WRÓCIŁEM Z NOWYM SCENARIUSZEM! (pisząc go, trochę popłynąłem z fantazją, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba)
"Na straży prawa"
"Na osiedlu Kosmonautów zamykają posterunek policji. Straż miejska ogłasza strajk. Boczek z tej okazji postanawia się trochę rozerwać. Ferdkowi i Paździochowi to nie odpowiada. Z pomocą prezesa Kozłowskiego udaje im się trafić do Straży Miejskiej. Od tej pory ma panować spokój i porządek..."
Scena 1. Noc. Przedpokój. Ktoś puka do drzwi. Ferdek idzie otworzyć.
Ferdek: No ide, zara! Przecie się nie rozerwie!
W drzwiach stoi Paździoch.
Marian: Panie Ferdku, afera jest!
Ferdek: Ha, kurde. Normalnie jakbym grubasa słyszał!
Marian: Nie widzę w tym nic śmiesznego.
Ferdek: No właśnie jak tak na pana patrzę to tak samo myślę... Dobra, panie. Do rzeczy! Albo pan coś chowasz w tym szlafroku, albo możemy się już żegnać.
Marian: Wziąłem dwie, bo to co panu zaraz powiem, to normalnie sensacja rewelacja!
Ferdek: O kurde! (z uśmiechem) To może ja szybciutko po ogóreczki do piwnicy skoczę?
Marian: A co? Ja mam tutaj tak stać?
Ferdek: Pan wejdzie, zagotuje wodę na herbatę, naszykuje kieliszki i takie tam inne pierdoły.
Marian: A żona nie będzie zła, że jej po kuchni grzebię?
Ferdek: Panie, co pan! Ona śpi jak zabita, 12 godzin dzisiaj po szpitalu z kaczką zapierdzielała w te i wew te! Właź pan, nie pierdziel!
Paździoch wchodzi do mieszkania, Ferdek schodzi do piwnicy.
Scena 2. Piwnica. Boczek wyciąga z szafy Ferdka ostatni słoik ogórków. Zaczyna się zajadać. Wchodzi Ferdek.
Ferdek: A co pan tu, grubasie jeden robisz o 3 w nocy, co?!
Boczek: Panie Ferdku, w mordę jeża, weź pan ludzi nie strasz!
Ferdek: Co nie strasz, co nie strasz? I dlaczego moja szafa jest otwarta?
Boczek: Ja wiem? Może przeciąg był i otworzył.
Ferdek: Przecież tu okien nie ma.
Boczek: To może pan po pijaku se zapomniał i se pan nie zamknął normalnie!
Ferdek: Ożesz ty wieprzu! (łapie za siekierkę leżącą obok) Czekaj pan... A co pan tam za plecami trzymiesz?
Boczek: Ja se nic nie trzymię, ja se tak tylko grzecznie stoję.
Ferdek: Tak? To obróć się pan.
Boczek: Panie, ja nie mogie, bo ja mam chore nogie.
Ferdek: To ciekawe jak tu zlazłeś do piwnicy grubasie pornograficzny!
Ferdek podchodzi i zabiera mu z rąk słoik.
Ferdek: Kurde! Przecież to są moje ogórki! Złodziej mnie ogórki zabrał!
Boczek: Panie, jakie zabrał? Ja żem se chciał skosztować!
Ferdek: Skosztować to se pan możesz jednego, a nie połowę słoja! Ja już dzwonię na policję!
Boczek: A dzwoń se pan, do woli, w mordę jeża. (z uśmiechem)
Ferdek: No i z czego pan się tak cieszy? Zaraz pana zamkną do kryminału, już ja to przypilnuje.
Czeka, lecz po chwili słyszy przerwane połączenie. Sytuacja powtarza się kilka razy.
Ferdek: No co jest kurde?
Boczek: Aaa, widzisz pan! Posterunek policji zamkli normalnie, centralnie na amen. Teraz to se można pić w miejscu publicznym i do piaskownicy sikać, bo żaden policjant pana za dupe nie złapie! (śmieje się i zaciera ręce)
Scena 3. Paździoch rozgląda się po kuchni, otwiera szafki.
