Tytułem wstępu - tajemnicą Poliszynela jest, że "Plebania" została najpierw sztucznie unowocześniona za sprawą przeprowadzki głównych bohaterów ze wsi do małego miasta i postawienia na nowe, młodsze postacie, a następnie, gdy "przypadkiem" oglądalność poleciała przy tym na łeb (bo polecieć musiała po tym, gdy serial utracił swój swojski, prowincjonalny klimat), zdjęta z anteny. Wynikało to z polityki medialnej ówcześnie rządzącej Polską PO, która ulegała "postępowym", lewicowym środowiskom spod znaku GW/TVN, które od lat krytykowały i wyśmiewały ten serial, jako zacofany, katolicki, moherowy, etc. i domagały się zaprzestania jego emisji, a także likwidacji ostatnich potencjalnych przyczółków prawicy. Suma sumarum, serial niestety zdjęto z anteny. Część grających w nim aktorów, jak Matuszak, stała się celebrytami, a o większości zapomniano. Szkoda.
"Plebania" bowiem, w przeciwieństwie do większości seriali, nigdy nie schodziła poniżej pewnego przyzwoitego poziomu. Promowała takie wartości, jak wiara, tradycja, rodzina, patriotyzm, etc. Ale też nie była serialem cukierkowym. Księża mieli swoje wady, niektórym zależało na stanowiskach, inni mieli dzieci. W większości, z proboszczem na czele, byli jednak pozytywnymi bohaterami. Na prowincji były przypadki alkoholizmu, bójek, przemocy w rodzinie, nawet zdarzył się gwałt. A głównym negatywnym bohaterem był rewelacyjnie grany przez Dariusza Kowalskiego Janusz Tracz.
Niemniej, nie było tu łopatologicznej pro-unijnej i pro-nowoczesnej propagandy, jak w "Ranczu". Wątki nie były bajkowe i kończyły się różnie - raz dobrze, innym razem źle. Lokalni menele na ogół, jak to na wsiach, byli pozytywni, nie byli jednak filozofami, ani też w większości nie doznali nagłego oświecenia, które radykalnie zmieniło ich życie. Z ekranu czuć był swojskość, prostotę, przyjemny klimat, ale także realizm. "Plebania" nie doszła też do tego poziomu absurdu, że Proboszcz zostaje biskupem, wójt Prezydentem Polski, lokalny bazgrolarz uznanym na świecie malarzem, zaś jego pies - powszechnie szanowanym w okolicy autorytetem, którego poszukiwania, gdy zaginie, stają się wręcz sprawą wagi państwowej.
Jeśli ciągniemy już porównanie, nieuczciwością byłoby nie przyznać, iż "Ranczo", mimo współczesnych, zniekształcających prawdziwy obraz polskiej wsi, naleciałości, jest serialem lepszym, ze świetnym reżyserem Wojciechem Adamczykiem, wybitnym scenarzystą Robertem Brutterem, czołówką polskich aktorów oraz wsparciem medialnym, komfortem pracy i budżetem, o jakich twórcy oskarżanej o paździerzowatość, kręconej niskim nakładem środków "Plebanii" mogliby tylko pomarzyć. Ta ostatnia musiała pod koniec swego istnienia co roku walczyć o przetrwanie. W końcu zdjęto ją z anteny.
"Plebanię" oceniam na 4/6 i 7/10.