
Janusz: Doktora od badania alkoholu, teorii o wpływie alkoholu i teorii wygłaszanych pod wpływem alkoholu.
Halina: Matko Boska… A zna pan kogoś takiego?
Janusz: Przypadkiem tak.
SCENA XII
Salon. Ferdek siedzi na fotelu, podpięty do komputera stojącego na stole. Na drugim fotelu siedzi doktor i stuka w klawiaturę. Wszystkiemu przyglądają się Halina i Janusz.
Doktor: Myślę, panie Januszu, że pańska teoria ma wiele słuszności.
Halina: Czyli co, on… naprawdę wessał te książki do mózgu, razem z alkoholem?
Doktor: Istotnie, komputer obliczył, że cała jego wiedza o "Harrym Kolporterze" zajmuje 1,3 promila.
Halina: A da się jakoś tę wiedzę… zatrzymać? Nie mówię oczywiście o tej książce, ale… jakąś inną…?
Doktor: Mam w domu taką maszynę, która istotnie pomoże taką wiedzę utrzymać w ryzach, jak to mówią. Bo domyślam się, że rozwiązanie: "pan Ferdynand nigdy nie trzeźwieje" nie wchodzi w grę.
Halina: Bardzo nie wchodzi w grę.
Ferdek: Przepraszam bardzo, ale mnie się ta druga opcja zdecydowanie bardziej podoba, bo z tą maszyną to, kurde, ja się boję, że się coś popsuje…
Halina: Cicho! Z tobą to ja sobie jeszcze porozmawiam później!
Doktor: W takim razie proszę się decydować, dać mi znać jutro z samego rana, jak się państwo zdecydują, to ja przywiozę maszynę… I szlus! I proszę wybrać tylko jedną książkę. Nie będziemy przeciążać umysłu.
Halina: Dobrze, zastanowimy się… Do widzenia!
SCENA XIII
Sypialnia nocą. Ferdek i Halina leżą w łóżku.
Halina: Historia jak z książki normalnie. Gdyby nie to, że to jedyna okazja, żeby cię wreszcie uczłowieczyć, byłabym wściekła jak diabli.
Ferdek: Uczłowieczyć, kurde… Właśnie mam wrażenie, że ty chcesz ze mnie zrobić małpię doświadczalną, a nie człowieka.
Halina: Ferdek, nie od razu Kraków zbudowano. Od małpy do człowieka. Stopniowo.
Ferdek: Ja ci przypominam, że ja się jeszcze nie zdecydowałem, czy ja chcę wziąć w tym udział.
Halina: Akurat ty masz tu najmniej do powiedzenia.
Ferdek: Bo co?
Halina: Bo jajco! Skoro do tej pory wszystko w tym domu było na mojej głowie, to najwyższy czas, żeby zrobić jakiś pożytek z twojej.
Ferdek: Ta? I niby jaką książkę chcesz wykorzystać we tym celu?
Halina: Encyklopedię byś sobie mógł wciągnąć. Wystąpiłbyś w jakimś teleturnieju i zarobił jakieś uczciwie pieniądze, tak jak lubisz, bez narobienia się.
Ferdek: Przepraszam bardzo, ale to miało być coś szczupłego i łatwego do przyswojenia, a encyklopedia to jest gruba jak szafa.
Halina: No to nie wiem… To może jakieś dzieła literackie. Też byś się mógł w telewizji pokazać, jako jakiś "genialny umysł".
Ferdek: Halińcia, ty mnie chcesz, za przeproszeniem, celebrytą zrobić, a ja żem jest skromny człowiek.
Halina: Tak, skromny jesteś i skromnie żyjesz. W pośredniaku byłeś?
Ferdek: Nie!
Halina: No widzisz, a masz okazję zarobić bez konieczności odwiedzania urzędu pracy. Co ci jeszcze nie pasuje?
Ferdek: A ty tylko, Halińcia, o pieniądzach… Nie to jest najważniejsze.
Halina: A co jest najważniejsze?
Ferdek: No, normalnie, wspomnienia… O kurde… Chyba mam pomysła…
SCENA XIV
Salon. Ferdek podpięty jest do sporej aparatury znajdującej się na stole. Na drugim fotelu siedzi doktor. Z kuchni wychodzi Halina w stroju pielęgniarki.
Halina: Ja przepraszam bardzo, panie doktorze, ale ja już muszę iść do pracy. Proszę, niech pan dopilnuje, żeby mój mąż nie wybrał książki, która będzie zbyt przeciętna.
Doktor: Spokojnie, jak na wojnie, pani Halino. Wszystkim się zajmę.
Halina: Dziękuję panu!
Doktor: Tylko przepraszam, jedno pytanie do pani: kto zapłaci?
Halina: Mąż!
Ferdek: Halińcia, przecie ja nie mam pieniędzy!
Halina: Wyjmiesz z naszych wspólnych oszczędności stówę i już.
Ferdek: Ale przecie to nasze wspólne pieniądze!
Halina: Tylko z nazwy, bo akurat ty nie dołożyłeś tam ani grosza. Pamiętaj, nie spiernicz swojej życiowej szansy!
Halina wychodzi.
Doktor: Dobrze, proszę pokazać mi swoją książkę.
Ferdek podnosi się i wyciąga książkę leżącą na fotelu, opakowaną w szary papier. Doktor otwiera ją na pierwszej stronie.
Doktor: No cóż… Przeciętną jej nazwać nie można. Działamy!
Doktor odpala aparaturę, która zaczyna się dymić i hałasować.
SCENA XV
Salon. Ferdek siedzi na fotelu, Halina na drugim.
Halina: Wiedziałam. Po prostu wiedziałam.
Ferdek: Co?
Halina: Że spieprzysz wszystko! Całe życie przepieprzone. Znów nie zrobiłeś nic, żeby polepszyć byt sobie i swojej rodzinie.
Ferdek: Halinka, ja z siebie jestem dumny, kurde. Bo ja swój album rodzinny zachowałem teraz do końca życia swojego. Amen.
Halina: No ale po co? Wytłumacz mi to. Po co było niszczyć album, pamiątkę rodzinną, żeby ją mieć tylko dla siebie?
Ferdek: Halinka, bo papier spłonie, a kamień zniszczy czas, ale myśl będzie trwać.
Halina: Zaraz, zaraz, zaraz… Ferdek, przecież to cytat… Z mojego tomiku poezji śpiewanej.
Halina wstaje, podchodzi do meblościanki i wyciąga książkę. Otwiera ją, w środku jest pusta dziura po butelce.
Halina: Wytłumacz mi się. W tej chwili!
Ferdek: Halińcia, to już pan doktor wybierał, bo było jeszcze trochi miejsca, a twój tomik pasował jak ulał, no.
Halina: Tak? To słuchaj, co ci powiem. Otóż ta twoja myśl nie będzie trwać wiecznie, bo jak cię teraz zabiję, to ona zginie wraz z tobą. I co masz mi do powiedzenia?
Ferdek: Halinka, no… Pamięć jest ulotna.
KONIEC