Marian: O Boże, co za paździerz!
Podchodzi do kuchenki, bawi się pokrętłami, po chwili urywa jedno.
Marian: Badziew...
Otwiera lodówkę, rozgląda się po produktach.
Marian: (śmieje się) Jedno jajko, cebula, dwa plasterki sera i stare mleko. I od czego ten degenerat jest tak gruby?
Do kuchni wbiega Ferdek. Paździoch szybko wstaje i zamyka lodówkę.
Marian: O, panie Ferdku! Właśnie miałem zaparzyć herbatę, tylko nie wiem gdzie ona jest.
Ferdek: Dupa tam herbata! Wódki mnie pan lepiej nalej.
Marian: O, to bardzo dobry pomysł. Właśnie chce panu coś powiedzieć.
Ferdek: Że zamknęli posterunek na osiedlu?
Marian: Skąd pan wiedział?
Ferdek: Boczek! Ten cholerny Boczek!
Marian: Co znowu zmajstrowała ta nieszczęsna pokraka?
Ferdek: Bo ja szłem po te ogórki, i żem go w piwnicy przyłapał z tymi ogórkami, to żem mu pogroził, że zara na policję zadzwonię, a on mnie mówi, że ja to sobie moge dzwonić do woli, bo posterunek zamknęli. I wódke można pić publicznie i po piaskownicach sikać.
Marian: Panie, po prostu uszy więdną! Ja panu powiem, że tam gdzie kończy się mądrość, zaczyna się Arnold Boczek...
Ferdek: No margines, społeczny margines!
Marian: I co my teraz zrobimy, jak taki Boczek niszczy stopniowo nasz kraj, a policji w pobliżu nie ma?
Ferdek: Nie wiem, i to mnie martwi...
Scena 4. Następny dzień. Korytarz. Paździoch wychodzi z mieszkania i szybkim krokiem podchodzi do WC. Puka do drzwi.
Marian: Panie Ferdku, jest pan tam?
Wychodzi Helena.
Helena: A do czego Ci potrzebny pan Ferdek?
Marian: Helena, co za niemiła niespodzianka! Muszę mu coś powiedzieć, strasznie pilnego!
Helena: Już ja znam te twoje pilne sprawy omawiane przy wódce! Uważaj lepiej, stary alkoholiku.
Marian: Bo co?
Helena: Bo się pożegnasz z mieszkaniem!
Wraca do mieszkania. Paździoch pokazuje jej "gest Kozakiewicza". Z mieszkania wychodzi Ferdek.
Marian: Panie Ferdku, afera jest!
Ferdek: Co znowu?
Marian: Zdewastowano i okradziono sklep na Lelelewela.
Ferdek: Ale kto?
Marian: Nie mam pojęcia! Ale żeby w biały dzień? To jest skandal!
Ferdek: Czekaj pan, czekaj... Na Lelelewela jest tylko jeden sklep.
Marian: No tak, z wyrobami mięsnymi.
Ferdek: ...A to kurde świnia jedna, grubas pieprzony, złodziej zakamuflowany! Tak być nie będzie!
Szybkim krokiem wychodzi z korytarza, za nim idzie Paździoch.
Scena 5. Sklep przy ulicy Lelelewela. Obok stoją dwa samochody straży miejskiej, całośc sklepu owinięta jest szarą taśmą. Strażnicy opierają się o samochód, ziewając co chwila.
Strażnik 1: Ty ku*wa Zdzisiek, i co ja teraz żonie do obiadu przyniosę jak tu w tym sklepie nic nie ma?
Strażnik 2: Jedź na miasto i nażryj się chińszczyzny, podobno bardzo dobra.
Podchodzi Ferdek z Paździochem.
Ferdek: Panowie, co się tu teraz dzieje?
Strażnik 2: Jak co? Gówno!
Strażnik 1: Sprawozdanie z miejsca zdarzenia żeśmy napisali, oblepiliśmy budynek taśmą i żaden sku*wysyn się już tutaj nie prześlizgnie!
