Tele Tydzień już przejrzany i przeczytany. Zrobiłem kilka zdjęć, ale ich jakość jest kiepska zatem przepisałem na komputer.
Między nami jest chemia.
"Świat według Kiepskich" jest nie tylko zabawną opowieścią o zwariowanych lokatorach starej kamienicy. Każdy odcinek to pouczająca, dająca do myślenia historia. W metaforyczny sposób mówi o nas samych, o naszych wadach, ale też i zaletach - przyznają serialowi Halinka i Ferdek Kiepscy.
Pracujecie Państwo razem ponad 17 lat w jednej produkcji. Nie macie siebie czasami dość?
M.K-S.: Widzimy się na planie dwa razy w roku, w styczniu i lipcu, więc nie ma mowy o żadnym znużeniu, ale jestem pewna, że nawet gdybyśmy częściej ze sobą obcowali, nie byłoby mowy o żadnych zgrzytach. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Nie uczestniczymy w wyścigu szczurów, nikt nie podważa kompetencji innych, każdy z nas jest na równych prawach, akceptujemy i szanujemy siebie wzajemnie. Bardzo istotne jest również to, że wszyscy się lubimy, a trudno byłoby pracować z kimś, do kogo czuje się niechęć czy antypatię. Atmosfera za kulisami szybko przenosi się na ekran i gdyby między nami było coś nie tak, widz wyczułby to natychmiast.
A.G.: Coś jest na rzeczy, bo kiedy między aktorami nie ma odpowiedniej chemii, gra się o wiele gorzej niż zazwyczaj. Człowiek zamyka się w sobie, myślami jest gdzieś indziej, nie odczuwa radości z tego, co robi. A w "Świecie według Kiepskich" niczego takiego nie odczuwam. I nigdy nie odczuwałem. Każdy z nas ma dobre intencje.
M.K-S.: Trudno się nie zakumplować z kimś, z kim spędza się dużo czasu w łóżku, ze zbyt wąską kołdrą, którą każdy chce mieć dla siebie.
Jak wyglądały początki pracy?
M.K-S.: Szczerze? Kiedy zaproponowało mi udział w serialu, nogi się pode mną ugięły! Byłam wystraszona, żeby nie powiedzieć: zszokowana. Ja, aktorka z Legnicy, miałabym zrugać pana Andrzeja Grabowskiego oraz być opryskliwa wobec Ryszarda Kotysa, który zagrał setki ról i był dla mnie autorytetem? Do tego jeszcze miałam grać z Krystyną Feldman, Markiem Walczewskim, Leonem Niemczykiem i Bohdanem Smoleniem. Trudno mi było się z tym natłokiem myśli oswoić, ale nie poddawałam się i w końcu nabrałam pewności siebie. Na domiar złego, kiedy startowaliśmy ze zdjęciami, część osób z branży nie patrzyła na nas łaskawym okiem. Dziś zazdroszczą mi tego, że pracowałam z największymi tuzami.
A.G.: Kiedy mój kolega, zresztą aktor, dowiedział się, że będę grał w "Kiepskich", krzyczał zdziwiony na krakowskim rynku, jak mogłem zgodzić się grać w takim g...ie. "Ja bym odmówił" - powiedział zdecydowanie. Zapytałem go więc, czy ktoś mu podobną rolę zaproponował. Zaprzeczył. "To jak Ci ktoś zaproponuje, odmówisz." - odpowiedziałem. Swoją drogą, po zagraniu w trzech pilotażowych odcinkach, byłem przekonany, że nic z tego sitcomu się nie urodzi.
Dlaczego?
A.G.: Uważałem, że jest tak beznadziejnie głupi, że nie ma najmniejszych szans na emisję. Na szczęście pomyliłem się, bo trzeba być bardzo inteligentną osobą, by pisać tak "głupie" scenariusze, gdzie nadgłupota staje się pewnego rodzaju mądrością. Każdy odcinek jest odrębną historią, trzeba mieć na niego nowy, świeży pomysł. To wymagające wielkiego talentu zadanie.
Na czym polega fenomen serialu?
A.G.: Z pewnością na tym, że gości już na antenie od siedemnastu lat i stał się w jakiś sposób częścią naszej codzienności - z wyśmiewanej początkowo produkcji, będącej wstydliwą częścią kultury polskiej, narodził się kultowy wręcz serial! Czasami żartuję, że powinniśmy trafić do Księgi Guinnessa, bo "Świat według Kiepskich" jest najdłużej emitowanych sitcomem na świecie! Ktoś powie, że to nieprawda, bo są przecież "Simpsonowie", ale ten serial to inny gatunek - jest przecież kreskówką.
Co jest atutem "Kiepskich"?
A.G.: To, że pokazuje Polaków w krzywym zwierciadle, opowiada o naszych przywarach w absurdalny sposób. To, że miliony widzów pokochały "Kiepskich", świadczy o tym, że my, Polacy, mamy do siebie dystans oraz potrafimy śmiać się z własnych słabości i wad. Tu, w naszym serialu, nieustannie coś się dzieje, poza tym rozśmieszanie widza jest o wiele trudniejsze, niż wywołanie u niego płaczu lub wzruszenia.
M.K-S.: Nasza produkcja jest z pewnością socjologicznym fenomenem! Mimo całej jego absurdalności i komizmu, rodzina Kiepskich podobna jest do tych wszystkich widzów, którzy przed pierwszym danego miesiąca zadają sobie nieustannie pytanie, za co mają kupić jedzenie czy opłacić rachunki. Niemało jest też osób w naszym kraju, które mają w domu "babę" w lokówkach i faceta w rozciągniętym dresie. Jesteśmy przecież do nich bardzo podobni. Dlatego można się z nami spokojnie utożsamiać!
Więcej nie piszę, gdyż wywiad jest bardzo długi i nie chcę zaśmiecać zbytnio tematu. Jeżeli ktoś chce całość, mogę napisać na PW.