Marian: Panie Ferdku, i to ma być straż miejska?
Ferdek: Chcę rozmawiać z waszym szefem!
Strażnik 1: No i właśnie pan z nim rozmawiasz.
Ferdek: A gdzie macie złodzieja?
Strażnik 1: Ja wiem? Uciekł pewnie.
Marian: I to ma być straż miejska?! Tfu!
Strażnik 2: Panie, nie pluj mi tu pan na buty, bo zaraz pana prądem kopnę!
Ferdek: Jak panom nie wstyd, nie przypilnować tak banalnej sytuacji...
Strażnik 1: Jak jesteś pan taki mądry, to sam pan w tym gównie siedź! Bo ja wcale nie mam ochoty tutaj zapier*alać. Wiesz pan ile nam tu płacą?
Ferdek: Ile?
Strażnik 1: Tyle, co nic. To już lepiej kraść jak ten złodziej co tu był niedawno!
Strażnik 2: Wiesz co Zdzisław? Ja odchodzę! W dupie to mam!
Strażnik 1: I ja też, kurka wodna. Pilnujcie se osiedla sami, inteligenty zasrane.
Strażnicy rzucają czapki na ziemie i wychodzą. Paździoch podnosi jedną i zakłada na głowę.
Marian: Ładnie mi w takiej, prawda?
Ferdek: Jak ktoś jest brzydki jak jesień średniowiecza, to mu we wszystkim brzydko. Taka jest prawda.
Paździoch robi "kocią mordę".
Ferdek: Mnie zastanawia, gdzie teraz ukrywa się Boczek...
Marian: Może w domu siedzi, i mięso smaży.
Ferdek: Coś pan, on chyba taki głupi nie jest. Pewnie se znalazł mieszkanie na krańcu Wrocławia i tam się teraz chowa. Przebrany, z innym wyglądem, w okularach przeciwsłonecznych.
Marian: A skąd pan takie rzeczy możesz wiedzieć?
Ferdek: Oglądam telewizje, przecież pan wie, że mam najwięcej czasu! (śmieje się)
Scena 6. Klatka schodowa. Sąsiedzi wchodzą po schodach. Po chwili wyczuwają smażone mięso. Obaj niedowierzają.
Marian: Czyżbym miał rację sąsiedzie?
Ferdek: Ja pierdziele!
Wbiegają na jego piętro, wchodzą na korytarz. Pukają do drzwi.
Ferdek: Otwieraj pan, kurde!
Boczek otwiera drzwi, w ręku ma patelnię.
Boczek: O! Pan Ferdeczek i pan Marianek! Zapraszam! Kiełbaski?
Ferdek: Kradzionego żreć nie będę!
Boczek: Panie, i kto mi to udowodni, że kradzione? Nikt nie widział!
Marian: Właśnie panie Ferdku, grubas cwany jest.
Ferdek: Ale ja żem się domyślił!
Boczek: No i kto będzie pana słuchał? Ludzie muszą widzieć, żeby uwierzyć.
Marian: Panie Ferdku, kamery! Przecież tam były kamery!
Boczek: O tym pan mówisz? (pokazuje reklamówkę ze zniszczonymi kamerami)
Ferdek: O kurde, to gnida wstrętna!
Boczek: Panowie, teraz na tym osiedlu jest zero prześladowań! Wolność, w mordę jeża, wolność! I powiem więcej, ja jeszcze nie jeden raz tutaj zawojuje, a wiecie panowie dlaczego wam to mówię?
Marian: Dlaczego, karwasz twarz?
Boczek: Bo mi tego nie udowodnicie, o! (zamyka drzwi)
Ferdek: Jeszcze zobaczymy!
Marian: Panie Ferdku, ja nie myślałem, że ten półgłowek może być taki sprytny.
Ferdek: On wcale nie jest sprytny, zaraz się pan przekonasz.
Marian: Jak?
Ferdek: Mam pomysła! (z uśmiechem)
Wychodzą z korytarza.
Scena 7. Piwnica. Ferdek z Paździochem wchodzą do pomieszczenia, Paździoch wkręca żarówkę.
Marian: Panie Ferdku, żarówka nie działa.
Ferdek: Jak nie działa, to tam powinna być gdzieś jeszcze jedna.
Marian: Nie ma!
Ferdek: A to złodziej, żarówkę ukradł!
Marian: Po co my tu przyszliśmy? Ciemno jak w dupie u murzyna po czarnej kawie!
Ferdek: Panie, tutaj mamy pewność, że grubas nas nie usłyszy. Wszystko, co się niedługo wydarzy ma być ściśle tajne. Morda w kubeł, jasne?
Marian: Już się boję...
Ferdek: Masz pan komórkie? Bo swoją żem w domu zostawił.
Marian: Mam, a gdzie pan będziesz dzwonił?
Ferdek: A, zaraz pan zobaczysz...
Scena 8. Ciąg dalszy sceny w piwnicy, do pomieszczenia wchodzi prezes Kozłowski, potyka się o skrzynkę.
Prezes: Ku*wa mać, a co tu tak ciemno, do cholery jasnej?
Ferdek: Musi pan wybaczyć, ale w naszej kamienicy grasuje zakamuflowany złodziej. I właśnie ukradł nam żarówkę.
Prezes: Jaki znowu złodziej?
Marian: Nie uwierzy pan... Arnold Boczek!
Prezes: Ten gruby z góry? Przecież to debil jest!
Ferdek: No debil, debil! Ale jeszcze go nie przyłapali na żadnym uczynku! Wiesz pan, kto okradł sklep na Lelelewela?
Prezes: Kto?
Ferdek: Właśnie Boczek! A wiesz pan kto sika do piaskownicy, do miejsca gdzie bawią się dzieci?
Prezes: Kto?
Ferdek: Też kurde Boczek!
Prezes: Ooo, to tak nie może być. Tu trzeba działać, panowie!
Ferdek: No i właśnie żem dzwonił do pana w takiej sprawie.
Prezes: No, słucham pana.
Ferdek: Tylko wszystko ma przebiec w tajemnicy. On nie może się dowiedzieć!
Prezes: Rozumiem. Gadaj pan, bo czasu mało, a na zarząd się spieszę.
Ferdek: Posterunek policji zamknięty. Strażnicy miejscy ogłosili strajk. Panie, to osiedle nie jest w ogóle pilnowane!
Prezes: Mam rozumieć, że panowie chcą zrobić tutaj porządek?
Marian: Dokładnie, panie prezesie. Ale na początek, pozbyć się grubasa!
Ferdek: Panie, ja żem panu jeszcze tego nie mówił, ale jak żem był młody, to żem pracował we straży miejskiej, i byłem bardzo szanowanym strażnikiem.
Marian: Pan? (śmieje się) To jakieś gusła są!
Ferdek: Żadne gusła, panie! Pan jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, kurde.
Prezes: Panowie, zrobię wszystko, co w mojej mocy, tylko pod jednym warunkiem. Jeśli mi się uda to ma tu od tej pory panować porządek jak nigdy dotąd! A z Boczkiem to bym się sam policzył, tylko nie mogę, bo goni mnie czas.
Ferdek: Oczywiście, panie prezesie.
Prezes: No, i pięknie. To ja lecę, kochanieńcy! Jutro mam nadzieję, będę już wszystko wiedział.
Marian: Do widzenia, panie prezesie! Dziękujemy za pomoc!
Prezes wychodzi znów potykając się o skrzynkę.
Marian: Brawo, panie Ferdku! W końcu trzeba wyrwać tego chwasta!
Ferdek: A jak, kurde! (śmieje się)
Marian: Z tej okazji, to trzeba się napić!
Ferdek: Oj, tak. Koniecznie.
Scena 9. Dwa dni później. Przedpokój. Ktoś puka do drzwi, Ferdek idzie otworzyć.
Ferdek: Idę, idę! Nie pali się!
W drzwiach stoi Kozłowski z dużą torbą w ręku.
Prezes: Tadam! To nie było takie trudne, kurka wódka! Strój strażnika, czapka, pała masywna taka! No i oczywiście kluczyki do wozu!
Ferdek: O ja pierdziele! Będę miał samochód, kurde? (z uśmiechem)
Prezes: No, jak każdy poważany strażnik, musi mieć dobry samochód. Znam pana, panie Ferdku, i wiem, że mogę panu zaufać. Bo jak się tak spojrzy na tę kocią mordę pana Mariana, to wiara w życie zanika w człowieku.
Ferdek: Oj tak, to prawda.
Prezes: No, to chyba wszystko! U Paździocha już byłem.
Z mieszkania wychodzi Paździoch przebrany w strój strażnika, z pilotkami na oczach.
Marian: Komisarz Marian Janusz Paździoch melduje się do wykonania zadania!
Za nim wychodzi Helena.
Helena: Marian, durniu łysy! Uważaj, żeby ci pompka nie pierdykła od tego zachwytu!
Marian: Zamknij tę swoją jadowitą mordę Helena, daj się człowiekowi na stare lata wyszaleć!
Helena: Człowieku, zaraz ci stuknie 80 lat! Na twoim miejscu przeszłabym na emeryturę.
Marian: Bo co, karwasz twarz?
Helena: Bo z takiego starego, zwiędłego dziada jest zero pożytku. (zamyka drzwi)
Marian: Panowie, przysięgam, że ją kiedyś uduszę poduchą!
Helena: (zza drzwi) Marian, nie ośmieszaj się! Masz refleks zdechłego kota!
Prezes: No, to ja już chyba pójdę.
Ferdek: Panie, a Boczek pana nie widział? Bo wiesz pan, wszystko ma pozostać między nami.
Marian: Jakby co, to przekupiłem Helenę dolarami, nie puści farby!
Prezes: Spokojnie panowie, nikt mnie nie widział. A samochód stoi za kamienicą. Do roboty!
Kozłowski wychodzi z korytarza. Ferdek z Paździochem zmierzają do wyjścia.
Ferdek: Co panu dał?
Marian: Kajdanki, gaz pieprzowy, i prądnicę. A panu?
Ferdek: Pałkie.
Marian: Eee, to do dupy proszę pana. Widocznie mnie, prezes szanuje bardziej.
Ferdek: No, nie byłbym tego taki pewien! (wyciąga z kieszeni kluczyki do samochodu)
Marian: Karwasz twarz barabasz! Przecież pan nie masz prawa jazdy!
Ferdek: Przynajmniej ja nie skasowałem Wartburga na latarni!
Marian: To było przypadkiem, byłem śpiący po ciężkim dniu pracy.
Na korytarz wchodzi Boczek.
Boczek: O w mordę jeża, ale mają panowie śmieszne stroje.
Ferdek: O kurde...
Marian: Panie, udawaj pan, że nie jesteś pan tym kim pan jesteś...
Boczek: Gdzie se panowie idą? Pewnie na bala jakiegoś, karnawałowego.
Marian: Tak, tak. Właśnie wybieramy się na imprezę przebieralną do mojego znajomego z naprzeciwka, handluje właśnie strojami na każdą okazję.
Boczek: A jaka to okazja?
Marian: A, to jest okazja taka, że trzeba napić się wódki.
Boczek: A to u pana Ferdka codziennie jest taka okazja, w dupę węża! (śmieje się)
Ferdek: Grubasie przebrzydły!
Boczek: O, panie Paździoch. A co to takie fajne pan w ręce trzymiesz?
Marian: To, to nic takiego. Lepiej niech pan tego nie bierze.
Boczek: Nie no, ale pokaż pan! (wyrywa mu z rąk, czyta etykietkę) Gaz pieprzowy... Pewnie atrapa, panie! Mogie se psiknąć?
Ferdek: Psiknij se pan, nie nalegam, ale psiknij pan.
Boczek robi jedno psiknięcie w oczy. Zaczyna krzyczeć.
Boczek: O w mordę jeża! Gówno widzę, nic nie widzę! Pomocy!
Ferdek: Panie Paździoch, spierdzielamy!
Scena 10. Jakaś ulica za kamienicą. Ferdek z Paździochem podchodzą do samochodu.
Marian: Panie, pan w ogóle wiesz jak się tym kieruje?
Ferdek: Jak nie wiem, jak wiem? W prawo i w lewo normalnie.
Wsiadają do samochodu, Ferdek na stronie pasażera, Paździoch za kierownicą.
Marian: Panie, no co pan?
Ferdek: Bo ja żem jest przyzwyczajony do tej angielskiej kurde strony.
Marian: To może lepiej już niech tak zostanie.
Ferdek: W życiu, złaź pan! Nie będziesz mi się pan rządził w moim samochodzie.
Marian: Ale to jest od teraz też mój samochód!
Ferdek: W 30 procentach pana, może być, nie więcej.
Ciąg dalszy. Sąsiedzi siedzą na odpowiednich miejscach.
Ferdek: Pasy!
Marian: Co pasy?
Ferdek: Proszę zapiąć pasy!
Marian: A co ja dziecko jestem, że pasy muszę zapinać?
Ferdek: Jak pan chcesz, ale jak dupnę to pan wylecisz cały przez tą szybę.
Marian: Już to widze jak pan dupniesz! Chyba z bezradności jak pan wóz odpalisz.
Ferdek: Panie, albo będziem współpracowali albo proszę wypierdzielać z wozu, bo nie mam przyjemności patrzeć na pana łysy czerep.
Paździoch zapina pasy w ciszy.
Ferdek: No! Pasy są, lusterka są. Teraz kluczyk trzeba wsadzić we statyjkę.
Marian: No to wsadzaj pan!
Ferdek odpala auto.
Ferdek: No to co? Odjazd panie Zielonka! (śmieje się)
Samochód rusza, jedzie slalomem po ulicy, rozwala śmietnik.
Marian: Panie, to już podchodzi pod paragraf!
Scena 11. Sąsiedzi podjeżdżają pod sklep "U Stasia". Samochód nie ma przedniego zderzaka. Pod sklepem siedzi zalany w trupa Kopciński.
Marian: Zawijamy dziada na wytrzeźwiałkę.
Ferdek: No, to idź pan po niego.
Marian: Niby dlaczego ja?
Ferdek: Bo ja prowadzę, a pan masz kajdanki jakby się dziad rzucał.
Paździoch wychodzi z wozu. Podchodzi do Kopcińskiego, klepie go po twarzy. Kopciński się budzi.
Marian: Panie Kopciński, jedzie pan z nami!
Kopciński: O ku*wa! Ale jaja, Paździoch szeryfem Wrocławia!
Marian: Proszę bez żartów, bo zaraz będziemy postępować inaczej.
Kopciński: A gdzie jedziemy? Do kościoła?
Marian: Niezbyt, ale blisko. Tam też się pan będziesz mógł pomodlić, ale do siebie, że pan taki głupi jesteś.
Z samochodu wysiada Ferdek i szybkim krokiem zbliża się do sklepu.
Marian: A pan gdzie?
Ferdek: Na chwilkę do Malinowskiej. Zaraz wracam!
Paździoch otwiera drzwi i wrzuca tam Kopcińskiego.
Kopciński: Panie, ku*wa mać! Chociaż mi pan moje papierosy podaj, co żem je na stoliku zostawił!
Paździoch podaje paczkę "Kiepów" i zamyka drzwi z trzaskiem. Wraca Ferdek z dwoma piwami w rękach.
Marian: Picie na służbie? Już spisuje mandat!
Ferdek: No nie bądź pan menda, suszy mnie od rana, a za tak brawurową akcję to chyba można się napić.
Marian: Nie dostaniesz pan mandatu, jak jedno piwo pójdzie w moje ręce.
Ferdek: Nie no, jednak menda! (podaje Mocnego Fulla)
Marian: Zostaniemy na ostrzeżeniu i pouczeniu. (z uśmiechem)
Scena 12. Sąsiedzi jadą wozem, z Kopcińskim na tylnich siedzeniach. Przejeżdzają obok grupki nastolatków.
Chłopak: Ej, zobaczcie! Na służbie są, a piwo piją!
Marian: A nakopał Wam ktoś kiedyś do dupy, gnoju jeden z drugim?
Chłopak: Uważaj, bo się Ciebie dziadek wystraszę.
Marian: Chłopcze, masz 5 sekund na opuszczenie tego boiska, bo jeśli nie to...
Chłopak: To co?
Marian: (włącza paralizator) To pobawimy się w kotka i myszkę. I obawiam się, że wygram tę grę!
Kopciński: (z tyłu) Chłopaki, nie słuchajcie tych idiotów! To alkoholicy i erosomani!
Ferdek: Panie Kopciński, grzecznie pana pouczam, żebyś zamknął pan tą swoją wąsatą mordę.
Nastolatkowie uciekają z boiska. Sąsiedzi jadą dalej.
Marian: Panie Ferdku, patrz pan! Ksiądz rowerem jedzie pod prąd, i to jeszcze z niedozwoloną prędkością w terenie zabudowanym.
Ferdek: (odchyla szybkę, macha lizakiem) Ojcze Tadeuszu, proszę się zatrzymać!
Ferdek wysiada z auta i podchodzi do księdza.
Ferdek: Pochwalony!
Ksiądz: Moja wina, moja wina... (puka się po sercu)
Ferdek: Księdza bardzo wielka wina.
Ksiądz: Bardzo się śpieszę, synu.
Ferdek: A ja przepraszam bardzo. My nie jesteśmy spokrewnieni. Poza tym, jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy!
Ksiądz: No tak, tak. Ale ludzie czekają na moje rozgrzeszenie!
Ferdek: Ehh, ksiądz to ma bardzo ciężkie kopyto. Żeby tak szybko jechać, rowerem! (śmieje się) Dokumenty proszę.
Ksiądz: Co?
Ferdek: Dokumenty!
Ksiądz: Czyli się nie dogadamy. (wyjmuje dokumenty)
Ferdek: Proszę księdza, będzie mandat w wysokości 300 złotych, i trzy punkty karne.
Ksiądz: Dobrze! Nowa dzwonnica może poczekać! (oburzony)
Ferdek: Nowy rower księdza też, kurde! (śmieje się)
Ksiądz: Niech będzie moja strata...
Ferdek: Chyba parafian.
Ksiądz: Synu, ty uważaj na słowa!
Ferdek: Przepraszam kurde, bo ja se jakoś nie przypominam, żeby mój ojciec był księdzem! (podaje) Dokumenty, mandacik i szerokiej drogi.
Ksiądz: Szatan przez Ciebie przemawia, Ferdynandzie Kiepski!
Ferdek: Niech ksiądz uważa, żeby łańcuch księdzu nie spadł!
Ferdek wraca do samochodu, Paździoch uspokaja Kopcińskiego.
Marian: Panie Ferdku, weź mu pan coś powiedz, bo nie idzie dziada uspokoić!
Ferdek: Panie Kopciński, bo wszystko powiem biskupowi i będą zamykali przed panem kościoły!
Kopciński: Paździoch mnie molestuje!
Marian: Nie słuchaj pan tego erotomana, prawie uświnił tapicerkę w aucie! Musimy się pośpieszyć, bo dłużej z nim nie wytrzymam.
Scena 13. Sąsiedzi nadal krążą po mieście, jest już wieczór. Na tyłach nie siedzi już Kopciński.
Ferdek: Powiem panu, że dawno mnie tak nic nie usatysfakcjonowało, jak ukaranie księdza mandatem. (z uśmiechem)
Marian: A mnie dawno tak nie usatysfakcjonował widok Boczka, który psika sobie gazem pieprzowym w oczy!
Obaj sąsiedzi wybuchają śmiechem.
Ferdek i Paździoch: BOCZEK!
Inny strażnik zgłasza się radiem.
Strażnik: 0700 do 07, zgłoś się.
Ferdek: 07, zgłaszam się.
Strażnik: Dostaliśmy wezwanie na ulicę Rozpusty, zdemolowano komis samochodowy oraz skradziono najnowszy model Porsche. Obecnie nie wiemy gdzie się znajduje.
W tym momencie przed sąsiadami przejeżdża Boczek.
Boczek: Rym cym cym, z dupy dym, w mordę jeża!
Ferdek: 0700, mamy gnoja!
Strażnik: Liczę na was, to poważna sprawa i bardzo drogie auto. (rozłącza się)
Marian: Karwasz twarz, świnia jest nieprzewidywalna!
Sąsiedzi ruszają, jednak ciężko im jest dogonić Boczka.
Marian: Pan chcesz tym złomem dogonić Porsche?
Ferdek: Panie, są na tym świecie rzeczy, o których się fizjologom nie śniło!
Widok Boczka patrzącego w lusterko.
Boczek: O w dupę węża, chyba mam ogon!
Zawraca samochodem w drugą stronę, sąsiedzi zaraz za nim. Boczek wjeżdża do ciemnej uliczki. Zanim sąsiedzi zauważają to miejsce, jego już tam nie ma.
Ferdek: Ja pierdziele, no nie da się!
Marian: Patrz pan, chyba się grubas zatrzymał pod mięsnym!
Ferdek: Gdzie?!
Marian: Prosto i w lewo, widzisz pan samochód? (wskazuje palcem)
Ferdek przyśpiesza jadąc dalej.
Ferdek: Grubasowi z tej adrenaliny żreć się zachciało!
Podjeżdżają pod miejsce. Widzą jak Boczek wychodzi ze sklepu z pętem kiełbasy. Na widok straży szybko wsiada w samochód i rusza.
Marian: No i co pan tak stoisz jak dupa w przeciągu?! Zapieprzaj pan!
Boczek wjeżdża na skrzyżowanie, zauważa pijanego Badurę prowadzącego wózek sklepowy, ledwo wyhamowuje uderzając i przewracając złomiarza.
Ferdek: Panie, kurde, mamy go!
Marian: Co z tego? Ten debil kogoś potrącił!
Szybko wysiadają z samochodu i zauważają Badurę.
Ferdek: Panie Badura, stało się panu coś?
Badura: Gówno się stało, ze złamaną nogą da się chyba żyć! Ale nie podaruje temu skur*ysynowi flaszki! (pokazana rozbita butelka wódki)
Marian: Dobrze, że akurat w tym momencie pan wyszedłeś!
Obracają się, lecz zauważają otwarte drzwi i pusty samochód.
Ferdek: Ja pierdziele, znowu nam uciekł!
Marian: Nie martw się pan, on jest ociężały, daleko nie pobiegnie.
Badura: Panowie, jak go znajdziecie, to powiedzcie mu, że ma mi oddać pieniądze!
Scena 14. Widok mostu, na brzegu stoi Boczek, obok niego, na wodzie stoi motorówka. Podbiegają sąsiedzi.
Marian: Patrz pan, chyba będzie popełniał samobójstwo!
Ferdek: Panie Boczek, złaź pan!
Boczek: Pocałujta w dupę wójta! Zaraz se wskoczę na te motorówkię i popłynę tym oceanem na inny kontynent, w mordę jeża! I gówno mi zrobicie normalnie!
Marian: Masz pan rację... Nie doceniliśmy pana możliwości!
Ferdek: (szeptem) Panie, co pan pierdzielisz...?
Marian: (szeptem) Nie martw się pan, wszystko pójdzie po naszej myśli...
Boczek wskakuje na motorówkę, która lekko się pod nim zapada. Odpala ją i płynie naprzód. Sąsiedzi machają mu na pożegnanie. Paździoch zaczyna się głośno śmiać.
Ferdek: No i z czego się pan tak śmiejesz? Tu nic śmiesznego nie ma! Właśnie go straciliśmy na amen!
Marian: Ahh, panie Ferdku, pan jest tak samo głupi jak Boczek... Grubas nie wie, że płynie po jeziorze!
Obaj sąsiedzi zaczynają się głośno śmiać, po chwili wracają do auta.
Ferdek: Powiem panu, że coraz bardziej zaczyna mi się podobać ta robota!
Marian: I mnie, drogi sąsiedzie, również.
Koniec.